"Żaden młody człowiek nie wierzy, że kiedyś umrze" Vaclav Havel
"Żaden młody człowiek nie wierzy, że kiedyś umrze"
Vaclav Havel
Popularne dowcipy przedstawiają brodatą postać Starego, któremu po piętach depcze ten smarkacz Nowy. Gołowąs wykazuje zazwyczaj niewiele oznak szacunku wobec steranego życiem weterana, raczej buńczucznie zapowiada: "Ja to dopiero pokażę". Stary usuwa się powoli, jakby trochę zwlekał w obawie, że go świat zbyt szybko wsadzi do lamusa niepamięci, a może jakby mu żal było tego, co wymarzone, ale jednak nie spełnione. Nowy bieży: świeży, zwrotny i dynamiczny, najwyraźniej jeszcze nie wie, jak szybko czas mu będzie uciekał. Nie czytał jeszcze biedak Havla. To jego siła.
Zobaczymy, jak mu w Polsce pójdzie. 106. dnia stanie pod ateńskim Akropolem i będzie patrzył przez ramię naszych oficjeli, jak podpisują traktat akcesyjny Polski i pozostałej dziewiątki kandydatów do Unii Europejskiej. 189. dnia będzie pewnie mocno podniecony, bo jak patrzeć przez ramię kilkunastu milionom Polaków, gdy wejdą za kotarki i tam pochylą się nad białą kartką? A wynik przecież niepewny, bo jak czerwcowe słoneczko przygrzeje, to może pojadą sobie na łono przyrody albo uznają, że i tym razem urny się bez nich obędą?
Zobaczy też dziwy nad dziwami. Wszystkie Giertychy, Leppery, Rydzyki i Pęki będą wieszczyć finis Poloniae. Wraz z nimi Łukaszenka będzie lał krokodyle łzy nad Polską "rozpuszczaną" w Unii Europejskiej, jak to niedawno czynił w swym mińskim organie "Sowietskaja Biełorussija". Po drugiej stronie zabiegana będzie masa ludzi - od prezydenta aż po anonimowego licealistę, którzy zaangażują się w wielką kampanię przedreferendalną. Gdzieś w okolicach 130. dnia tego roku zjedzie do Warszawy rzesza eurozwolenników spod znaku Schumana. Będą się starali dotrzeć z informacjami o integracji europejskiej nie tylko do mieszkańców stolicy, ale także pod strzechy. Co więcej, będą się starali przekonać rodaków, że czekające nas wejście do UE należy traktować jako wydarzenie nie tylko historyczne, ale również radosne. Że nasza radość z odnalezienia się wreszcie w przeznaczonym nam przez historię miejscu (do tego jeszcze własną i suwerenną decyzją Narodu!) jest potrzebna do osiągnięcia wszystkich korzyści z członkostwa. Że dobra przyszłość Polski w ogromnym stopniu zależy od tego, na ile sami okażemy się twórczy i aktywni. Że - wreszcie - dla samej Unii Europejskiej będziemy jak ten nowy rok, który bieży. Jeszcze świeży, jeszcze optymistyczny, jeszcze nie nasycony.
Reguły tego świata są twarde. Przyszłość zawsze bardziej należy do młodszych niż do starszych. Starsi zdążyli już swoje popsuć, zaprzepaścić albo zlekceważyć. Należy im się szacunek, ale to nie z myślą o nich należy urządzać przyszłość. Gdyby tak było, należałoby zrezygnować z nowych technologii - z komputerów na rzecz liczydła, z automatyki na rzecz pracy ręcznej. Dlatego projekty przyszłości muszą powstawać z udziałem młodych, bo oni będą najdłużej beneficjentami tego dobrego, co możemy osiągnąć, lub ofiarami tego złego, na co moglibyśmy się skazać. W badaniach opinii publicznej rysuje się wyraźny podział pokoleniowy. Młodzi generalnie zapowiadają głosowanie za wejściem do UE. Im zaś ludzie starsi, tym bardziej powściągliwi. To naturalne, ale równocześnie niebezpieczne. Dlatego tak mnie pocieszyło spotkanie z pięcioma setkami maturzystów z całej Polski, które w dzień po zakończeniu kopenhaskich negocjacji odbyło się w Sejmie. Gośćmi Fundacji Schumana byli premierzy Mazowiecki, Buzek i Miller, pierwszy negocjator Jan Kułakowski i obecny marszałek Sejmu Marek Borowski. Bodaj największą furorę zrobił tam jednak leciwy, lecz wciąż młodzieńczy w swym entuzjazmie Jan Nowak-Jeziorański. Byłem świadkiem nad wyraz udanej syntezy opozycji z koalicją, ale także młodych i starszych. Oby taki właśnie był rok 2003. Oby był syntezą historii i przyszłości.
Vaclav Havel
Popularne dowcipy przedstawiają brodatą postać Starego, któremu po piętach depcze ten smarkacz Nowy. Gołowąs wykazuje zazwyczaj niewiele oznak szacunku wobec steranego życiem weterana, raczej buńczucznie zapowiada: "Ja to dopiero pokażę". Stary usuwa się powoli, jakby trochę zwlekał w obawie, że go świat zbyt szybko wsadzi do lamusa niepamięci, a może jakby mu żal było tego, co wymarzone, ale jednak nie spełnione. Nowy bieży: świeży, zwrotny i dynamiczny, najwyraźniej jeszcze nie wie, jak szybko czas mu będzie uciekał. Nie czytał jeszcze biedak Havla. To jego siła.
Zobaczymy, jak mu w Polsce pójdzie. 106. dnia stanie pod ateńskim Akropolem i będzie patrzył przez ramię naszych oficjeli, jak podpisują traktat akcesyjny Polski i pozostałej dziewiątki kandydatów do Unii Europejskiej. 189. dnia będzie pewnie mocno podniecony, bo jak patrzeć przez ramię kilkunastu milionom Polaków, gdy wejdą za kotarki i tam pochylą się nad białą kartką? A wynik przecież niepewny, bo jak czerwcowe słoneczko przygrzeje, to może pojadą sobie na łono przyrody albo uznają, że i tym razem urny się bez nich obędą?
Zobaczy też dziwy nad dziwami. Wszystkie Giertychy, Leppery, Rydzyki i Pęki będą wieszczyć finis Poloniae. Wraz z nimi Łukaszenka będzie lał krokodyle łzy nad Polską "rozpuszczaną" w Unii Europejskiej, jak to niedawno czynił w swym mińskim organie "Sowietskaja Biełorussija". Po drugiej stronie zabiegana będzie masa ludzi - od prezydenta aż po anonimowego licealistę, którzy zaangażują się w wielką kampanię przedreferendalną. Gdzieś w okolicach 130. dnia tego roku zjedzie do Warszawy rzesza eurozwolenników spod znaku Schumana. Będą się starali dotrzeć z informacjami o integracji europejskiej nie tylko do mieszkańców stolicy, ale także pod strzechy. Co więcej, będą się starali przekonać rodaków, że czekające nas wejście do UE należy traktować jako wydarzenie nie tylko historyczne, ale również radosne. Że nasza radość z odnalezienia się wreszcie w przeznaczonym nam przez historię miejscu (do tego jeszcze własną i suwerenną decyzją Narodu!) jest potrzebna do osiągnięcia wszystkich korzyści z członkostwa. Że dobra przyszłość Polski w ogromnym stopniu zależy od tego, na ile sami okażemy się twórczy i aktywni. Że - wreszcie - dla samej Unii Europejskiej będziemy jak ten nowy rok, który bieży. Jeszcze świeży, jeszcze optymistyczny, jeszcze nie nasycony.
Reguły tego świata są twarde. Przyszłość zawsze bardziej należy do młodszych niż do starszych. Starsi zdążyli już swoje popsuć, zaprzepaścić albo zlekceważyć. Należy im się szacunek, ale to nie z myślą o nich należy urządzać przyszłość. Gdyby tak było, należałoby zrezygnować z nowych technologii - z komputerów na rzecz liczydła, z automatyki na rzecz pracy ręcznej. Dlatego projekty przyszłości muszą powstawać z udziałem młodych, bo oni będą najdłużej beneficjentami tego dobrego, co możemy osiągnąć, lub ofiarami tego złego, na co moglibyśmy się skazać. W badaniach opinii publicznej rysuje się wyraźny podział pokoleniowy. Młodzi generalnie zapowiadają głosowanie za wejściem do UE. Im zaś ludzie starsi, tym bardziej powściągliwi. To naturalne, ale równocześnie niebezpieczne. Dlatego tak mnie pocieszyło spotkanie z pięcioma setkami maturzystów z całej Polski, które w dzień po zakończeniu kopenhaskich negocjacji odbyło się w Sejmie. Gośćmi Fundacji Schumana byli premierzy Mazowiecki, Buzek i Miller, pierwszy negocjator Jan Kułakowski i obecny marszałek Sejmu Marek Borowski. Bodaj największą furorę zrobił tam jednak leciwy, lecz wciąż młodzieńczy w swym entuzjazmie Jan Nowak-Jeziorański. Byłem świadkiem nad wyraz udanej syntezy opozycji z koalicją, ale także młodych i starszych. Oby taki właśnie był rok 2003. Oby był syntezą historii i przyszłości.
Więcej możesz przeczytać w 1/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.