"Pokój syna" Nanni Morettiego to poruszający dramat rodzinny opowiedziany w konwencji serialu telewizyjnego
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, nowy rok zacznie się dla kinomanów obiecująco: na ekrany wchodzi nagrodzony Złotą Palmą w Cannes włoski film "Pokój syna" w reżyserii Nanni Morettiego. Nagrodę przyznano w 2001 r., ale film sprawia wrażenie, jakby został nakręcony pół wieku temu. Nie ma w nim jednak smaku anachronizmu, bo reżyserowi udało się zrobić dzieło wyjątkowe.
Zygmunt Kałużyński: To jest uderzająca ciekawostka! Przecież "Pokój syna" nie wykracza - jeśli idzie o temat, sposób realizacji, mentalność - poza standard produkcji telewizyjnych.
TR: Zgadzam się, pod warunkiem że ma pan na myśli standard europejski bo ten film odbiega od recepty hollywoodzkiej. Mamy tu opis emocji rodziny, która straciła syna. Gdyby temat podjęto w Ameryce, zostałby zrobiony inaczej.
ZK: Oczywiście, że osiągnięciem filmu jest jego styl. Treść jest w gruncie rzeczy banalna. Takich filmów było już bez liku: dzieje rodziny przeżywającej śmierć syna, który się utopił. Nic więcej! Zastanawiający jest sukces "Pokoju syna", gdyż wszystko w nim jest tak banalne, że aż w panu wywołało skojarzenia z odległym okresem kina.
TR: Nie wiem, czy słowo "banalne" jest tu na miejscu. Nie każdej rodzinie zdarza się, na szczęście, stracić dziecko. Nie każdy ojciec rodziny jest psychoanalitykiem (a taki właśnie zawód uprawia główny bohater, świetnie zagrany przez reżysera), nie każda matka prowadzi galerię i nie wszyscy rodzice mogą się pochwalić dwójką udanych, dorastających dzieci. To nie jest banalne. Wygląda raczej na obrazek wymarzonego rodzinnego szczęścia, zniszczony przez los.
ZK: Mówi pan, że ojciec jest psychoanalitykiem, ale równie dobrze mógłby być inżynierem czy nauczycielem. Wypadek syna może zastąpić ciężka choroba, na przykład rak. To jednak jest typowe, przeciętne, kojarzące się z banalnością.
TR: To dlaczego ta banalność wygląda tu tak niezwykle?
ZK: Ze względu na styl, który jest doprowadzonym do artyzmu rodzajem uprawianym przez seriale telewizyjne.
TR: Co pan ma na myśli?
ZK: W telewizji stosuje się skromne środki ekspresji, tzn. zwykle widzimy jednocześnie nie więcej niż dwie czy trzy osoby. Serial nie opowiada jednej dramatycznej historii od początku do końca, lecz tylko epizody. I tak samo jest w tym filmie! Mentalność serialu została przekształcona w sztukę filmową.
TR: Styl bliższy poetyckiemu skrótowi czy realistycznej obserwacji?
ZK: Łączy jedno i drugie! Właśnie dlatego mówię o skojarzeniu z telewizyjnym serialem.
TR: Wielkie wrażenie zrobiła na mnie gra aktorska Morettiego i Laury Morante (żona), którzy chwilami sprawiają wrażenie bohaterów filmu dokumentalnego, a nie fabularnego. Choćby ten moment, gdy ojciec dowiaduje się, że jego syn nie żyje. Nie ma tu słów, ale emocje zostały zarejestrowane z przejmującą dokładnością.
ZK: A więc potwierdza pan, że film składa się z bardzo zwykłych składników. Posługuje się techniką bynajmniej nie sensacyjną ani szczególnie ambitną artystycznie, ale doprowadza ją do wysokiej sztuki przez połączenie realizmu i uczucia w najprostszych scenach wziętych z repertuaru telewizyjnego serialu. Trzeba jednak pamiętać, jaką rolę odgrywa rodzina we Włoszech. Kult familii to włoska tradycja. Dramat w rodzinie jest przez to wielokrotnie spotęgowany.
TR: Głównym tematem filmu jest rozpacz ojca po stracie syna. Mam wrażenie, że bohaterowie rodzaju męskiego zostali obdarzeni większą uwagą reżysera niż kobiety (matka i siostra zmarłego chłopaka), które są cały czas na ekranie, ale mniej się im przyglądamy. W rezultacie - mniej się o nich dowiadujemy.
ZK: Panie Tomaszu, pomniejsza pan cierpienie pozostałych członków rodziny. Przecież widzimy, że matka jest w histerycznej rozpaczy. Również siostra jest tak złamana, że odbija się to na jej całym życiu: traci ambicję jako uczennica, jako młoda dziewczyna, która ma przed sobą całe życie. Nie można powiedzieć, że film ogranicza się do desperacji emocjonalnej między ojcem i synem. To jest dramat rodzinny.
TR: Panie Zygmuncie, jak pan myśli, co było głównym powodem, że jurorzy w Cannes przyznali temu niepozornemu filmowi Złotą Palmę?
ZK: Sądzę, że docenili fakt, iż film o banalnym temacie, operujący prostymi środkami i grany w sposób prawie dokumentalny, potrafił się wznieść na poziom sztuki robionej w stylu, którego siła polega na tym, że jest niewidoczny.
Zygmunt Kałużyński: To jest uderzająca ciekawostka! Przecież "Pokój syna" nie wykracza - jeśli idzie o temat, sposób realizacji, mentalność - poza standard produkcji telewizyjnych.
TR: Zgadzam się, pod warunkiem że ma pan na myśli standard europejski bo ten film odbiega od recepty hollywoodzkiej. Mamy tu opis emocji rodziny, która straciła syna. Gdyby temat podjęto w Ameryce, zostałby zrobiony inaczej.
ZK: Oczywiście, że osiągnięciem filmu jest jego styl. Treść jest w gruncie rzeczy banalna. Takich filmów było już bez liku: dzieje rodziny przeżywającej śmierć syna, który się utopił. Nic więcej! Zastanawiający jest sukces "Pokoju syna", gdyż wszystko w nim jest tak banalne, że aż w panu wywołało skojarzenia z odległym okresem kina.
TR: Nie wiem, czy słowo "banalne" jest tu na miejscu. Nie każdej rodzinie zdarza się, na szczęście, stracić dziecko. Nie każdy ojciec rodziny jest psychoanalitykiem (a taki właśnie zawód uprawia główny bohater, świetnie zagrany przez reżysera), nie każda matka prowadzi galerię i nie wszyscy rodzice mogą się pochwalić dwójką udanych, dorastających dzieci. To nie jest banalne. Wygląda raczej na obrazek wymarzonego rodzinnego szczęścia, zniszczony przez los.
ZK: Mówi pan, że ojciec jest psychoanalitykiem, ale równie dobrze mógłby być inżynierem czy nauczycielem. Wypadek syna może zastąpić ciężka choroba, na przykład rak. To jednak jest typowe, przeciętne, kojarzące się z banalnością.
TR: To dlaczego ta banalność wygląda tu tak niezwykle?
ZK: Ze względu na styl, który jest doprowadzonym do artyzmu rodzajem uprawianym przez seriale telewizyjne.
TR: Co pan ma na myśli?
ZK: W telewizji stosuje się skromne środki ekspresji, tzn. zwykle widzimy jednocześnie nie więcej niż dwie czy trzy osoby. Serial nie opowiada jednej dramatycznej historii od początku do końca, lecz tylko epizody. I tak samo jest w tym filmie! Mentalność serialu została przekształcona w sztukę filmową.
TR: Styl bliższy poetyckiemu skrótowi czy realistycznej obserwacji?
ZK: Łączy jedno i drugie! Właśnie dlatego mówię o skojarzeniu z telewizyjnym serialem.
TR: Wielkie wrażenie zrobiła na mnie gra aktorska Morettiego i Laury Morante (żona), którzy chwilami sprawiają wrażenie bohaterów filmu dokumentalnego, a nie fabularnego. Choćby ten moment, gdy ojciec dowiaduje się, że jego syn nie żyje. Nie ma tu słów, ale emocje zostały zarejestrowane z przejmującą dokładnością.
ZK: A więc potwierdza pan, że film składa się z bardzo zwykłych składników. Posługuje się techniką bynajmniej nie sensacyjną ani szczególnie ambitną artystycznie, ale doprowadza ją do wysokiej sztuki przez połączenie realizmu i uczucia w najprostszych scenach wziętych z repertuaru telewizyjnego serialu. Trzeba jednak pamiętać, jaką rolę odgrywa rodzina we Włoszech. Kult familii to włoska tradycja. Dramat w rodzinie jest przez to wielokrotnie spotęgowany.
TR: Głównym tematem filmu jest rozpacz ojca po stracie syna. Mam wrażenie, że bohaterowie rodzaju męskiego zostali obdarzeni większą uwagą reżysera niż kobiety (matka i siostra zmarłego chłopaka), które są cały czas na ekranie, ale mniej się im przyglądamy. W rezultacie - mniej się o nich dowiadujemy.
ZK: Panie Tomaszu, pomniejsza pan cierpienie pozostałych członków rodziny. Przecież widzimy, że matka jest w histerycznej rozpaczy. Również siostra jest tak złamana, że odbija się to na jej całym życiu: traci ambicję jako uczennica, jako młoda dziewczyna, która ma przed sobą całe życie. Nie można powiedzieć, że film ogranicza się do desperacji emocjonalnej między ojcem i synem. To jest dramat rodzinny.
TR: Panie Zygmuncie, jak pan myśli, co było głównym powodem, że jurorzy w Cannes przyznali temu niepozornemu filmowi Złotą Palmę?
ZK: Sądzę, że docenili fakt, iż film o banalnym temacie, operujący prostymi środkami i grany w sposób prawie dokumentalny, potrafił się wznieść na poziom sztuki robionej w stylu, którego siła polega na tym, że jest niewidoczny.
Więcej możesz przeczytać w 1/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.