Najgorsi z najgorszych
Na tajnej liście CIA z pewnością nie znajdują się niegrzeczni chłopcy z sąsiedztwa. - To lista najbardziej poszukiwanych terrorystów świata. Jeśli nie można ich ująć, należy ich zabić. Prezydent nie miał innego wyjścia, podjął słuszną decyzję - tłumaczył demokratyczny senator Joseph Biden, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych amerykańskiego Senatu.
Prezydenckie rozporządzenie pozwala CIA działać w innych krajach. Na tej podstawie już miesiąc temu zginęło w Jemenie czterech członków al Kaidy. W ich samochód trafiła rakieta wystrzelona z bezzałogowego samolotu. W aucie znajdował się Abu Ali, jeden z najbliższych współpracowników bin Ladena i szef al Kaidy w Jemenie. Śmiertelne polowanie na terrorystów już trwa.
Dokładną listę osób będących na celowniku służb specjalnych USA znają tylko wtajemniczeni, ale z dużym prawdopodobieństwem można określić, kto się na niej znajduje. Dokument jest zapewne poszerzoną wersją dyrektywy wydanej po zamachach z 11 września, w której Bush zobowiązał CIA do ujęcia szefów al Kaidy. Uzupełniono ją prawdopodobnie o nazwiska nowych przywódców Bazy. Obok bin Ladena listę otwiera Ajman al Zawahiri, jego prawa ręka. Jeśli Saudyjczyk zostanie zgładzony, to właśnie pięćdziesięcioletni Egipcjanin, zwany Doktorem, zastąpi lidera Bazy.
Al Zawahiri jest znakomicie wykształcony - chodził do najlepszych prywatnych szkół i skończył medycynę na uniwersytecie w Kairze. Jego ojciec był patriarchą bogatej i szanowanej rodziny. W 1981 r. późniejszy pomocnik bin Ladena jako członek Islamskiego Dżihadu uczestniczył w zamachu na ówczesnego prezydenta Egiptu Anwara Sadata. Potem przygotowywał kolejne akcje: zamach na ambasadę egipską w Islamabadzie w 1995 r. oraz ataki bombowe na ambasady USA w Nairobi i Dar es-Salam. Na początku lat 90. podróżował z fałszywymi paszportami po Europie (Dania, Szwajcaria) i tam budował siatkę al Kaidy. To dzięki zapisom jego rozmów telefonicznych udało się ustalić powiązania bin Ladena z zamachem na amerykańskie ambasady.
Na celowniku CIA zapewne znajduje się Mohammed Atef, współzałożyciel Bazy i członek jej rady konsultacyjnej, która zatwierdza strategię działania organizacji. FBI poszukuje go w związku z zamachami na ambasady USA w Afryce. Sam Atef podaje się za dowódcę Islamskiej Armii Wyzwolenia Świętych Miejsc, która w rzeczywistości nie istnieje, a jej oświadczenia mają odciągnąć uwagę od Bazy.
Innym sztabowym mózgiem al Kaidy jest Saif al Adel, który na początku lat 90. brał udział w walkach z żołnierzami USA w Mogadiszu i w atakach na amerykańskie ambasady w Afryce. Agenci CIA zaciekle tropią też Tarika Anwara al Saida Ahmada, inżyniera rolnictwa, który współpracował z irackim wywiadem podczas inwazji na Kuwejt w 1990 r. Ten terrorysta jest oskarżany w Tanzanii o współudział w zamachu na ambasadę USA w stolicy tego kraju, a w Egipcie o wiele aktów terroru.
Nowe twarze terroru
Masakra na Bali oraz zamach na hotel i pasażerski samolot izraelski w Kenii, do którego przyznała się al Kaida, udowodniły, że organizacja przetrwała. Według zachodnich służb specjalnych, do ścisłego kierownictwa Bazy należy co najmniej sześciu ludzi poprzednio zajmujących stanowiska średniego szczebla. Cała szóstka, by uniknąć wytropienia, właściwie nie utrzymuje bezpośrednich kontaktów ze światem zewnętrznym.
Najważniejszą postacią w tym gronie wydaje się Chalid Szejk Mohammed, Palestyńczyk z kuwejckim paszportem. Brał udział w przygotowaniach do ataków z 11 września, planował też poprzedni zamach na WTC w 1993 r. Jego konto obciąża atak bombowy na synagogę w Tunezji pół roku temu. Poza tym do kierownictwa Bazy przebojem weszli 40-letni Egipcjanin Abdullah Ahmed Abdullah (zorganizował niezwykle intratny dla al Kaidy proceder kupowania diamentów w Liberii) i Indonezyjczyk Riduan Isamuddin, przedstawiciel globalnej siatki terroru w Azji Południowo-Wschodniej. Nową postacią terrorystycznego kartelu jest Jordańczyk Abu Musab Zarkawi, specjalista w dziedzinie broni chemicznej. Został on zaocznie skazany na śmierć w Jordanii za próbę wysadzenia hotelu z zachodnimi turystami. Z kolei Saudyjczyk Tawfik bin Atasz planował atak na amerykańskie okręty na Gibraltarze, został ranny w Afganistanie, a obecnie ukrywa się w Pakistanie. Agenci CIA wiele daliby również za głowę Jemeńczyka Rahima al Naszri.
Bush zdejmuje białe rękawiczki
Gonitwa za szóstką nowych organizatorów terroru nie oznacza, że służby specjalne straciły z pola widzenia liderów Bazy o dłuższym stażu. Na liście Busha wciąż widnieje Abdul Rahman Jasin, organizator zamachu na World Trade Center sprzed ośmiu lat.
Na pewno nie poszedł w zapomnienie superterrorysta Imad Fajez Mugnija, dowódca specjalnych operacji Hezbollahu, który dokonał m.in. brawurowej akcji porwania samolotu amerykańskich linii TWA w czerwcu 1985 r. Jeszcze do niedawna był najbardziej poszukiwanym terrorystą świata. CIA obarcza go odpowiedzialnością za przygotowanie zamachów na ambasadę USA i koszary marines w Bejrucie w latach 80. Zginęło wówczas 241 Amerykanów. Mugnija kilka razy wymknął się amerykańskim komandosom. W 1995 r. CIA dostała wiadomość, że Mugnija jest w samolocie lecącym z Sudanu do Syrii. Maszyna miała mieć międzylądowanie w Rijadzie, gdzie już czekali amerykańscy komandosi, ale Saudyjczycy przestraszyli się konsekwencji i zakazali samolotowi lądowania na swoim terytorium.
Terroryści Mugnii dwa razy w ostatnich latach porywali samoloty, używając noży. Amerykański członek al Kaidy aresztowany za udział w zniszczeniu ambasad USA w Afryce zeznał przed sądem, że organizował spotkanie Mugnii z bin Ladenem w Sudanie na początku lat 90. Mugnija może się więc okazać kluczową postacią śledztwa w sprawie zamachów z 11 września. Zdaniem amerykańskich i izraelskich służb wywiadowczych, jest prawdopodobne, że Mugnija wspomógł al Kaidę swymi kontaktami i - przede wszystkim - umiejętnościami.
Licencja na zabijanie terrorystów ma - według administracji prezydenta - zapobiec "udzielaniu takiego pozwolenia przy każdej operacji przeciw terrorystom". Od połowy lat 70. (prezydentura Geralda Forda) amerykańskim służbom specjalnym nie wolno zabijać bez zgody prezydenta. Od tego czasu zaledwie kilka razy kolejni prezydenci USA wydawali specjalną zgodę na zabicie znanych terrorystów lub dyktatorów. W Waszyngtonie nie zapomniano jednak o ulubionym powiedzeniu angielskich dżentelmenów: "Kot w białych rękawiczkach nie złapie żadnej myszy". George W. Bush właśnie zdjął rękawiczki.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.