Nie wystarczy troska o dopłaty do mleka i o wpływy do budżetu. Trzeba będzie się zatroszczyć o własne marzenia i ambicje
Do widzenia, dzień dobry. Tak można by, idąc na skróty, podsumować to, co się kończy, i powitać to, co się zaczyna. Stary rok zamienić na nowy. Przynajmniej dopóty, dopóki niesie nas młodość, a wiek dojrzały nam niestraszny. Gdy kolejna kartka zerwana z kalendarza to tylko bezużyteczny kawałek papieru. Wiedział o tym młody Rainer Maria Rilke, gdy pisał: "A teraz powitajmy Nowy Rok pełen rzeczy, których dotąd nie było". Nic to, że coś się już uzbierało, uskładało, uleżało - najważniejsze, aby patrzeć w przyszłość.
Zawsze byliśmy w Europie. I wówczas, gdy nie było nas na mapie, i wtedy, gdy żelazna kurtyna spadała nam na głowę. Nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że jesteśmy Europejczykami. Za półtora roku, jak wszystko dobrze pójdzie, będziemy jedną, wielką, parafowaną rodziną. Europejską. Politycy pozamykają się w gabinetach, ale my, europejscy zjadacze chleba, zaczniemy składać sobie wzajemne wizyty. Włożymy odświętne ubrania, panowie poprawią krawaty, a panie umalują usta. Zaczną się długie Europejczyków rozmowy.
O czym? Na przykład zaprosi nas na niedzielny obiad dopiero co poznana szwedzka kuzynka i już przy zupie zapyta o nasz stosunek do równouprawnienia. Będzie chciała wiedzieć, ile Polek pracuje zawodowo, ile zarabiają, czy mają wpływ na swoje macierzyńskie plany i czy antykoncepcja jest dotowana przez państwo. Takie pytania przy bulionie z łososia? - zdziwimy się, ale tak czy inaczej trzeba będzie odpowiedzieć.
No cóż, droga kuzynko, na razie sprawy wyglądają nie najlepiej. Najwięcej problemów ze znalezieniem pracy mają kobiety i one także płacą najwyższą cenę za szalejące bezrobocie. Ale prawdę mówiąc, moje koleżanki, jak podają sondaże, w pracy widzą przede wszystkim źródło zarobkowania, a nie satysfakcji. Zresztą czemu się dziwić, skoro nadal zarabiają 25 proc. mniej niż mężczyźni. A co ze świadomym macierzyństwem? - pyta zagraniczna kuzyneczka. No cóż, Ministerstwo Zdrowia nadal waha się z wpisaniem środków antykoncepcyjnych na listę leków refundowanych. Aha, kiwa głową Szwedka i nic z tego nie rozumiejąc, proponuje deser.
Z kolei na urodzinowym spotkaniu kuzynki z Niemiec, tuż po matiasach w śmietanie, zaczynają się polityczne spory. Pani domu z wypiekami na twarzy przerzuca się z resztą rodziny nazwiskami kobiet, które w życiu politycznym jej ojczyzny mają wiele do powiedzenia. Trzeba działać, drogie panie, trzeba działać, dodaje z entuzjazmem godnym skautki.
A ile kobiet zasiada w Polsce w parlamencie? - pyta z życzliwością Niemka. No, jakieś dwadzieścia procent z ułamkiem, i uprzedzając następne pytanie, tłumaczymy, że same Polki niespecjalnie garną się do polityki. To takie niekobiece zajęcia. Jak to niekobiece, a co jest kobiece? Kinder, Kirche, Küche? - denerwuje się Niemka, ale ze względu na dopiero co zaczętą europejską przyjaźń nie zadaje dalszych pytań. Można odetchnąć z ulgą. Chociaż nie na długo.
Właśnie dzwoni kuzynka z Francji, proponuje babskie spotkanie. Zgadzamy się niezbyt chętnie. Efekt zbyt słonej zupy w postaci sińca pod prawym okiem jeszcze całkiem nie zniknął. Francuzka, mieszając widelcem w sałacie, pyta bez pardonu: Polko, dlaczego go nie zostawisz? Przecież sama też sobie poradzisz w życiu. Sama? A co z wakacjami, a co z sylwestrem, co z zimowymi wieczorami? Kochanie, nie żartuj. Chyba nie boisz się samodzielności? Boję się, boję, i to często bardziej niż konsekwencji przesolonej zupy. Francuzka nic nie mówi i tylko wznosi oczy do góry.
W najbliższym czasie możemy się spodziewać telefonu od kuzynki z Anglii, która z filiżanką herbaty w dłoni zapyta, czy nad Wisłą młode kobiety osiągają już więcej niż ich ojcowie? Aż strach pomyśleć, o co na kolejnych wieczorkach zapoznawczych będą pytały nas kuzynki z Hiszpanii, Włoch, Danii, Grecji i innych unijnych krajów. Trzeba będzie nie tylko pójść na te spotkania, ale i na nich zaistnieć. Szybko okaże się, że nie wystarczy znajomość obcych języków, orientacja w polityce i umiejętność ekonomicznego liczenia. Nie wystarczy pochylanie się z troską nad dopłatami do mleka i nad wpływami do budżetu. Trzeba będzie się pochylić nad sobą. Zrobić rachunek z własnych marzeń, planów i ambicji. Trzeba będzie się odważyć na pytanie: kim jestem i kim chcę być w zjednoczonej Europie? Na bok odłożyć groteskową postać unijnej kobiety lansowanej przez przeciwników integracji - do cna zdemoralizowanej emancypacją i równouprawnieniem, obyczajowo rozwiązłej, ideologicznie ostygłej w macierzyńskich instynktach i wysysającej krew z każdego mężczyzny. To tania i kłamliwa propaganda. Dla własnego dobra warto się zakumplować i dotrzymać kroku europejskiej kuzynce. Odważnej, wykształconej, niepokornej, wiedzącej, czego chce nie tylko od życia, ale i od siebie. Tak jak już zrobiły nasze Harpie 2002 - Krystyna Bochenek, Zyta Gilowska, Danuta Hübner, Monika Nagadowska i Danuta Waniek. Przed kilkunastoma dniami byłam na fantastycznym koncercie Anny Marii Jopek. Stylowej i wielkiego formatu artystki, matki i żony (to dla przeciwników integracji), po prostu świetnej dziewczyny. Europejki.
Do widzenia i dzień dobry. Witajmy Nowy Rok, pełen rzeczy, których dotąd nie było.
Zawsze byliśmy w Europie. I wówczas, gdy nie było nas na mapie, i wtedy, gdy żelazna kurtyna spadała nam na głowę. Nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że jesteśmy Europejczykami. Za półtora roku, jak wszystko dobrze pójdzie, będziemy jedną, wielką, parafowaną rodziną. Europejską. Politycy pozamykają się w gabinetach, ale my, europejscy zjadacze chleba, zaczniemy składać sobie wzajemne wizyty. Włożymy odświętne ubrania, panowie poprawią krawaty, a panie umalują usta. Zaczną się długie Europejczyków rozmowy.
O czym? Na przykład zaprosi nas na niedzielny obiad dopiero co poznana szwedzka kuzynka i już przy zupie zapyta o nasz stosunek do równouprawnienia. Będzie chciała wiedzieć, ile Polek pracuje zawodowo, ile zarabiają, czy mają wpływ na swoje macierzyńskie plany i czy antykoncepcja jest dotowana przez państwo. Takie pytania przy bulionie z łososia? - zdziwimy się, ale tak czy inaczej trzeba będzie odpowiedzieć.
No cóż, droga kuzynko, na razie sprawy wyglądają nie najlepiej. Najwięcej problemów ze znalezieniem pracy mają kobiety i one także płacą najwyższą cenę za szalejące bezrobocie. Ale prawdę mówiąc, moje koleżanki, jak podają sondaże, w pracy widzą przede wszystkim źródło zarobkowania, a nie satysfakcji. Zresztą czemu się dziwić, skoro nadal zarabiają 25 proc. mniej niż mężczyźni. A co ze świadomym macierzyństwem? - pyta zagraniczna kuzyneczka. No cóż, Ministerstwo Zdrowia nadal waha się z wpisaniem środków antykoncepcyjnych na listę leków refundowanych. Aha, kiwa głową Szwedka i nic z tego nie rozumiejąc, proponuje deser.
Z kolei na urodzinowym spotkaniu kuzynki z Niemiec, tuż po matiasach w śmietanie, zaczynają się polityczne spory. Pani domu z wypiekami na twarzy przerzuca się z resztą rodziny nazwiskami kobiet, które w życiu politycznym jej ojczyzny mają wiele do powiedzenia. Trzeba działać, drogie panie, trzeba działać, dodaje z entuzjazmem godnym skautki.
A ile kobiet zasiada w Polsce w parlamencie? - pyta z życzliwością Niemka. No, jakieś dwadzieścia procent z ułamkiem, i uprzedzając następne pytanie, tłumaczymy, że same Polki niespecjalnie garną się do polityki. To takie niekobiece zajęcia. Jak to niekobiece, a co jest kobiece? Kinder, Kirche, Küche? - denerwuje się Niemka, ale ze względu na dopiero co zaczętą europejską przyjaźń nie zadaje dalszych pytań. Można odetchnąć z ulgą. Chociaż nie na długo.
Właśnie dzwoni kuzynka z Francji, proponuje babskie spotkanie. Zgadzamy się niezbyt chętnie. Efekt zbyt słonej zupy w postaci sińca pod prawym okiem jeszcze całkiem nie zniknął. Francuzka, mieszając widelcem w sałacie, pyta bez pardonu: Polko, dlaczego go nie zostawisz? Przecież sama też sobie poradzisz w życiu. Sama? A co z wakacjami, a co z sylwestrem, co z zimowymi wieczorami? Kochanie, nie żartuj. Chyba nie boisz się samodzielności? Boję się, boję, i to często bardziej niż konsekwencji przesolonej zupy. Francuzka nic nie mówi i tylko wznosi oczy do góry.
W najbliższym czasie możemy się spodziewać telefonu od kuzynki z Anglii, która z filiżanką herbaty w dłoni zapyta, czy nad Wisłą młode kobiety osiągają już więcej niż ich ojcowie? Aż strach pomyśleć, o co na kolejnych wieczorkach zapoznawczych będą pytały nas kuzynki z Hiszpanii, Włoch, Danii, Grecji i innych unijnych krajów. Trzeba będzie nie tylko pójść na te spotkania, ale i na nich zaistnieć. Szybko okaże się, że nie wystarczy znajomość obcych języków, orientacja w polityce i umiejętność ekonomicznego liczenia. Nie wystarczy pochylanie się z troską nad dopłatami do mleka i nad wpływami do budżetu. Trzeba będzie się pochylić nad sobą. Zrobić rachunek z własnych marzeń, planów i ambicji. Trzeba będzie się odważyć na pytanie: kim jestem i kim chcę być w zjednoczonej Europie? Na bok odłożyć groteskową postać unijnej kobiety lansowanej przez przeciwników integracji - do cna zdemoralizowanej emancypacją i równouprawnieniem, obyczajowo rozwiązłej, ideologicznie ostygłej w macierzyńskich instynktach i wysysającej krew z każdego mężczyzny. To tania i kłamliwa propaganda. Dla własnego dobra warto się zakumplować i dotrzymać kroku europejskiej kuzynce. Odważnej, wykształconej, niepokornej, wiedzącej, czego chce nie tylko od życia, ale i od siebie. Tak jak już zrobiły nasze Harpie 2002 - Krystyna Bochenek, Zyta Gilowska, Danuta Hübner, Monika Nagadowska i Danuta Waniek. Przed kilkunastoma dniami byłam na fantastycznym koncercie Anny Marii Jopek. Stylowej i wielkiego formatu artystki, matki i żony (to dla przeciwników integracji), po prostu świetnej dziewczyny. Europejki.
Do widzenia i dzień dobry. Witajmy Nowy Rok, pełen rzeczy, których dotąd nie było.
Więcej możesz przeczytać w 1/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.