Afera Rywina może odsłonić kulisy nielegalnego finansowania polityki
Jestem niewinny. Zawsze starałem się dbać o interes publiczny, bo za to płacili mi podatnicy. Ci, którzy twierdzą, że to, czym się zajmowałem, ma korupcyjne podłoże, sami muszą mieć nieczyste sumienie. Ja tylko dbałem o to, co w imieniu rządu zostało powierzone mojej pieczy. Nie ma żadnej grupy, która w tej sprawie by za mną stała". Nie jest to fragment stenogramu z przesłuchań przed sejmową komisją śledczą w tzw. aferze Rywina, choć bardzo przypomina składane przed komisją zeznania. Tak 19 października 1995 r. mówił w belgijskim parlamencie Willy Claes, były wicepremier Belgii, były sekretarz generalny NATO. Przez sześć godzin Claes tłumaczył, że jest niewinny i nie ma nic wspólnego z łapówkami, które jego partia (socjaliści) wzięła od włoskiej firmy Agusta i francuskiego koncernu Dassault (Agusta wygrała przetarg na dostawę helikopterów dla belgijskiej armii, Dassault - na modernizację F-16). Swoje wystąpienie Claes zakończył słowami: "Przysięgam, że jestem niewinny. Daję na to słowo honoru jako były członek rządu Królestwa Belgii". Parlamentarzyści nie uwierzyli ani w niewinność Claesa, ani w to, że nie stała za nim żadna grupa. Odebrali mu immunitet, a sprawa trafiła do sądu, gdzie skazano go na trzy lata więzienia. Skazano także ośmiu innych polityków, udowadniając, że stanowili grupę, która dzięki łapówkom stworzyła polityczno-
-biznesowe zaplecze socjalistów.
Grzech niewinności
W aferze Rywina, podobnie jak w aferze Claesa (zanim ta sprawa trafiła do sądu, przez jedenaście miesięcy zajmowała się nią prokuratura i specjalna komisja parlamentarna), niewinni są wszyscy, a najbardziej sam Lew Rywin. Jak było do przewidzenia, odmówił on składania zeznań, a w oświadczeniu oskarżył Adama Michnika, że ten groził, iż zmusi Rywina do wyjazdu z Polski. Z kolei Piotr Niemczycki, wiceprezes Agory, miał szantażować Rywina. "Nagraj lub napisz, kto cię przysłał, to zapewnimy ci spokój - tak dwukrotnie wywierał presję na mnie Piotr Niemczycki, wiceprezes i członek zarządu Agory. Odmówiłem. Niemczycki oczekiwał ode mnie fałszywego świadectwa" - stwierdził Lew Rywin.
Od deklaracji, że jest niewinny, zaczął swoje wystąpienie przed komisją sejmową Robert Kwiatkowski, prezes TVP SA. Jan Maria Rokita, członek komisji śledczej, wykazał, że prezes telewizji jedenastokrotnie podawał sprzeczne informacje. Z kolei Tomasz Nałęcz udowodnił (21 lutego), że Kwiatkowski już w sierpniu 2002 r. znał szczegóły afery Rywina (od Bolesława Sulika, członka Rady Nadzorczej TVP SA). Tymczasem podczas przesłuchania 20 lutego Kwiatkowski twierdził, że wiedział o aferze niewiele - "z mglistych plotek". Na zarzut Rokity, że jego zeznania "nie trzymają się kupy", Kwiatkowski odpowiedział: "To, czy zeznania trzymają się kupy, czy nie, oceni sąd". Jeszcze kilka razy podczas przesłuchań przed komisją sejmową Robert Kwiatkowski stwierdził, że o tym, czy mówił prawdę i jaką rolę odegrał w całej sprawie, zadecyduje sąd. Te słowa są o tyle dziwne, że na razie tylko Lwu Rywinowi postawiono zarzuty (płatnej protekcji), a sprawa jest dopiero w prokuraturze, a nie w sądzie. Robert Kwiatkowski jest jedynie świadkiem, nawet nie jest podejrzanym. Dlaczego więc miałby stawać przed sądem, który będzie wyrokował o jego roli w tej sprawie?
Pralnia wyborczych pieniędzy?
W aferze Claesa najtrudniejsze do udowodnienia były przepływy pieniędzy z łapówek na potrzeby partii i powiązanych z nią spółek. Podczas dochodzenia okazało się, że kwoty te przechodziły przez siedem pośrednich szczebli, w tym przez fundacje i stowarzyszenia, co de facto oznaczało pranie korupcyjnych pieniędzy. Gdy Lew Rywin żądał łapówki od Agory, chciał, żeby określone sumy trafiły na konto jego firmy Heritage Films. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego sprawdza obecnie, czy firma Lwa Rywina mogła wcześniej uczestniczyć w operacjach prania pieniędzy. Agencja sprawdza też przepływ pieniędzy między współpracującymi z sobą przy produkcji filmowej spółkami Canal+ Polska, TVP SA oraz Heritage Films. Sugestie, że w relacjach tych firm nie wszystko jest przejrzyste, przedstawił w swoich zeznaniach Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej": "Myśmy (...) usiłowali dotrzeć do ekspertyz, które by wskazywały na interesy firmy Lwa Rywina Heritage Films. Dlatego, że w rozmowie z panią prezes Wandą Rapaczyńską pan Lew Rywin sugerował, że to może być rodzaj pralni pieniędzy. Więc myśmy byli ciekawi, czy tego typu mechanizm nie występował na linii Telewizja Publiczna - pan Robert Kwiatkowski jako jej szef - Canal+". "Gazecie Wyborczej" nie udało się tego potwierdzić.
Na własną rękę przepływy pieniędzy między Heritage Films, TVP SA i Canal+ Polska badają posłowie opozycji. Sprawdzają, czy podczas ostatnich kampanii wyborczych pieniądze nie przepływały przez budżety wspólnych produkcji filmowych. Przesłanek do takich podejrzeń dostarczył jeden z polityków SLD, do niedawna bliski współpracownik premiera, który po wyborach w 2001 r. opowiadał, że "kampanię wyborczą sfinansowali pierwsi chrześcijanie", co było aluzją do najdroższej produkcji w historii polskiej kinematografii. O możliwości finansowania polityki z pieniędzy na produkcję filmów rozmawialiśmy z kilkunastoma producentami filmowymi i reżyserami. - Gdy na przykład w filmie płonie dekoracja, w protokole zniszczenia można wpisać dowolną sumę: milion złotych, półtora. Rzeczywista wartość spalonych dekoracji może być kilkanaście razy niższa - mówi znany polski reżyser. - Im większa produkcja, tym łatwiejsze pranie pieniędzy. Jest taka rubryka w naszych sprawozdaniach finansowych - "usługa filmowa" - i można tam wpisać w zasadzie wszystko, i to na dowolną kwotę - opowiada jeden z producentów filmowych. Jeśli rzeczywiście finansowano politykę poprzez produkcje filmowe, osoby znające szczegóły tych operacji, a na pewno są nimi współproducenci, dysponują wiedzą, która może być ich polisą ubezpieczeniową, a wręcz "hakiem" na polityków.
Mataczenie w finansach produkcji filmowych jest tym łatwiejsze, że jedynymi instytucjami, które mają prawo kontrolować prawdziwość i rzetelność sprawozdań finansowych, jest urząd skarbowy, a w wypadku filmu, na który pieniądze wykłada TVP - kontrola wewnętrzna telewizji publicznej. - Miałem parę rutynowych kontroli ze skarbówki i wiem, że oni się gubią jak dzieci we mgle i można im wmówić wszystko. A wewnętrzna kontrola TVP przecież nie wkroczy, jeśli prezes telewizji sobie tego nie życzy - twierdzi producent filmowy mający na swoim koncie ponad dwadzieścia filmów.
Anty-Agora
Podczas przesłuchiwań w sejmowej komisji poseł Zbigniew Ziobro (PiS) interesował się powiązaniami TVP z firmą Euromedia TV. W radzie nadzorczej tej firmy do 1998 r. zasiadał Włodzimierz Czarzasty, sekretarz KRRiTV. Muza, w której udziały ma Czarzasty, ma prawie 30 proc. akcji spółki Euromedia. Z zeznań Wandy Rapaczyńskiej, prezes Agory, wynika, że celem twórców projektu ustawy o radiofonii i telewizji mogło być stworzenie nowego koncernu medialnego (po prywatyzacji Dwójki), dlatego chciano osłabić media prywatne. W skład tego koncernu wchodziłaby ogólnopolska telewizja, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne (Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu, zgodził się, by kupiła je Muza, ale jego następca Sławomir Cytrycki anulował tę transakcję), a może także ogólnopolskie gazety.
Podczas afery Claesa wyszło na jaw, że przedsięwzięcie biznesowe w stylu nowego holdingu medialnego nie powiedzie się bez politycznej osłony. Dla twórców anty-Agory zapleczem politycznym mogło być Stowarzyszenie Ordynacka. Włodzimierz Czarzasty i Robert Kwiatkowski są jednymi z najważniejszych osób w stowarzyszeniu. Stowarzyszenie, do którego należy ponad trzy tysiące osób, w tym Marek Siwiec, Wiesław Kaczmarek, Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy, Danuta Waniek, jest traktowane jako polityczne zaplecze prezydenta. Ordynacka jest na razie grupą politycznego wsparcia działającą wedle zasady: "Nieważne, kim jesteś, jeśli byłeś w ZSP lub SZSP - Ordynacka ci pomoże". - Chodzi o to, żeby ludziom, którzy byli w ZSP i SZSP, żyło się bezpieczniej. Gdybym był dyrektorem zakładu pracy i miał wybierać spośród kandydatów o takich samych kwalifikacjach, to zawsze wybrałbym osobę z Ordynackiej - zwierzał się "Rzeczpospolitej" Włodzimierz Czarzasty.
Haki grupy sprawującej władzę
Wiele wskazuje na to, że "grupa trzymająca władzę", na którą powoływał się Lew Rywin, nie jest tworem wirtualnym. Jednak określenie, kto wchodził w jej skład i jakie cele ta grupa sobie stawiała, może być trudne. Choćby dlatego, że osoby takie mogą znać kulisy finansowania polityki, czyli mają "haki" na ważnych polityków. Oczywiście jest mało prawdopodobne, żeby tych "haków" użyto, ale ich istnienie będzie paraliżować zarówno śledztwo prokuratury, jak i sejmowej komisji. Nadzieją jest to, że podobnie było podczas afery Claesa w Belgii, a udało się jednak wskazać, jaka grupa za nią stała. Tam dokonało się to wskutek wyjęcia jednej cegiełki z układu: jeden z polityków nie wytrzymał napięcia i zaczął zeznawać przeciwko kolegom. Czy tak samo będzie w Polsce?
Więcej możesz przeczytać w 9/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.