Gdyby Chirac nie istniał, należałoby go czym prędzej wymyślić - jak wymyślono tabletkę na przeczyszczenie. Chirac jest dziś potrzebny Europie co najmniej tak bardzo, jak aspiryna choremu na grypę.
"Jesteście nieodpowiedzialni i źle wychowani. Zmarnowaliście dobrą okazję, aby siedzieć cicho [zamiast udzielać poparcia USA w sprawie wojny z Irakiem]" - wypowiadając te słowa, adresowane do rządów i obywateli dziesięciu państw wstępujących do Unii Europejskiej i jeszcze kilku krajów, które do UE aspirują, prezydent Francji Jacques Chirac jedynie głośno powiedział to, co do tej pory myślało i szeptało po kątach wielu Francuzów, Niemców, Belgów, Austriaków i Holendrów. A przecież nic tak nie szkodzi czystości życia publicznego jak brak otwartej debaty publicznej z jasno i szczerze zaznaczonymi stanowiskami stron. Dobrze więc się stało, że Jacques Chirac - ten wulgarny, prostacki i brutalny zbir ("Washington Times"), gbur ("Gazeta Wyborcza") i osobisty przyjaciel Saddama Husajna ("Wprost") - ogłosił wreszcie stanowisko Francji w tej sprawie, uznając tym samym, zapewne wbrew swej woli, podmiotowość państw przyjmowanych do Unii Europejskiej. Tylko ci bowiem, których nie da się już traktować wyłącznie protekcjonalnie i których jest się czasami zmuszonym obrazić, próbując ich do czegoś przekonać, są naprawdę równi. Demonstrując skrajną arogancję - celnie zauważa Jerzy Marek Nowakowski w artykule "Drogi przyjaciel Saddam" - "Paryż ujawnił przy tym głębokie kompleksy. Francja Chiraca obsesyjnie próbuje zdobyć status mocarstwa. Stąd biorą się gesty antyamerykańskie, stąd bezczelne pouczenia Polaków, Bułgarów czy Węgrów, stąd egzotyczne sojusze z dyktaturami Trzeciego Świata. Francuzi mają świadomość, że owszem, są mocarstwem, ale najwyżej w produkcji wina, tak jak Belgia jest potęgą czekoladową. Wciąż jednak śnią na jawie sny o potędze". Wyznanie Chiraca może jednak - przy odrobinie dobrej woli - pomóc Francuzom w leczeniu się z własnych kompleksów, a wszystkim Europejczykom w zrozumieniu, że ani Francuzom, ani Niemcom nie uda się podporządkować sobie jednoczącej się Europy - zwłaszcza wokół niemądrej antyamerykańskiej idei.
Podobnie jak z Jacques'em Chirakiem jest z Lwem Rywinem - to znaczy, gdyby Rywin nie istniał, należałoby go na gwałt wymyślić, jak wymyślono czopek na przeczyszczenie. Naszemu przeżartemu korupcją do szpiku kości organizmowi państwowemu niezbędny jest Rywin, a raczej afera Rywina, niczym penicylina choremu na gruźlicę. Pytanie tylko, czy mamy dość siły, by doprowadzić do końca ten toczący się na naszych oczach proces oczyszczania naszego organizmu oraz czy znajdziemy skuteczny lek przeciw korupcji i na ustrzeżenie się przed nawrotem tej zabójczej epidemii. Jeśli nie, wówczas pozostanie nam nadal co jakiś czas łykać w charakterze energizerów mobilizujących nasze organizmy do zwiększonego wysiłku nie tylko kawę, red bulla, aspirynę czy melatoninę, ale także bulwersujące informacje o kolejnych łapówkarskich aferach, które oczywiście nigdy nie będą wyjaśniane, lecz zawsze zaciemniane, a nas będzie zalewała adrenalina i trafiał szlag (vide: "Nakręceni").
Zażywając teraz przymusowo Chiraca w tabletce i Rywina w czopku, pomyślmy, jak najlepiej wykorzystać aferę Rywina i aferę Chiraca, by w przyszłości móc się nakręcać wyłącznie tym, co nam sprawia przyjemność.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.