W handlu z Rosją nie wolno nam płacić politycznymi koncesjami
Mit niezwykle zyskownego handlu z Rosją opiera się na dwóch przesłankach. Wspomnieniach z lektury "Lalki" Prusa, której bohater dorobił się na handlu z Rosją, oraz bezrefleksyjnym patrzeniu na mapę. Obraz rzeczywiście imponujący. Państwo zajmujące jedną szóstą globu, 140 mln mieszkańców, wielki rynek...
Liczby, podstawa ekonomicznego myślenia, są nieubłagane. Rosyjski import jest w globalnej skali trzy razy mniejszy niż hiszpański, a czterokrotnie mniejszy od holenderskiego. Podobnie z zamożnością rosyjskich klientów. Poza stosunkowo wąską grupą "nowych Ruskich", tworzących znaczący rynek nabywców produktów luksusowych, większości obywateli federacji nie stać na towary importowane. Gwałtowny wzrost polskiego eksportu na rynek rosyjski w połowie
lat 90. wiązał się ze sztucznie zawyżonym kursem rubla i ogromnym wzrostem szarej strefy. Kiedy kryzys 1998 r. urealnił wartość rosyjskiej waluty, okazało się, że polski eksport jest nieopłacalny. I to był główny powód załamania handlu. Kiedy politycy SLD krytykowali ówczesne rządy za rzekome hamowanie wymiany handlowej ze wschodnim sąsiadem albo wprost za brak woli do udzielania Rosji koncesji politycznych w zamian za otwarcie rynku, nie przyjmowali argumentów o znikomej skali możliwych korzyści. Jeszcze po wizycie prezydenta Putina słyszałem, że wzrost eksportu do Rosji stworzy w ciągu roku 200 tys. miejsc pracy. I co? Figa. Minimalnie zmniejszony deficyt handlowy. Wzrost eksportu w ubiegłym roku o 600-800 mln USD (w zależności od obliczeń). Dobre i to, ale nie liczmy na wiele więcej. Spora część tego wzrostu jest zresztą pozorna, bo wynika z uszczelnienia granic i ograniczenia działalności drobnych przemytników. Nie ma co liczyć, że w najbliższym czasie nasz eksport do Rosji wzrośnie. Wymiana o wartości 5 mld dolarów rocznie z przewagą surowców importowanych przez nas to mniej więcej tyle, ile logicznie wynika z wielkości rynków. Może się pojawić w Polsce trochę rosyjskich inwestycji, ale tym trzeba się przyglądać wyjątkowo ostrożnie. Szczególnie w sektorze energetycznym.
Z nogami na gazie i hamulcu
Możemy zmniejszyć wysoki deficyt handlowy, możemy nawet trochę więcej eksportować na rynek rosyjski, ale za cenę koncesji politycznych. Otrąbiona jako sukces wicepremiera Marka Pola umowa gazowa z Rosją rzeczywiście zmniejszyła o 35 proc. obowiązkowe zakupy gazu przez Polskę, ale jednocześnie wydłużyła czas obowiązywania kontraktu i zablokowała na lata rzeczywistą dywersyfikację źródeł zakupów. W zamian otrzymaliśmy mgliste obietnice budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego i rozbudowy pierwszej. A przecież to Rosjanie nie wywiązali się z umowy. Można było walnąć pięścią w stół i powiedzieć - drodzy panowie, dziękujemy! Właściwie można by - gdyby było alternatywne źródło dostaw. A tego nie ma. Wobec tego będziemy musieli przyjmować dyktat cenowy Gazpromu i czekać na dobrą wolę rządu rosyjskiego.
Z Rosją handlować trzeba, bo ma ona szanse na to, żeby się stać wielkim rynkiem. W przyszłości. Wobec tego ostrożnie, z namysłem, mając jakąś sensowną strategię, powinniśmy budować przyczółki przyszłej ekspansji. Powinniśmy się starać o monopol w dostawach żywności na rynek enklawy kaliningradzkiej. Nie możemy natomiast, usiłując ożywić trupa Wokulskiego, sprzedawać realnych koncesji politycznych. A to jest stały błąd kolejnych ekip rządzących. Premier Kasjanow uśmiechał się w Warszawie powściągliwie, obiecywał nawet po 100 dolarów odszkodowania dla ofiar Sybiru i żądał w zamian... kolejnych politycznych koncesji.
Próbujemy się ułożyć z graczami naprawdę wytrawnymi. Odbudowa pozycji międzynarodowej Rosji przez Władimira Putina, który jeszcze nie miał w ręku niemal żadnych atutów, budzi słuszny podziw analityków. Z takim graczem trzeba grać twardo i czysto. Przekonanie, że go przechytrzymy, może się skończyć fatalnie. Myśląc o gazie, nie zapominajmy wszakże o hamulcu.
Więcej możesz przeczytać w 9/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.