Nie zdobędziemy azjatyckich rynków tak łatwo jak przed laty, gdy sprzedawaliśmy dosłownie wszystko, co byliśmy w stanie wyprodukować - przyznaje pułkownik Ryszard Brdak, polski attaché wojskowy w Delhi.
Nie zdobędziemy azjatyckich rynków tak łatwo jak przed laty, gdy sprzedawaliśmy dosłownie wszystko, co byliśmy w stanie wyprodukować - przyznaje pułkownik Ryszard Brdak, polski attaché wojskowy w Delhi. Co nie znaczy, że należy podnieść ręce do góry. 300 mln dolarów z Malezji za czołgi i wozy techniczne produkowane w Łabędach, kilkaset milionów dolarów za modernizację indyjskiej broni pancernej i kilkadziesiąt wstępnych porozumień handlowych zawartych przez polskich przedsiębiorców w Singapurze i Indiach to efekt wizyty polskiej misji gospodarczej pod kierownictwem premiera Leszka Millera w Azji. - Do końca roku polski przemysł, głównie zbrojeniowy, otrzyma zamówienia o wartości około miliarda dolarów, większość z Azji - deklaruje wiceminister obrony Janusz Zemke. Czy to jest realne? Indyjski rynek, drugi pod względem wielkości (po Chinach), błyskawicznie opanowują jednak Rosjanie, którzy sprzedają tu co roku uzbrojenie o wartości 2-3 mld USD. Rosjanie, Ukraińcy, Czesi, a więc ci, z którymi teoretycznie mogą rywalizować polscy dostawcy broni, są już aktywni w Indonezji, Wietnamie i Bangladeszu. - Musimy znaleźć klucz do Azji - ocenia polskie starania o zdobycie zbrojeniowych rynków na Wschodzie premier Miller.
Klucz singapurski?
Jednym z pierwszych, który zaoferował nam pomoc w znalezieniu klucza do Azji, był premier Singapuru Goh Chok Tong, który odwiedził Polskę w 2001 r. Po tej wizycie Singapurczycy zaczęli penetrować polski rynek. Przez Singapur przepływa znaczna część towarów, które później trafiają do Malezji, Wietnamu, Bangladeszu, Tajlandii i Tajwanu.
Singapurczycy zaczęli się interesować Polską, gdy stało się jasne, że zostaniemy członkiem Unii Europejskiej. Uznali, że możemy odegrać w Europie Środkowej i Wschodniej podobną rolę, jaka im przypadła w Azji. - Polskie firmy, także zbrojeniowe, mogą być podwykonawcami w przedsięwzięciach na singapurskich rynkach - przekonuje minister Tadeusz Iwiński. Polska już eksportuje za pośrednictwem Singapuru statki, łodzie, maszyny, cynk i wyroby z cynku. W pierwszych dziewięciu miesiącach 2002 r. sprzedaliśmy do Singapuru towary o wartości 46 mln USD, a to, co tam kupiliśmy, było warte niespełna 154 mln USD. To bardzo mało. Imponujące nie są zresztą wyniki całej naszej wymiany towarowej z Dalekim Wschodem. Tylko 0,4 proc. polskiego eksportu trafia do krajów ASEAN, a import stamtąd to 2 proc. naszego importu. Tymczasem handel z Dalekim Wschodem stanowi 15-25 proc. wymiany towarowej większości krajów UE.
Klucz indyjski?
Hindusi chcieli kupić w ubiegłym roku w Polsce dziesięć zmodernizowanych samolotów Iskra. Pośrednicząca w transakcji centrala handlu zagranicznego zażądała czterdziestoprocentowej (!) marży - powiedział nam nieoficjalnie przedstawiciel indyjskiego resortu obrony. Umowę diabli wzięli. - Niektórym polskim przedsiębiorstwom państwowym wydaje się, że jeszcze nie minęły czasy łatwego zarobku w Azji - uważa Marek Profus, prezes prywatnej firmy handlowej Profus Management. Nadal nie zrestrukturyzowano polskiego przemysłu obronnego, mamy tyle samo fabryk produkujących ciężki sprzęt wojskowy i lotniczy, ile mieliśmy wówczas, gdy nasza armia liczyła ponad 400 tys. żołnierzy. Na dodatek państwo ogranicza działalność prywatnych firm sprzedających broń i preferuje państwowe, nadmiernie rozbudowane centrale handlowe. Tymczasem przez ostatnich dziesięć lat w Indiach i w krajach z dawnej radzieckiej strefy wpływów dokonano gruntownych przemian. Po wprowadzeniu na początku lat 90. pierwszego etapu reform ekonomicznych Indie osiągnęły sześcioprocentowy wzrost gospodarczy. W ubiegłym roku - mimo ogólnoświatowego zastoju - zanotowano tam jeden z największych w świecie wskaźników wzrostu - 5,4 proc. Rząd Indii planuje podwojenie do 2007 r. wartości zagranicznej wymiany towarowej. Czy mamy szansę stać się beneficjentem indyjskich przemian? Tak, ale pod warunkiem że nadrobimy stracony czas. Na razie robimy to ślamazarnie.
Przed ubiegłorocznymi targami przemysłu obronnego Defexpo w Nowym Delhi szumnie zapowiadano, że kilkanaście polskich firm ma niemal w kieszeni zamówienia o wartości co najmniej 100 mln USD. Rzeczywistość okazała się mniej imponująca: sprzedaliśmy Indiom m.in. 80 wozów zabezpieczenia technicznego WZT-3 z Łabęd, 250 skonstruowanych w WAT czołgowych systemów kierowania ogniem Drawa-T, 625 spadochronów desantowych Dedal, samolot Skytruck z Mielca i części zamienne. To znacznie mniej, niż oczekiwano. Nic więc dziwnego, że w ubiegłym roku wartość polskiego eksportu do Indii wyniosła zaledwie 30 mln USD.
Klucz uniwersalny
W Indiach przygotowywana jest właśnie lista 25 najbardziej pożądanych zagranicznych partnerów handlowych. Czy możemy się na niej znaleźć? - Polska jest wiarygodnym partnerem, przede wszystkim w zakresie obronności. Oczekujemy, że nasza współpraca zyska nowy wymiar, zwłaszcza po waszym przystąpieniu do Unii Europejskiej - mówi Atal Bihari Vajpayee, premier Indii. W języku dyplomatycznym znaczy to: tak, ale...
Szanse uszczknięcia choćby kawałka tortu, na który w Indiach, Indonezji i Wietnamie ostrzą sobie zęby Rosjanie czy Ukraińcy, są jednak realne. Po raz pierwszy podpisano polsko-indyjską umowę o współpracy w dziedzinie obronności. W scentralizowanych i biurokratycznych Indiach ma ona wyjątkowe znaczenie. Indyjską szansę wykorzystał po części Bumar - w fabryce BEML w Bangalurze (jeden z największych w Azji producentów ciężkich maszyn) z polskich elementów są montowane czołgowe wozy techniczne WZT-3. Być może polskie firmy zmodernizują indyjski system obrony przeciwlotniczej wyposażony w przestarzałe rosyjskie rakiety Newa. Indie są też gotowe kupić centrale telefoniczne z gdyńskiej fabryki DGT. - Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że sprzedamy indyjskiej armii nasze radiostacje - informuje Andrzej Synowiecki, prezes Radmoru Gdynia. Szansą dla zakładów lotniczych z Mielca może być zaś... ponad 20 stojących w hangarach niemal gotowych samolotów Iryda, których nie chce polskie MON. Tymczasem największa w Indiach fabryka samolotów HAL w Bangalurze pracuje nad podobnym do irydy samolotem IJT (Intermediat Jet Trainer) i popełnia podobne błędy jak Mielec. - Wspólnie możemy wyprodukować naprawdę bardzo dobre samoloty szkolno-bojowe, które są niezbędne lotnictwu obu krajów - mówi z przekonaniem Andrzej Szortyka, prezes PZL Mielec. Kierownictwo HAL jest zainteresowane polską propozycją. - Na iskrach szkolili się niemal wszyscy indyjscy piloci wojskowi. Teraz wspólnie wyprodukujemy iskrę II - jest przekonany minister Tadeusz Iwiński.
Klucza do azjatyckich rynków zbrojeniowych szukał w Indiach przed dziesięcioma laty prezydent Lech Wałęsa. Bezskutecznie. Pięć lat temu Indie odwiedził prezydent Aleksander Kwaśniewski. Też bez większych efektów. Czy Leszkowi Millerowi się powiedzie? Tylko pod warunkiem że polskie firmy pośredniczące w handlu bronią błyskawicznie opanują wschodnią sztukę walki.
Więcej możesz przeczytać w 9/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.