Niedawno w TV jakiś dziwacznie gestykulujący człowiek zapraszał na bezpłatny pokaz swojej sztuki w Zamku Królewskim. Jak się okazało, nie był to mim, lecz specjalista od języka ciała (body language), znany z tego, że pomaga przedstawicielom naszych elit poprawić swój imidż (image) w oczach elektoratu.
Kiedy dowiedziałem się, jakie to "tuzy" korzystają z lekcji Piotra T., zrozumiałem, dlaczego wstęp był wolny. Język ciała, jaki prezentował "mistrz gestu", plasował go między pajacem na sznurku a prowincjonalnym piosenkarzem, który śpiewając "I love you!", przy słowie "aj" wskazuje na siebie, kwiląc "law", chwyta się za serce, a wyjąc "juuuu!", dźga palcem w kierunku widowni. Można powiedzieć, że Piotr T. pokazał widzom język i dał ciała. Oczywiście body language istnieje. Wiedzą o tym dobrze hazardziści. Znani są gracze, którzy blefując, chwytają się mimo woli za nos lub obracają nerwowo sygnet na placu. Znałem pokerzystę, który zawsze potrafił zachować kamienną twarz, ale gdy dostawał mocną kartę, burczało mu w brzuchu. Telewizja wrocławska zaproponowała mi kiedyś wywiad na temat seksu. Położono mnie na kozetce w mrocznym pomieszczeniu i zza kadru zaczęły się sączyć pytania: "Czy zapach odgrywa istotną rolę w pańskim życiu erotycznym?". Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie uciec w dowcip. Mogłem przecież powiedzieć: "Kiedy zdarzy mi się nażreć przed randką cebuli, zawsze staram się zneutralizować jej zapach, jedząc główkę czosnku", ale pomyślałem, że już tyle razy obracałem poważne tematy w żart, że może wreszcie warto odpowiedzieć poważnie. No i zaczęło się: "A kto? A gdzie? Ile razy?". Nagle uprzytomniłem sobie, że ten wywiad mogą oglądać moje córki, wówczas nastoletnie. Zimny pot zaczął mi ściekać po plecach. Parę dni później zaczepił mnie Jurek Karaszkiewicz. "Widziałem ten twój wywiad na kozetce! Na pozór byłeś wyluzowany, na twarzy nie było widać napięcia, ręce spokojne... Tylko twoje nogi w połowie programu zaczęły już 'wychodzić' ze studia". Ze swoistym przykładem języka ciała zetknęli się widzowie "Zbójców" Schillera w inscenizacji Jaracza. Sam mistrz grał rolę starego Moora, który w finale, ubrany w białe giezło, siedzi na pniu drzewa. Tuż przed premierą pień pomalowano brązową farbą. Kiedy więc Jaracz stanął tyłem do widowni i padło słynne: "Wyprowadźcie starca w głąb lasu", ktoś z widzów zawołał: "Już za późno!".
Więcej możesz przeczytać w 9/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.