Paweł Janas miał już grabarza nad głową, gdy walczył z rakiem, ale dźwignął się i zwyciężył
Italia na kolanach!", "Fantastico!" - krzyczały tytuły gazet codziennych po zaskakującej wygranej reprezentacji Polski nad Włochami, trzykrotnymi mistrzami świata. "Król polowania" - tak pisano o selekcjonerze Pawle Janasie. O Janasie można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że nie wierzy w siebie. Przeciętny piłkarz ciężką pracą doszedł do gry w reprezentacji i miana jednego z najlepszych polskich obrońców w historii. Mało kto uważał, że będzie dobrym trenerem. W życiu przegrywał często, miał już grabarza nad głową, gdy walczył z rakiem, ale dźwigał się i zwyciężał. Teraz tę wiarę zaszczepia reprezentacyjnym piłkarzom. Gdy przejął narodową drużynę, zaordynował jej swoistą chemioterapię.
Czy triumf nad Włochami może się stać przełomem w nierównych zazwyczaj starciach z futbolowymi gigantami? - Nie wiem. W polskiej piłce zdarzały się już takie pojedyncze zwycięstwa z najlepszymi - skromnie tłumaczy Janas. Pomimo odpadnięcia z finałów Euro 2004 to on poprowadzi kadrę przynajmniej do finałów MŚ 2006 w Niemczech. Ma mocne poparcie prezesa PZPN Michała Listkiewicza, który ceni w Janasie to, że w przeciwieństwie do poprzedników - Jerzego Engela i Zbigniewa Bońka - w ogóle nie zajmuje się futbolową polityką i pod nikim nie kopie dołków. Janas przyjaźni się też z tymi, z którymi trzeba, na przykład z szefem firmy SportFive Andrzejem Placzyńskim, szarą eminencją polskiej piłki nożnej, zajmującym się handlem prawami telewizyjnymi. Razem organizują bankiety dla dziennikarzy. Obaj doskonale rozumieją, co znaczy czwarta władza.
Mężczyzna po przejściach
Janas do życia podchodzi z dystansem, zwłaszcza po tym, jak przed trzema laty zachorował na raka krtani (ta sama choroba wcześniej zabrała mu brata). Pomyślnie przeszedł chemioterapię, choć pacjentem jest krnąbrnym - pali papierosy (coraz słabsze, za to coraz więcej), pije whisky (sporo), żyje na całego. Właśnie się rozwodzi, po paroletnim, burzliwym romansie. Odchodzi jak dżentelmen. Byłej żonie zostawia dom na hektarowej działce w podwarszawskiej Radości, synowi - segment, a sam mieszka w służbowym mieszkanku w bloku. Nie znosi, kiedy media zajmują się jego sprawami osobistymi. Od czasu gdy nastoletnia córka z gazet dowiedziała się, że ojciec ma związek pozamałżeński (tekst w "Przeglądzie Sportowym" nosił tytuł "Mistrz i Małgorzata"), Janas obraził się na dziennikarzy.
- Gośka zostawiła dla mnie męża. Musiałem podjąć jakąś decyzję i ją podjąłem. Nie bałem się zmienić swojego życia, bo chciałem być szczęśliwy z kobietą. I tak się dziś czuję. Miałem chwile zwątpienia, zwłaszcza na początku choroby. Odczuwam też taki mały niepokój, kiedy raz na parę miesięcy poddaję się specjalistycznym badaniom, czy nie ma przerzutów. Ale muszę być silny. Mam dzieci, mam dla kogo żyć, mam wielkie plany - opowiada "Wprost" Paweł Janas.
Nową miłość - atrakcyjną urzędniczkę pilskiej Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa - Janas spotkał podczas polowania w wielkopolskich kniejach, dlatego mówi, że jest ona jego najcenniejszym trofeum myśliwskim. Chodzenie po lesie ze strzelbą na plecach lubi czasem bardziej niż piłkę. Kiedy może, organizuje zgrupowania kadry we Wronkach, by za daleko nie wyjeżdżać z ulubionych lasów. Potrafi się w nich zaszyć na kilka dni i w ogóle nie odbierać telefonów, co jego współpracowników doprowadza do furii.
Równy facet
Legię Warszawa trener Janas doprowadził do mistrzostwa Polski i Ligi Mistrzów. Kiedy trzeba, miał mocną rękę: to on wyrzucił z Legii idola Warszawy Dariusza Dziekanowskiego, kończąc w zasadzie jego karierę. Niedawno, podczas meczu z Węgrami, zrobił rzecz niespotykaną - wystawił Michała Żewłakowa, lewego obrońcę, na prawej pomocy. To coś takiego, jakby w orkiestrze zamienić skrzypka z pianistą. I trafił.
Domem Janasa są od lat kilkunastotysięczne Wronki niedaleko Poznania, gdzie zorganizował szkolenie i solidną bazę sportową. Dosłużył się tam posady wiceprezesa klubu i stamtąd trafił do reprezentacji. We Wronkach pokazał niezwykłą jak na piłkarskiego trenera wizję działania. Zamiast kupować wysłużonych zawodników, wyszukiwał zdolnych juniorów. Janas wymyślił we Wronkach internat dla zawodników, a rok temu cały zespół przykładnie, po paroletnim przygotowaniu, uroczyście zdawał maturę (środkowy pomocnik oblał jako jedyny).
Jako zawodnik grał w Widzewie i Legii, zawsze na środku obrony. Potem grał we Francji. Z kadrą Polski zdobył medal mistrzostw świata w 1982 r. Trenerskiego fachu uczył się we francuskim Auxerre od legendarnego Guya Roux. W 1992 r., jako asystent Janusza Wójcika, zdobył srebrny medal olimpijski w Barcelonie. To u Wójcika podpatrywał, co robić, a czego nie, stając się jego kompletnym przeciwieństwem. Tamten zawsze na pierwszej stronie, ten w cieniu. Tamten fantasta, ten realista. Tamten na salonach, popisujący się pistoletem i rządowymi przepustkami, ten w dresie na boisku. To Janasowi zostało do dziś. Kiedy dzień przed meczem z Włochami zaproszono go na audiencję do Ojca Świętego, grzecznie się wymówił: "Byłem w Watykanie już dwa razy. Wolę zostać z drużyną". - To zwykły, równy facet, który wie, co robi. Zdobywa szacunek bez podnoszenia głosu. Można poznać dobrą atmosferę w reprezentacji po jednym - my, starsi zawodnicy, wciąż chcemy grać - mówi Tomasz Hajto, uważany za najbardziej krnąbrnego w polskiej kadrze.
Paweł Waleczny
W grudniu tego roku odbędzie się losowanie finałów mistrzostw świata 2006. Janas zapowiada, że do Niemiec pojedziemy. Często powtarza, że naszym piłkarzom starcza umiejętności, ale brak im ducha walki, by wygrywać z najlepszymi. Jeśli to prawda, to czy można sobie wyobrazić kogoś lepszego w roli trenera? - Dzięki trenerowi Janasowi każdy z nas wierzy, że już nie będziemy przegrywać. Taki mecz jak z Włochami szalenie wzmacnia psychicznie
- mówi Jacek Bąk. Ktoś, kto jak Janas, uciekł śmierci spod kosy, nie lubi przegrywać. Coraz częściej widać to w grze prowadzonej przez niego reprezentacji.
Czy triumf nad Włochami może się stać przełomem w nierównych zazwyczaj starciach z futbolowymi gigantami? - Nie wiem. W polskiej piłce zdarzały się już takie pojedyncze zwycięstwa z najlepszymi - skromnie tłumaczy Janas. Pomimo odpadnięcia z finałów Euro 2004 to on poprowadzi kadrę przynajmniej do finałów MŚ 2006 w Niemczech. Ma mocne poparcie prezesa PZPN Michała Listkiewicza, który ceni w Janasie to, że w przeciwieństwie do poprzedników - Jerzego Engela i Zbigniewa Bońka - w ogóle nie zajmuje się futbolową polityką i pod nikim nie kopie dołków. Janas przyjaźni się też z tymi, z którymi trzeba, na przykład z szefem firmy SportFive Andrzejem Placzyńskim, szarą eminencją polskiej piłki nożnej, zajmującym się handlem prawami telewizyjnymi. Razem organizują bankiety dla dziennikarzy. Obaj doskonale rozumieją, co znaczy czwarta władza.
Mężczyzna po przejściach
Janas do życia podchodzi z dystansem, zwłaszcza po tym, jak przed trzema laty zachorował na raka krtani (ta sama choroba wcześniej zabrała mu brata). Pomyślnie przeszedł chemioterapię, choć pacjentem jest krnąbrnym - pali papierosy (coraz słabsze, za to coraz więcej), pije whisky (sporo), żyje na całego. Właśnie się rozwodzi, po paroletnim, burzliwym romansie. Odchodzi jak dżentelmen. Byłej żonie zostawia dom na hektarowej działce w podwarszawskiej Radości, synowi - segment, a sam mieszka w służbowym mieszkanku w bloku. Nie znosi, kiedy media zajmują się jego sprawami osobistymi. Od czasu gdy nastoletnia córka z gazet dowiedziała się, że ojciec ma związek pozamałżeński (tekst w "Przeglądzie Sportowym" nosił tytuł "Mistrz i Małgorzata"), Janas obraził się na dziennikarzy.
- Gośka zostawiła dla mnie męża. Musiałem podjąć jakąś decyzję i ją podjąłem. Nie bałem się zmienić swojego życia, bo chciałem być szczęśliwy z kobietą. I tak się dziś czuję. Miałem chwile zwątpienia, zwłaszcza na początku choroby. Odczuwam też taki mały niepokój, kiedy raz na parę miesięcy poddaję się specjalistycznym badaniom, czy nie ma przerzutów. Ale muszę być silny. Mam dzieci, mam dla kogo żyć, mam wielkie plany - opowiada "Wprost" Paweł Janas.
Nową miłość - atrakcyjną urzędniczkę pilskiej Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa - Janas spotkał podczas polowania w wielkopolskich kniejach, dlatego mówi, że jest ona jego najcenniejszym trofeum myśliwskim. Chodzenie po lesie ze strzelbą na plecach lubi czasem bardziej niż piłkę. Kiedy może, organizuje zgrupowania kadry we Wronkach, by za daleko nie wyjeżdżać z ulubionych lasów. Potrafi się w nich zaszyć na kilka dni i w ogóle nie odbierać telefonów, co jego współpracowników doprowadza do furii.
Równy facet
Legię Warszawa trener Janas doprowadził do mistrzostwa Polski i Ligi Mistrzów. Kiedy trzeba, miał mocną rękę: to on wyrzucił z Legii idola Warszawy Dariusza Dziekanowskiego, kończąc w zasadzie jego karierę. Niedawno, podczas meczu z Węgrami, zrobił rzecz niespotykaną - wystawił Michała Żewłakowa, lewego obrońcę, na prawej pomocy. To coś takiego, jakby w orkiestrze zamienić skrzypka z pianistą. I trafił.
Domem Janasa są od lat kilkunastotysięczne Wronki niedaleko Poznania, gdzie zorganizował szkolenie i solidną bazę sportową. Dosłużył się tam posady wiceprezesa klubu i stamtąd trafił do reprezentacji. We Wronkach pokazał niezwykłą jak na piłkarskiego trenera wizję działania. Zamiast kupować wysłużonych zawodników, wyszukiwał zdolnych juniorów. Janas wymyślił we Wronkach internat dla zawodników, a rok temu cały zespół przykładnie, po paroletnim przygotowaniu, uroczyście zdawał maturę (środkowy pomocnik oblał jako jedyny).
Jako zawodnik grał w Widzewie i Legii, zawsze na środku obrony. Potem grał we Francji. Z kadrą Polski zdobył medal mistrzostw świata w 1982 r. Trenerskiego fachu uczył się we francuskim Auxerre od legendarnego Guya Roux. W 1992 r., jako asystent Janusza Wójcika, zdobył srebrny medal olimpijski w Barcelonie. To u Wójcika podpatrywał, co robić, a czego nie, stając się jego kompletnym przeciwieństwem. Tamten zawsze na pierwszej stronie, ten w cieniu. Tamten fantasta, ten realista. Tamten na salonach, popisujący się pistoletem i rządowymi przepustkami, ten w dresie na boisku. To Janasowi zostało do dziś. Kiedy dzień przed meczem z Włochami zaproszono go na audiencję do Ojca Świętego, grzecznie się wymówił: "Byłem w Watykanie już dwa razy. Wolę zostać z drużyną". - To zwykły, równy facet, który wie, co robi. Zdobywa szacunek bez podnoszenia głosu. Można poznać dobrą atmosferę w reprezentacji po jednym - my, starsi zawodnicy, wciąż chcemy grać - mówi Tomasz Hajto, uważany za najbardziej krnąbrnego w polskiej kadrze.
Paweł Waleczny
W grudniu tego roku odbędzie się losowanie finałów mistrzostw świata 2006. Janas zapowiada, że do Niemiec pojedziemy. Często powtarza, że naszym piłkarzom starcza umiejętności, ale brak im ducha walki, by wygrywać z najlepszymi. Jeśli to prawda, to czy można sobie wyobrazić kogoś lepszego w roli trenera? - Dzięki trenerowi Janasowi każdy z nas wierzy, że już nie będziemy przegrywać. Taki mecz jak z Włochami szalenie wzmacnia psychicznie
- mówi Jacek Bąk. Ktoś, kto jak Janas, uciekł śmierci spod kosy, nie lubi przegrywać. Coraz częściej widać to w grze prowadzonej przez niego reprezentacji.
Więcej możesz przeczytać w 47/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.