Kołakowski, Szymborska i Lem mogliby z zarobionej kasy urządzić w Warszawie megabalangę, która przebiłaby berlińską Love Parade
Wybitny polski filozof Leszek Kołakowski dostał milion dolców nagrody od Biblioteki Kongresu USA. Kołakowski powiększył tym samym grono bogatych polskich dziadków i babć. Wcześniej milion dolców dostała Wisława Szymborska (literacki Nobel) i Stanisław Lem (honorarium za prawo wykorzystania powieści przez Hollywood). Kołakowski, Szymborska i Lem mogliby z zarobionej kasy urządzić w Warszawie megabalangę, która przebiłaby berlińską Love Parade czy amerykański festiwal w Woodstock.
Wyspecjalizowane agencje zaprosiłyby najsłynniejsze zespoły rockowe, najlepszych hiphopowców i elitę DJ techno. Specjalnie na tę okazję zakupiono by francuskie szampany, afgańską trawkę i dobrą polską amfę. Majchrzak, Linda, Pazura i Żmijewski czytaliby wiersze Szymborskiej. Najpiękniejsze polskie striptizerki recytowałyby "Etymologie striptizu" Kołakowskiego. Edyta Górniak i Natalia Kukulska wspomagane przez chłopców z Sextetu odgrywałyby "Bajki robotów" Lema. Zespół pieśni i tańca Mazowsze mógłby zaśpiewać przed domem Jerzego Urbana rozpisany na partie śpiewacze esej Kołakowskiego "Czy diabeł może być zbawiony?". Adam Małysz wykonywałby skoki radości nad sceną. Arkadius uszyłby dla wszystkich naszych wielkich myślicieli genialne stroje. Tomasz Lis odziany w kostium Batmana prowadziłby całą imprezę, a Makłowicz, Bikont i Kuroń ugotowaliby dla całego miasta kilka cystern bigosu, do którego zamiast kiełbasy dodano by pigułki ecstasy. Z radości, że jest tak pięknie, uchlałby się prezydent Kwaśniewski z Michnikiem i Rywin z Jakubowską. Słowem, limeryki mieszałyby się z narkotykami, rozprawki filozoficzne z rozporkami, a sztuka myślenia ze sztuką kochania. Ludzie bawiliby się do świtu, a izby wytrzeźwień i burdele byłyby za friko, co ucieszyłoby nie tylko posłów PSL.
Niestety, takiej balangi nie będzie, gdyż wszyscy nasi milionerzy mają po siedemdziesiątce i nie w głowie im hulanki i swawole. Czemu świat jest tak beznadziejnie urządzony, że milion dolarów dostaje się, gdy jedyną potrzebą jest już tylko ciepły koc, kapcie i herbatka z malinami? Dla agencji reklamowych nie istnieją ludzie po pięćdziesiątce. Już w wieku pięćdziesięciu lat umieramy jako klienci dla producentów sprzętu elektronicznego, kosmetyków, odzieży, samochodów. Wszystkie reklamy skierowane są do młodych ludzi, którzy są pazerni na życie. Producentom nic po emerytach, którzy już się w życiu wyszaleli. Starszy człowiek nie kupi nowych gaci od Armaniego, nowego discmana od Sony czy nowego zapachu od Calvina Kleina, bo ma swoje stare gacie, radio i stary zapach i jest mu z nimi dobrze.
Oczywiście są wyjątki, czego przykładem ten biedny nafciarz multimilioner, który będąc już sporo po siedemdziesiątce, postanowił pod koniec życia wreszcie zaszaleć i wziął sobie za żonę gwiazdkę z "Playboya" Anne Nicole Smith. Bidulek przepisał na nią pół swego majątku, a nie przeżył nawet roku. Portfel wytrzymał młode dziewczę, ale serce nie. Na ogół jednak ludzie po siedemdziesiątce nie szaleją (no chyba że są tak jak Borys Jelcyn pijakami).
Wybitni myśliciele klepią biedę przez całe życie. Dla chleba prowadzą zajęcia z tępymi studentami, co ich śmiertelnie nudzi i zabija. Gdy ponad dwadzieścia lat temu Miłosz odbierał swój milion dolców za Nobla, stwierdził, że cieszy się, że nie będzie musiał już prowadzić żadnych zajęć ze studentami, którym trzeba wszystko tłumaczyć. Geniusze turlają się po jakichś marnych norach i żywią się w tanich uniwersyteckich barach. Kiedy na koniec dostaną ten swój zasłużony milion dolców, nie mają już szans go miło przehulać. Co więcej, stają się niezdrowym obiektem zainteresowania własnego otoczenia. Do Kołakowskiego już pewnie dzwonią wszystkie wnuki starych ciotek ze strony matki i kuzyni stryja ze strony ojca sąsiada babci, aby pożyczyć kaskę, bo na cholerę dziadkowi taka fura pieniędzy.
Czy nie można by tego lepiej urządzić? Należałoby skonstruować urządzenie do wykrywania jednostek wybitnych i wręczać im milion dolców na przykład w okolicach ukończenia czterdziestki. Czterdziestoletni geniusz z milionem dolców w kieszeni nie przepije wszystkiego jak głupi małolat. Owszem, spije się jak świnia, pobawi się w odrażających knajpach, polata za niegrzecznymi dziewczynami, ale ta forsa może go także uskrzydlić. Kto wie, ilu genialnych dzieł nie doczekaliśmy tylko dlatego, że ktoś dostał za późno swój milion dolarów? Forsa wręczona w odpowiednim momencie może być detonatorem rzeczy wielkich i pięknych. Forsa wręczona po siedemdziesiątce jest musztardą po obiedzie.
Nie stworzyłem w życiu jeszcze ani nic specjalnie wielkiego, ani pięknego, ale to pewnie znak, że wszystko przede mną. Za rok dobiegnę czterdziestki i jeśli któraś z fundacji miałaby wolny milion dolarów, to chętnie się za te pieniądze rozwinę.
Wyspecjalizowane agencje zaprosiłyby najsłynniejsze zespoły rockowe, najlepszych hiphopowców i elitę DJ techno. Specjalnie na tę okazję zakupiono by francuskie szampany, afgańską trawkę i dobrą polską amfę. Majchrzak, Linda, Pazura i Żmijewski czytaliby wiersze Szymborskiej. Najpiękniejsze polskie striptizerki recytowałyby "Etymologie striptizu" Kołakowskiego. Edyta Górniak i Natalia Kukulska wspomagane przez chłopców z Sextetu odgrywałyby "Bajki robotów" Lema. Zespół pieśni i tańca Mazowsze mógłby zaśpiewać przed domem Jerzego Urbana rozpisany na partie śpiewacze esej Kołakowskiego "Czy diabeł może być zbawiony?". Adam Małysz wykonywałby skoki radości nad sceną. Arkadius uszyłby dla wszystkich naszych wielkich myślicieli genialne stroje. Tomasz Lis odziany w kostium Batmana prowadziłby całą imprezę, a Makłowicz, Bikont i Kuroń ugotowaliby dla całego miasta kilka cystern bigosu, do którego zamiast kiełbasy dodano by pigułki ecstasy. Z radości, że jest tak pięknie, uchlałby się prezydent Kwaśniewski z Michnikiem i Rywin z Jakubowską. Słowem, limeryki mieszałyby się z narkotykami, rozprawki filozoficzne z rozporkami, a sztuka myślenia ze sztuką kochania. Ludzie bawiliby się do świtu, a izby wytrzeźwień i burdele byłyby za friko, co ucieszyłoby nie tylko posłów PSL.
Niestety, takiej balangi nie będzie, gdyż wszyscy nasi milionerzy mają po siedemdziesiątce i nie w głowie im hulanki i swawole. Czemu świat jest tak beznadziejnie urządzony, że milion dolarów dostaje się, gdy jedyną potrzebą jest już tylko ciepły koc, kapcie i herbatka z malinami? Dla agencji reklamowych nie istnieją ludzie po pięćdziesiątce. Już w wieku pięćdziesięciu lat umieramy jako klienci dla producentów sprzętu elektronicznego, kosmetyków, odzieży, samochodów. Wszystkie reklamy skierowane są do młodych ludzi, którzy są pazerni na życie. Producentom nic po emerytach, którzy już się w życiu wyszaleli. Starszy człowiek nie kupi nowych gaci od Armaniego, nowego discmana od Sony czy nowego zapachu od Calvina Kleina, bo ma swoje stare gacie, radio i stary zapach i jest mu z nimi dobrze.
Oczywiście są wyjątki, czego przykładem ten biedny nafciarz multimilioner, który będąc już sporo po siedemdziesiątce, postanowił pod koniec życia wreszcie zaszaleć i wziął sobie za żonę gwiazdkę z "Playboya" Anne Nicole Smith. Bidulek przepisał na nią pół swego majątku, a nie przeżył nawet roku. Portfel wytrzymał młode dziewczę, ale serce nie. Na ogół jednak ludzie po siedemdziesiątce nie szaleją (no chyba że są tak jak Borys Jelcyn pijakami).
Wybitni myśliciele klepią biedę przez całe życie. Dla chleba prowadzą zajęcia z tępymi studentami, co ich śmiertelnie nudzi i zabija. Gdy ponad dwadzieścia lat temu Miłosz odbierał swój milion dolców za Nobla, stwierdził, że cieszy się, że nie będzie musiał już prowadzić żadnych zajęć ze studentami, którym trzeba wszystko tłumaczyć. Geniusze turlają się po jakichś marnych norach i żywią się w tanich uniwersyteckich barach. Kiedy na koniec dostaną ten swój zasłużony milion dolców, nie mają już szans go miło przehulać. Co więcej, stają się niezdrowym obiektem zainteresowania własnego otoczenia. Do Kołakowskiego już pewnie dzwonią wszystkie wnuki starych ciotek ze strony matki i kuzyni stryja ze strony ojca sąsiada babci, aby pożyczyć kaskę, bo na cholerę dziadkowi taka fura pieniędzy.
Czy nie można by tego lepiej urządzić? Należałoby skonstruować urządzenie do wykrywania jednostek wybitnych i wręczać im milion dolców na przykład w okolicach ukończenia czterdziestki. Czterdziestoletni geniusz z milionem dolców w kieszeni nie przepije wszystkiego jak głupi małolat. Owszem, spije się jak świnia, pobawi się w odrażających knajpach, polata za niegrzecznymi dziewczynami, ale ta forsa może go także uskrzydlić. Kto wie, ilu genialnych dzieł nie doczekaliśmy tylko dlatego, że ktoś dostał za późno swój milion dolarów? Forsa wręczona w odpowiednim momencie może być detonatorem rzeczy wielkich i pięknych. Forsa wręczona po siedemdziesiątce jest musztardą po obiedzie.
Nie stworzyłem w życiu jeszcze ani nic specjalnie wielkiego, ani pięknego, ale to pewnie znak, że wszystko przede mną. Za rok dobiegnę czterdziestki i jeśli któraś z fundacji miałaby wolny milion dolarów, to chętnie się za te pieniądze rozwinę.
Więcej możesz przeczytać w 47/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.