Johna Fitzgeralda Kennedy'ego życie po życiu
Historio, bądź łaskawa dla Johna F. Kennedy'ego. Historio, nie daj pisać o nim zgorzkniałym starcom" - to zaklęcia wielokrotnie wypowiadane przez Jacqueline Kennedy w czasie wywiadu udzielonego Theodore'owi White'owi z magazynu "Life" tydzień po zabójstwie 35. prezydenta USA w Dallas 22 listopada 1963 r. Powątpiewając w rzetelność ocen formułowanych w przeszłości przez historyków, żona zmarłego postanowiła przejąć inicjatywę. Zaprosiła dziennikarza i w wielogodzinnej rozmowie, częściowo odkrywając się, częściowo manipulując gościem, dzieliła się świeżymi wspomnieniami z zamachu w Dallas oraz dotyczącymi zmarłego męża. To dzięki niej czytelnicy pisma "Life" mogli się dowiedzieć, że prezydent "najbardziej lubił ostatnią smutną pieśń z musicalu 'Camelot'": "Nie zapominajcie - mówiła - że kiedyś było takie miejsce, kiedyś przez krótką promienną chwilę, a nazywało się Camelot. A On czytał o rycerzach Okrągłego Stołu... i lubił właśnie tę ostatnią pieśń". "I tak - wspominał po latach White - epitafium dla administracji Kennedy'ego brzmiało: 'Camelot'". Miał to być magiczny moment w amerykańskiej historii, kiedy eleganccy panowie tańczyli z pięknymi paniami, kiedy dokonywano wielkich czynów, kiedy artyści, pisarze i poeci spotykali się w Białym Domu, a barbarzyńcy odstąpili od murów". Wywiad udzielony przez Jacqueline Kennedy był pierwszym materialnym dowodem tego, jak na oczach Amerykanów świadomie tworzono legendę prezydenta Johna F. Kennedy'ego (JFK).
Pierwszy prezydent telewizyjny
Siła sprawcza pani Kennedy, choć wielka, nie mogłaby doprowadzić do trwałej zmiany sposobu widzenia Johna F. Kennedy'ego, gdyby nie wiele czynników natury obiektywnej. Jednym z nich była potęga upowszechniającej się w życiu Amerykanów telewizji. Wprawdzie gościła ona w amerykańskich domach już od przełomu lat 40. i 50., ale dopiero na początku
lat 60. ukazała swoje pełne możliwości jako środek służący autokreacji polityków. Kandydat demokratów John F. Kennedy, nie mogąc w 1960 r. w inny sposób przekonać do siebie niechętnych mu wyborców, zrażonych zarówno jego dość ostentacyjnie wyrażanym katolicyzmem, jak i poparciem dla ruchu praw obywatelskich czarnej mniejszości, postanowił skorzystać z telewizji i wezwał swojego przeciwnika z Partii Republikańskiej - Richarda Nixona - do odbycia telewizyjnych debat wyborczych. W trakcie czterech programów wykorzystał w pełni swoje walory polityka nowego typu - medialnego, używając współczesnego słownictwa - i w rezultacie pozyskał wiele milionów wyborców. Nieznacznie, ale wygrał wybory.
Pierre Salinger, sekretarz prasowy prezydenta, okazał się mistrzem w promowaniu JFK w środkach masowego przekazu. Później telewizja zarejestrowała i wprowadziła do świadomości milionów Amerykanów obraz zamachu w Dallas i ostatnich chwil życia prezydenta. W końcu towarzyszyła prezydentowi w ostatniej wędrówce. "Stworzyła - zdaniem White'a - wspaniały spektakl, który przywracał nam siły, dawał poczucie jedności; uczynił z pogrzebu Johna F. Kennedy'ego prawdziwy rytuał plemienny i przekształcił tego człowieka w mit". Telewizja pomogła JFK wygrać wybory, pomogła mu sprawować władzę i sprawiła, że obrazy związane z końcem jego życia stały się podstawą pośmiertnej i nieśmiertelnej zarazem legendy.
Symbol pokolenia
Pamięć ludzka może się buntować przeciwko kreacjom mediów, jeśli odbiorcy nie identyfikują się z ich bohaterem. I tu dochodzimy - wyłączywszy niezwykłą rolę w historii USA klanu Kennedych - do drugiego ważnego czynnika pozwalającego trwać legendzie JFK. Jest nim identyfikacja pokoleń urodzonych w czasie powojennego wyżu demograficznego - zwanego w USA "baby boomem" - z Kennedym. Pokolenie roku 1946, pokolenie Billa i Hillary Clintonów i kolejnych roczników, stało się głównym adresatem przesłania zawartego w mowie inauguracyjnej JFK
z 20 stycznia 1961 r. To do nich właśnie zwracał się z apelem nowy prezydent: "Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie. Pytaj, co ty możesz zrobić dla twojego kraju". Mimo że Bill Clinton był wówczas nastolatkiem, mowa Kennedy'ego i późniejsze krótkie spotkanie z JFK w 1963 r. zaważyły - jak to wielekroć podkreślał - na losie przyszłego 42. prezydenta USA.
Warto także pamiętać o tym, że legenda Kennedy'ego umacniała się, gdy po latach zaczęły się spełniać obietnice i zamierzenia prezydenta. Lot na Księżyc - zapowiedziany w 1961 r. na koniec dekady - odbył się w 1969 r. Kennedy już nie żył, a astronautom gratulował Richard Nixon. Amerykanie śledzący kroki Neila Armstronga na Księżycu pamiętali jednak dokładnie, że to przedsięwzięcie zainicjował Kennedy.
PoŚmiertna magia Arlington
Niezależnie od czynników obiektywnie sprzyjających narodzinom legendy Kennedy'ego były i takie, które wynikały z przemyślanej aktywności mitotwórczej. Olbrzymie znaczenie w tym wypadku miała postawa żony zmarłego oraz jego rodziny. Już opuszczając Biały Dom, Jacqueline Kennedy prosiła, by przed sypialnią Lincolna - używaną przez Kennedych - umieścić tabliczkę z informacją, że w tym pokoju spał jej mąż. Tabliczkę usunął Richard Nixon, który zwalczał przejawy pamięci o Kennedym.
Istotne znaczenie w tworzeniu legendy JFK miał jego pogrzeb oraz miejsce pochówku na stołecznym cmentarzu Arlington. Każdy szczegół ostatniej drogi prezydenta, łącznie z przeprowadzeniem konia, w swoim czasie dosiadanego przez Kennedy'ego, został zaplanowany tak, by dzięki relacji telewizyjnej odcisnąć się w zbiorowej pamięci Amerykanów. Trasa konduktu - z siedziby Kongresu, gdzie wystawiono zwłoki, aż na cmentarz Arlington - była zaś tak długa, że przemarsz musiał zapaść głęboko w pamięć Amerykanów i widzów z innych krajów.
Prezydenci amerykańscy, nawet ci, którzy zginęli tragicznie, nie muszą być chowani na cmentarzu wojskowym Arlington. Trzej wcześniej zamordowani prezydenci - Abraham Lincoln (1865), James Garfield (1881) i William McKinley (1901) - spoczywają poza Waszyngtonem. Wybór Arlington wynikał z decyzji żony zmarłego - Jacqueline wybrała narodową nekropolię, w której spoczywają herosi amerykańskich wojen. Miejsce spoczynku zamordowanego prezydenta miało sugerować, iż był on bohaterem narodowym podobnym do wielu innych, którzy oddali życie za kraj w czasie czynnej służby wojskowej.
ZarobiĆ na JFK
Przez kilka lat po śmierci Kennedy'ego wdowa po nim, rodzina oraz współpracownicy byłego prezydenta świadomie współtworzyli jego legendę. Produktem owych działań była pierwsza biografia JFK autorstwa Arthura Schlesingera Jr. Ten znany historyk z Harvard University pełnił w okresie administracji Kennedy'ego funkcję specjalnego asystenta prezydenta. Praca pod tytułem "A Thousand Days: John F. Kennedy in the White House" ukazała się w 1965 r. "Schlesinger był bliski wewnętrznego kręgu władzy w Białym Domu, a jego nieugięta, romantyczna lojalność wobec Kennedy'ego, jego żony i brata niewątpliwie wywarła wpływ na sposób ujęcia tematu" - ocenia Hugh Brogan, inny biograf Kennedy'ego, piszący pod koniec lat 90. Wprawdzie Schlesinger zarzekał się, że walczył z rodziną Kennedych o "niezależność" w czasie pracy nad tekstem, ale faktem pozostaje, że wraz z innymi byłymi współpracownikami JFK, a zarazem autorami pierwszych opracowań na temat prezydenta (na przykład Theodore'em C. Sorensenem) doprowadził do ukształtowania zmitologizowanego wizerunku Kennedy'ego. Mimo że świadomie nie występował w roli "historyka dworskiego", biografia JFK jego pióra (nagrodzona w 1966 r. nagrodą Pulitzera) odegrała podobną mitotwórczą rolę jak wielotomowa biografia Abrahama Lincolna ("Abraham Lincoln. A History", 1890) autorstwa Johna Haya, osobistego sekretarza Lincolna i szefa amerykańskiej dyplomacji.
Uruchomiony po śmierci Kennedy'ego mechanizm służący mitologizowaniu jego osoby rozwijał się także ze względów komercyjnych. Z uwagi na medialną popularność prezydenta powstawały niezliczone gadżety - od kart do gry z wizerunkami członków jego rodziny, po reklamy produktów spożywczych preferowanych przez Kennedy'ego. Z upływem czasu komercyjny aspekt legendy stawał się coraz bardziej widoczny. Książki jego autorstwa stale wznawiano, a on sam wyrastał niemal na klasyka badań na temat dziejów imigracji do USA (po śmierci JFK kilka razy wydano jego pracę "A Nation of Immigrants" z 1958 r.). Pamiątki po nim wystawiano na licytacjach, zdjęcia prezentujące Kennedy'ego w nieoficjalnych sytuacjach publikowała zarówno poważna, jak i bulwarowa prasa, a z czasem zaczęto wydawać także albumy (ostatni "John Fitzgerald Kennedy: A Life in Pictures" z roku... 2003).
PrzeciĘtny, nieŚmiertelny
Historia okazała się dodatkowo łaskawa dla Kennedy'ego ze względu na zmiany społeczne i obyczajowe zachodzące w USA po jego śmierci. Gdyby liczne romanse Kennedy'ego wyszły na jaw w latach prezydentury, doprowadziłyby do politycznej śmierci JFK. Później, zwłaszcza w latach 90., przestawały szokować, a nawet traciły posmak sensacji. Nie mogły zatem narazić na szwank pośmiertnej reputacji Kennedy'ego. JFK stał się ikoną nie tylko amerykańskiej historii, ale i kultury masowej. I choć Jacqueline Kennedy opowiadała, że ulubionym musicalem jej męża był "Camelot", to przy kolejnych rocznicach związanych z życiem Kennedy'ego stacje telewizyjne chętniej prezentowały inny słynny utwór - "Happy Birthday" wykonany przez Marilyn Monroe (jedną z bohaterek romansów prezydenckich) na przyjęciu urodzinowym JFK w Białym Domu.
JFK jest oceniany przez amerykańskich historyków jako prezydent dość przeciętny. W rankingach "Journal of American History", jednego z najważniejszych pism historycznych w USA, umieszczany jest nie tylko daleko za Lincolnem czy Washingtonem, ale nawet za Harrym S. Trumanem i Dwightem Eisenhowerem. Mimo to czterdzieści lat po tragicznej śmierci prezydenta Kennedy'ego legenda o amerykańskim rycerzu z Camelotu wciąż zwycięża nad prawdą o jego dokonaniach.
Pierwszy prezydent telewizyjny
Siła sprawcza pani Kennedy, choć wielka, nie mogłaby doprowadzić do trwałej zmiany sposobu widzenia Johna F. Kennedy'ego, gdyby nie wiele czynników natury obiektywnej. Jednym z nich była potęga upowszechniającej się w życiu Amerykanów telewizji. Wprawdzie gościła ona w amerykańskich domach już od przełomu lat 40. i 50., ale dopiero na początku
lat 60. ukazała swoje pełne możliwości jako środek służący autokreacji polityków. Kandydat demokratów John F. Kennedy, nie mogąc w 1960 r. w inny sposób przekonać do siebie niechętnych mu wyborców, zrażonych zarówno jego dość ostentacyjnie wyrażanym katolicyzmem, jak i poparciem dla ruchu praw obywatelskich czarnej mniejszości, postanowił skorzystać z telewizji i wezwał swojego przeciwnika z Partii Republikańskiej - Richarda Nixona - do odbycia telewizyjnych debat wyborczych. W trakcie czterech programów wykorzystał w pełni swoje walory polityka nowego typu - medialnego, używając współczesnego słownictwa - i w rezultacie pozyskał wiele milionów wyborców. Nieznacznie, ale wygrał wybory.
Pierre Salinger, sekretarz prasowy prezydenta, okazał się mistrzem w promowaniu JFK w środkach masowego przekazu. Później telewizja zarejestrowała i wprowadziła do świadomości milionów Amerykanów obraz zamachu w Dallas i ostatnich chwil życia prezydenta. W końcu towarzyszyła prezydentowi w ostatniej wędrówce. "Stworzyła - zdaniem White'a - wspaniały spektakl, który przywracał nam siły, dawał poczucie jedności; uczynił z pogrzebu Johna F. Kennedy'ego prawdziwy rytuał plemienny i przekształcił tego człowieka w mit". Telewizja pomogła JFK wygrać wybory, pomogła mu sprawować władzę i sprawiła, że obrazy związane z końcem jego życia stały się podstawą pośmiertnej i nieśmiertelnej zarazem legendy.
Symbol pokolenia
Pamięć ludzka może się buntować przeciwko kreacjom mediów, jeśli odbiorcy nie identyfikują się z ich bohaterem. I tu dochodzimy - wyłączywszy niezwykłą rolę w historii USA klanu Kennedych - do drugiego ważnego czynnika pozwalającego trwać legendzie JFK. Jest nim identyfikacja pokoleń urodzonych w czasie powojennego wyżu demograficznego - zwanego w USA "baby boomem" - z Kennedym. Pokolenie roku 1946, pokolenie Billa i Hillary Clintonów i kolejnych roczników, stało się głównym adresatem przesłania zawartego w mowie inauguracyjnej JFK
z 20 stycznia 1961 r. To do nich właśnie zwracał się z apelem nowy prezydent: "Nie pytaj, co twój kraj może zrobić dla ciebie. Pytaj, co ty możesz zrobić dla twojego kraju". Mimo że Bill Clinton był wówczas nastolatkiem, mowa Kennedy'ego i późniejsze krótkie spotkanie z JFK w 1963 r. zaważyły - jak to wielekroć podkreślał - na losie przyszłego 42. prezydenta USA.
Warto także pamiętać o tym, że legenda Kennedy'ego umacniała się, gdy po latach zaczęły się spełniać obietnice i zamierzenia prezydenta. Lot na Księżyc - zapowiedziany w 1961 r. na koniec dekady - odbył się w 1969 r. Kennedy już nie żył, a astronautom gratulował Richard Nixon. Amerykanie śledzący kroki Neila Armstronga na Księżycu pamiętali jednak dokładnie, że to przedsięwzięcie zainicjował Kennedy.
PoŚmiertna magia Arlington
Niezależnie od czynników obiektywnie sprzyjających narodzinom legendy Kennedy'ego były i takie, które wynikały z przemyślanej aktywności mitotwórczej. Olbrzymie znaczenie w tym wypadku miała postawa żony zmarłego oraz jego rodziny. Już opuszczając Biały Dom, Jacqueline Kennedy prosiła, by przed sypialnią Lincolna - używaną przez Kennedych - umieścić tabliczkę z informacją, że w tym pokoju spał jej mąż. Tabliczkę usunął Richard Nixon, który zwalczał przejawy pamięci o Kennedym.
Istotne znaczenie w tworzeniu legendy JFK miał jego pogrzeb oraz miejsce pochówku na stołecznym cmentarzu Arlington. Każdy szczegół ostatniej drogi prezydenta, łącznie z przeprowadzeniem konia, w swoim czasie dosiadanego przez Kennedy'ego, został zaplanowany tak, by dzięki relacji telewizyjnej odcisnąć się w zbiorowej pamięci Amerykanów. Trasa konduktu - z siedziby Kongresu, gdzie wystawiono zwłoki, aż na cmentarz Arlington - była zaś tak długa, że przemarsz musiał zapaść głęboko w pamięć Amerykanów i widzów z innych krajów.
Prezydenci amerykańscy, nawet ci, którzy zginęli tragicznie, nie muszą być chowani na cmentarzu wojskowym Arlington. Trzej wcześniej zamordowani prezydenci - Abraham Lincoln (1865), James Garfield (1881) i William McKinley (1901) - spoczywają poza Waszyngtonem. Wybór Arlington wynikał z decyzji żony zmarłego - Jacqueline wybrała narodową nekropolię, w której spoczywają herosi amerykańskich wojen. Miejsce spoczynku zamordowanego prezydenta miało sugerować, iż był on bohaterem narodowym podobnym do wielu innych, którzy oddali życie za kraj w czasie czynnej służby wojskowej.
ZarobiĆ na JFK
Przez kilka lat po śmierci Kennedy'ego wdowa po nim, rodzina oraz współpracownicy byłego prezydenta świadomie współtworzyli jego legendę. Produktem owych działań była pierwsza biografia JFK autorstwa Arthura Schlesingera Jr. Ten znany historyk z Harvard University pełnił w okresie administracji Kennedy'ego funkcję specjalnego asystenta prezydenta. Praca pod tytułem "A Thousand Days: John F. Kennedy in the White House" ukazała się w 1965 r. "Schlesinger był bliski wewnętrznego kręgu władzy w Białym Domu, a jego nieugięta, romantyczna lojalność wobec Kennedy'ego, jego żony i brata niewątpliwie wywarła wpływ na sposób ujęcia tematu" - ocenia Hugh Brogan, inny biograf Kennedy'ego, piszący pod koniec lat 90. Wprawdzie Schlesinger zarzekał się, że walczył z rodziną Kennedych o "niezależność" w czasie pracy nad tekstem, ale faktem pozostaje, że wraz z innymi byłymi współpracownikami JFK, a zarazem autorami pierwszych opracowań na temat prezydenta (na przykład Theodore'em C. Sorensenem) doprowadził do ukształtowania zmitologizowanego wizerunku Kennedy'ego. Mimo że świadomie nie występował w roli "historyka dworskiego", biografia JFK jego pióra (nagrodzona w 1966 r. nagrodą Pulitzera) odegrała podobną mitotwórczą rolę jak wielotomowa biografia Abrahama Lincolna ("Abraham Lincoln. A History", 1890) autorstwa Johna Haya, osobistego sekretarza Lincolna i szefa amerykańskiej dyplomacji.
Uruchomiony po śmierci Kennedy'ego mechanizm służący mitologizowaniu jego osoby rozwijał się także ze względów komercyjnych. Z uwagi na medialną popularność prezydenta powstawały niezliczone gadżety - od kart do gry z wizerunkami członków jego rodziny, po reklamy produktów spożywczych preferowanych przez Kennedy'ego. Z upływem czasu komercyjny aspekt legendy stawał się coraz bardziej widoczny. Książki jego autorstwa stale wznawiano, a on sam wyrastał niemal na klasyka badań na temat dziejów imigracji do USA (po śmierci JFK kilka razy wydano jego pracę "A Nation of Immigrants" z 1958 r.). Pamiątki po nim wystawiano na licytacjach, zdjęcia prezentujące Kennedy'ego w nieoficjalnych sytuacjach publikowała zarówno poważna, jak i bulwarowa prasa, a z czasem zaczęto wydawać także albumy (ostatni "John Fitzgerald Kennedy: A Life in Pictures" z roku... 2003).
PrzeciĘtny, nieŚmiertelny
Historia okazała się dodatkowo łaskawa dla Kennedy'ego ze względu na zmiany społeczne i obyczajowe zachodzące w USA po jego śmierci. Gdyby liczne romanse Kennedy'ego wyszły na jaw w latach prezydentury, doprowadziłyby do politycznej śmierci JFK. Później, zwłaszcza w latach 90., przestawały szokować, a nawet traciły posmak sensacji. Nie mogły zatem narazić na szwank pośmiertnej reputacji Kennedy'ego. JFK stał się ikoną nie tylko amerykańskiej historii, ale i kultury masowej. I choć Jacqueline Kennedy opowiadała, że ulubionym musicalem jej męża był "Camelot", to przy kolejnych rocznicach związanych z życiem Kennedy'ego stacje telewizyjne chętniej prezentowały inny słynny utwór - "Happy Birthday" wykonany przez Marilyn Monroe (jedną z bohaterek romansów prezydenckich) na przyjęciu urodzinowym JFK w Białym Domu.
JFK jest oceniany przez amerykańskich historyków jako prezydent dość przeciętny. W rankingach "Journal of American History", jednego z najważniejszych pism historycznych w USA, umieszczany jest nie tylko daleko za Lincolnem czy Washingtonem, ale nawet za Harrym S. Trumanem i Dwightem Eisenhowerem. Mimo to czterdzieści lat po tragicznej śmierci prezydenta Kennedy'ego legenda o amerykańskim rycerzu z Camelotu wciąż zwycięża nad prawdą o jego dokonaniach.
Więcej możesz przeczytać w 47/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.