Dla Tony'ego Blaira nie mogło być gorszego momentu na wizytę prezydenta USA na wyspach. 60 proc. Brytyjczyków sprzeciwia się okupacji Iraku przez Amerykę.
Przeciw obecności wojsk brytyjskich na Bliskim Wschodzie protestuje znaczna część parlamentarzystów z partii premiera. Policja brytyjska przewiduje, że w Londynie - w czasie, gdy będzie tam przebywał Bush - dojdzie do największych demonstracji antywojennych od lutego, gdy na ulice miasta wyszło 2 mln pacyfistów. Tymczasem amerykański przywódca będzie podejmowany nad Tamizą z największymi honorami. Bush jest pierwszym prezydentem USA, który przyjeżdża do Wielkiej Brytanii na zaproszenie królowej.
Londyn utracił po II wojnie światowej pozycję globalnego imperium, "nad którym nigdy nie zachodzi słońce". Symboliczną abdykacją Wielkiej Brytanii ze stanowiska światowego mocarstwa było poproszenie Ameryki o pomoc w opanowaniu sytuacji w objętych wojną domową Grecji i Turcji. Wielka Brytania kilkakrotnie starała się odzyskać utracony prestiż, za każdym razem bezskutecznie.
Po zamachach z 11 września 2001 r. dla Blaira stało się jasne, że otwiera się przed nim szansa przywrócenia Wielkiej Brytanii kluczowej roli w świecie. Brytyjski premier był wtedy w komfortowej sytuacji - w kraju cieszył się dużym poparciem, rozbita wewnętrznie opozycja nie stanowiła dla niego poważnego zagrożenia, mógł się więc skupić na polityce zagranicznej. Wiedząc, że amerykański przywódca nie ma doświadczenia w polityce światowej, Blair miał nadzieję, że stanie się jego najbliższym doradcą, "starszym bratem" służącym radą i doświadczeniem. Jednocześnie zakładał, że jego kraj stanie się naturalnym pomostem między kontynentalną Europa a USA. Zajęcie takiego stanowiska miało wynieść Wielką Brytanię do pozycji półimperium, kraju współdecydującego o losach świata.
Blair się przeliczył. Im bliżej było do wybuchu wojny w Iraku, tym bardziej jego plany zawodziły. Część krajów europejskich, a zwłaszcza Francja i Niemcy, ani myślała słuchać Londynu i ostro wystąpiła przeciw amerykańskim planom zbrojnego usunięcia reżimu Saddama Husajna. Waszyngton podkreślał wprawdzie na każdym kroku przyjaźń, która go łączy z Londynem, ale w praktyce Bush nie zamierzał dać się prowadzić za rękę i słuchać rad
Blaira. Tymczasem w Wielkiej Brytanii coraz mocnej słychać było głosy sprzeciwu wobec zaangażowania brytyjskich wojsk w Iraku.
Blair nie może się nagle wycofać z polityki, którą realizował przez ostatnie dwa lata, choć nie podoba się ona partnerom z Unii Europejskiej i wielu Brytyjczykom. Premier konsekwentnie stawia na sojusz z Ameryką. Jeśli uda mu się przetrzymać trudny okres, a kampania w Iraku zakończy się sukcesem, Wielka Brytania stanie na czele wąskiego grona amerykańskich sojuszników i Blair będzie mógł zostać mężem stanu na miarę Churchilla.
Londyn utracił po II wojnie światowej pozycję globalnego imperium, "nad którym nigdy nie zachodzi słońce". Symboliczną abdykacją Wielkiej Brytanii ze stanowiska światowego mocarstwa było poproszenie Ameryki o pomoc w opanowaniu sytuacji w objętych wojną domową Grecji i Turcji. Wielka Brytania kilkakrotnie starała się odzyskać utracony prestiż, za każdym razem bezskutecznie.
Po zamachach z 11 września 2001 r. dla Blaira stało się jasne, że otwiera się przed nim szansa przywrócenia Wielkiej Brytanii kluczowej roli w świecie. Brytyjski premier był wtedy w komfortowej sytuacji - w kraju cieszył się dużym poparciem, rozbita wewnętrznie opozycja nie stanowiła dla niego poważnego zagrożenia, mógł się więc skupić na polityce zagranicznej. Wiedząc, że amerykański przywódca nie ma doświadczenia w polityce światowej, Blair miał nadzieję, że stanie się jego najbliższym doradcą, "starszym bratem" służącym radą i doświadczeniem. Jednocześnie zakładał, że jego kraj stanie się naturalnym pomostem między kontynentalną Europa a USA. Zajęcie takiego stanowiska miało wynieść Wielką Brytanię do pozycji półimperium, kraju współdecydującego o losach świata.
Blair się przeliczył. Im bliżej było do wybuchu wojny w Iraku, tym bardziej jego plany zawodziły. Część krajów europejskich, a zwłaszcza Francja i Niemcy, ani myślała słuchać Londynu i ostro wystąpiła przeciw amerykańskim planom zbrojnego usunięcia reżimu Saddama Husajna. Waszyngton podkreślał wprawdzie na każdym kroku przyjaźń, która go łączy z Londynem, ale w praktyce Bush nie zamierzał dać się prowadzić za rękę i słuchać rad
Blaira. Tymczasem w Wielkiej Brytanii coraz mocnej słychać było głosy sprzeciwu wobec zaangażowania brytyjskich wojsk w Iraku.
Blair nie może się nagle wycofać z polityki, którą realizował przez ostatnie dwa lata, choć nie podoba się ona partnerom z Unii Europejskiej i wielu Brytyjczykom. Premier konsekwentnie stawia na sojusz z Ameryką. Jeśli uda mu się przetrzymać trudny okres, a kampania w Iraku zakończy się sukcesem, Wielka Brytania stanie na czele wąskiego grona amerykańskich sojuszników i Blair będzie mógł zostać mężem stanu na miarę Churchilla.
Więcej możesz przeczytać w 47/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.