Wniosek o wotum nieufności dla Jerzego Hausnera, ministra gospodarki, pracy i polityki społecznej, ustanowił swoisty rekord sejmowego absurdu.
W niespotykany w dziejach parlamentaryzmu sposób chciano ukarać ministra nie za czyn popełniony, lecz dopiero planowany, bo takim działaniem jest publicznie dyskutowany program reformy finansów publicznych.
Aby nie obnażyć bezsensowności swego postępowania, wnioskodawcy nawet nie zająknęli się na temat tego, czy reforma finansów publicznych jest w ogóle potrzebna. To tak, jakby narzekać, że lekarstwo jest gorzkie, a nie zauważać śmiertelnej choroby trawiącej pacjenta. Przy takiej optyce debata na temat planu wicepremiera Hausnera nie ma sensu. Hausner nie proponuje przecież bolesnych dla wielu Polaków zmian w finansach publicznych, kierując się jakimś nieodgadnionym widzimisię. Działa w sytuacji podbramkowej, bo lada moment może dojść do katastrofy. Od wielu lat niebezpiecznie narasta dług publiczny. Kolejne rządy łatają budżet za cenę pomnażania zadłużenia, nie bardzo przejmując się tym, jak w przyszłości spłacać gigantyczne zobowiązania finansowe. Dostrzegli ową niefrasobliwość autorzy konstytucji z 1997 r. i zapisali, że "nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto". W razie przekroczenia owej granicy kolejny budżet musi być bezwzględnie zrównoważony i nie może zawierać najmniejszego deficytu. To zaś oznacza drastyczne cięcie wydatków i wręcz katastrofalne pogorszenie położenia milionów Polaków.
Nasz kraj coraz szybciej zbliża się do tego niebezpiecznego punktu. Hausner szuka na to lekarstwa. Przeciwnicy wicepremiera drapują się w szaty obrońców leczonego przez niego pacjenta. Pomstując na gorycz lekarstwa, chcą przepędzić doktora. Musi się on opędzać od wygrażającego mu tłumu, zamiast skupić się na diagnozie choroby i zastosowaniu optymalnej terapii.
Można od biedy zrozumieć irracjonalność zachowania osób nieświadomych powagi sytuacji. Nie da się jednak rozgrzeszyć ludzi, którzy jednego dnia z największą troską mówią o groźbie zawału finansów publicznych, a następnego głosują za odwołaniem Hausnera. Najwyraźniej kierują się oni maksymą jednego z wodzów rewolucji: "Im gorzej, tym lepiej". Karygodna to krótkowzroczność. Tak działając, pomnaża się przecież kłopoty nie tylko rządu obecnego, ale i następnego. A ten być może będą już sami tworzyć. Blokowanie planu Hausnera najbardziej więc przypomina podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Czy tak czynią ludzie, którzy chcą przejąć odpowiedzialność za losy kraju?
Aby nie obnażyć bezsensowności swego postępowania, wnioskodawcy nawet nie zająknęli się na temat tego, czy reforma finansów publicznych jest w ogóle potrzebna. To tak, jakby narzekać, że lekarstwo jest gorzkie, a nie zauważać śmiertelnej choroby trawiącej pacjenta. Przy takiej optyce debata na temat planu wicepremiera Hausnera nie ma sensu. Hausner nie proponuje przecież bolesnych dla wielu Polaków zmian w finansach publicznych, kierując się jakimś nieodgadnionym widzimisię. Działa w sytuacji podbramkowej, bo lada moment może dojść do katastrofy. Od wielu lat niebezpiecznie narasta dług publiczny. Kolejne rządy łatają budżet za cenę pomnażania zadłużenia, nie bardzo przejmując się tym, jak w przyszłości spłacać gigantyczne zobowiązania finansowe. Dostrzegli ową niefrasobliwość autorzy konstytucji z 1997 r. i zapisali, że "nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto". W razie przekroczenia owej granicy kolejny budżet musi być bezwzględnie zrównoważony i nie może zawierać najmniejszego deficytu. To zaś oznacza drastyczne cięcie wydatków i wręcz katastrofalne pogorszenie położenia milionów Polaków.
Nasz kraj coraz szybciej zbliża się do tego niebezpiecznego punktu. Hausner szuka na to lekarstwa. Przeciwnicy wicepremiera drapują się w szaty obrońców leczonego przez niego pacjenta. Pomstując na gorycz lekarstwa, chcą przepędzić doktora. Musi się on opędzać od wygrażającego mu tłumu, zamiast skupić się na diagnozie choroby i zastosowaniu optymalnej terapii.
Można od biedy zrozumieć irracjonalność zachowania osób nieświadomych powagi sytuacji. Nie da się jednak rozgrzeszyć ludzi, którzy jednego dnia z największą troską mówią o groźbie zawału finansów publicznych, a następnego głosują za odwołaniem Hausnera. Najwyraźniej kierują się oni maksymą jednego z wodzów rewolucji: "Im gorzej, tym lepiej". Karygodna to krótkowzroczność. Tak działając, pomnaża się przecież kłopoty nie tylko rządu obecnego, ale i następnego. A ten być może będą już sami tworzyć. Blokowanie planu Hausnera najbardziej więc przypomina podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Czy tak czynią ludzie, którzy chcą przejąć odpowiedzialność za losy kraju?
Więcej możesz przeczytać w 47/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.