Europa dostaje od Ameryki klapsa w gospodarkę! Zacznijmy myśleć o sobie - od kilkunastu miesięcy nawoływali amerykańscy konserwatyści, w tym Pat Buchanan, były republikański kandydat na prezydenta. I Ameryka zaczyna się odwracać od Europy. Przeorientowaniu amerykańskiej polityki zagranicznej towarzyszy liberalna polityka fiskalna George W. Busha i jego radykalne cięcia podatków. W efekcie w trzecim kwartale 2003 r. PKB Stanów Zjednoczonych wzrósł o 8,2 proc. - najwięcej w Stanach Zjednoczonych od ponad dwudziestu lat. O 15 proc. (drugi kwartał z rzędu) zwiększyły się wydatki inwestycyjne w przemyśle. Zyski największych amerykańskich spółek wzrosły w stosunku do 2002 r. o jedną trzecią. Indeksy giełdowe sięgnęły poziomu nie notowanego od dwóch lat. Najszybciej od dziesięciu lat roś-nie liczba miejsc pracy. Wskaźnik "optymizmu konsumentów" poprawił się tylko w ostatnim miesiącu o 12 proc. W imponującym tempie 7 proc. rocznie rośnie konsumpcja.
Amerykańskim postępom przygląda się z zazdrością i nadzieją Europa, licząc na to, że - jak dawniej - lokomotywa made in USA pociągnie jej gospodarkę. Tym razem Europejczyków spotka rozczarowanie.
Ameryka - pozostawiona sama sobie, niemal samodzielnie finansująca akcje militarne na Bliskim Wschodzie - nie ma ochoty wyciągać Europy z gospodarczego marazmu. Polityka Białego Domu, polegająca na obniżaniu wartości dolara, co zwiększa konkurencyjność amerykańskiego eksportu, uderza przede wszystkim w gospodarki krajów należących do strefy euro. Podobną broń - z dobrym skutkiem - zastosował wobec jena i Japończyków 15 lat temu George Bush senior. Japonia do dziś nie może się wydobyć z gospodarczej zapaści. Taki los może spotkać również Europę, tym bardziej że i bez pomocy Białego Domu Stary Kontynent, obarczony bagażem socjalistycznych gospodarek Francji i Niemiec, ma problemy z wypłacalnością. Na tym tle polskie interesy wyglądają nadspodziewanie dobrze. Obok Wielkiej Brytanii i Hiszpanii jesteśmy - co się ciągle w USA podkreśla - jedynymi prawdziwie lojalnymi europejskimi sojusznikami.
Przebudzenie olbrzyma
Wzrost produkcji i zamówień w USA jest największy od dwudziestu lat - wynika z danych waszyngtońskiego Institute for Supply Management, który bada działalność biznesu. Mory Newell, właściciel niewielkiej fabryki sprzętu elektrotechnicznego na przedmieściach St. Louis, zaczął budowę nowego oddziału. Steve Grossman z Hinsdale dał właśnie ogłoszenie o zatrudnieniu nowych komiwojażerów. Rosną zapasy, rośnie sprzedaż. Indeks zakupów dokonywanych przez biznes rośnie już od czterech miesięcy. Co ważne, znaczna część nakładów inwestycyjnych dotyczy zaniedbanego przez ostatnie lata sektora produkcyjnego. Wzrost odbywa się dzięki podnoszeniu wydajności pracy i inwestycjom kapitałowym, które błyskawicznie wpływają na wzrost zatrudnienia. Odradza się podupadły w 2000 r. sektor technologiczny. Wydatki na sprzęt komputerowy, a zwłaszcza na oprogramowanie, rosną o 7,5 proc. rocznie. Księgarnia Amazon.com, największy detalista internetowy, od trzech kwartałów notuje wzrost sprzedaży. Indeks spółek z sektora IT wzrósł w ostatnich tygodniach o 25 proc. Nowe przedsięwzięcia nie są finansowane z kredytów, lecz ze sprzedaży akcji. Optymizm udzielił się ostrożnym przez ostatnie trzy lata inwestorom giełdowym. Rosnącej podaży akcji towarzyszy wzrost zainteresowania nie tylko spekulantów, ale także przeciętnych Amerykanów. Król amerykańskiego radia Rush Limbaugh uważa, że "powrót hossy to kwestia czasu".
Rachunek za pomoc
Zadłużenie Ameryki tylko w ostatnim roku wzrosło jednak prawie o bilion dolarów. To cena niemal samodzielnego finansowania globalnej wojny z terroryzmem. Karą za nielojalność i niewdzięczność sojuszników będzie ograniczenie pomocy zagranicznej, zmniejszenie zaangażowania militarnego w świecie (Biały Dom oficjalnie mówi o likwidacji niektórych baz wojskowych w Niemczech), a także zwiększenie ceł i restrykcji w imporcie. Ameryka jest gotowa do konfrontacji, a nawet do wojny ekonomicznej z Europą. Ostatnia decyzja prezydenta George'a W. Busha o likwidacji wprowadzonej 20 miesięcy temu podwyżki ceł na stal zapadła tylko dlatego, że te bariery najwięcej szkód (droższa stal) przynosiły coraz szybciej rozwijającej się gospodarce amerykańskiej. Gospodarczy izolacjonizm Waszyngtonu wywoła z pewnością zamieszanie. Aż jedna trzecia eksportu z Europy trafia do USA. Skutki ewentualnej wojny celnej Stary Kontynent odczuje więc w znacznie większym stopniu niż Ameryka (dysponująca na dodatek ogromną przewagą technologiczną).
Cicha wojna, czyli dolarem w EuropĘ
Wojna, choć na razie niezbyt widoczna, już trwa. W pierwszych dniach grudnia kurs dolara w stosunku do euro (1,21) i franka szwajcarskiego (1,30) był najniższy w historii. W ostatnich siedmiu miesiącach amerykańska waluta straciła na wartości w stosunku do euro prawie 35 proc.
Polityka Busha, dążącego do zwiększenia eksportu i zatrudnienia przez osłabienie dolara, wzbudza na świecie popłoch. Tańszy dolar oznacza potanienie amerykańskiego eksportu, który rośnie najszybciej od dziesięciu lat. Wprawdzie z tanim dolarem wiąże się wzrost kosztów importu, zwłaszcza ze strefy euro, ale dla Białego Domu i Amerykanów nie jest to powód do zmartwienia. Już teraz trwa cichy bojkot produktów sprowadzanych z Francji. Zdaniem Matta Salerno z Vineyard Brands Inc., firmy specjalizującej się w imporcie francuskich alkoholi, sprzedaż francuskich trunków spadła o 35 proc. Sprzedaje się też mniej niemieckich aut i narzędzi. - Siła nabywcza dolara jest znacznie większa, niż wynikałoby to z parytetów - mówi "Wprost" Larry Kudlow, finansista z Wall Street i publicysta "American Spectator".
Potwierdzeniem takiej polityki jest rosnące zainteresowanie produktami z Azji i Ameryki Południowej. - Już dziś Chiny, Japonia, Meksyk i Chile są w stanie zastąpić ponad połowę importu z krajów Europy - ocenia Bob Brinker z popularnej audycji radiowej "Money talk" ("Pieniądze mówią"). W stosunku do chińskiego juana dolar nie traci, a wobec meksykańskiego peso - zyskuje.
Ameryka pojedzie sama?
Stany Zjednoczone wyciągały z depresji gospodarkę globu, a przede wszystkim Europy, od lat 30. To one były motorem powojennego boomu, to one pociągnęły świat po kryzysie energetycznym w latach 70. i 80. Świat, patrząc na sukcesy Amerykanów, liczy na to, że kolejny raz podczepi się pod amerykańską lokomotywę. Wygląda jednak na to, że tym razem się przeliczy. "Powstaliśmy na fundamentach samowystarczalności i izolacji i do tych korzeni wrócimy. Już dawno powinniśmy zacząć myśleć o sobie" - postulował ostatnio Pat Buchanan, były republikański kandydat na prezydenta, obecnie niezależny polityk konserwatywny. Jeszcze ostrzej za izolacją polityczną i ekonomiczną USA opowiada się Howard Dean, najpoważniejszy kandydat demokratów na fotel prezydenta. Miejsce Europy w polityce gospodarczej Waszyngtonu zajmie Ameryka Południowa. Amerykanie zdają sobie oczywiście sprawę z tego, że utrzymanie na dłuższą metę izolacjonizmu jest dla nich niekorzystne, chętnie jednak dadzą Europie klapsa w gospodarkę. "Europa zasłużyła sobie na taką lekcję" - podkreśla Buchanan.
Ameryka - pozostawiona sama sobie, niemal samodzielnie finansująca akcje militarne na Bliskim Wschodzie - nie ma ochoty wyciągać Europy z gospodarczego marazmu. Polityka Białego Domu, polegająca na obniżaniu wartości dolara, co zwiększa konkurencyjność amerykańskiego eksportu, uderza przede wszystkim w gospodarki krajów należących do strefy euro. Podobną broń - z dobrym skutkiem - zastosował wobec jena i Japończyków 15 lat temu George Bush senior. Japonia do dziś nie może się wydobyć z gospodarczej zapaści. Taki los może spotkać również Europę, tym bardziej że i bez pomocy Białego Domu Stary Kontynent, obarczony bagażem socjalistycznych gospodarek Francji i Niemiec, ma problemy z wypłacalnością. Na tym tle polskie interesy wyglądają nadspodziewanie dobrze. Obok Wielkiej Brytanii i Hiszpanii jesteśmy - co się ciągle w USA podkreśla - jedynymi prawdziwie lojalnymi europejskimi sojusznikami.
Przebudzenie olbrzyma
Wzrost produkcji i zamówień w USA jest największy od dwudziestu lat - wynika z danych waszyngtońskiego Institute for Supply Management, który bada działalność biznesu. Mory Newell, właściciel niewielkiej fabryki sprzętu elektrotechnicznego na przedmieściach St. Louis, zaczął budowę nowego oddziału. Steve Grossman z Hinsdale dał właśnie ogłoszenie o zatrudnieniu nowych komiwojażerów. Rosną zapasy, rośnie sprzedaż. Indeks zakupów dokonywanych przez biznes rośnie już od czterech miesięcy. Co ważne, znaczna część nakładów inwestycyjnych dotyczy zaniedbanego przez ostatnie lata sektora produkcyjnego. Wzrost odbywa się dzięki podnoszeniu wydajności pracy i inwestycjom kapitałowym, które błyskawicznie wpływają na wzrost zatrudnienia. Odradza się podupadły w 2000 r. sektor technologiczny. Wydatki na sprzęt komputerowy, a zwłaszcza na oprogramowanie, rosną o 7,5 proc. rocznie. Księgarnia Amazon.com, największy detalista internetowy, od trzech kwartałów notuje wzrost sprzedaży. Indeks spółek z sektora IT wzrósł w ostatnich tygodniach o 25 proc. Nowe przedsięwzięcia nie są finansowane z kredytów, lecz ze sprzedaży akcji. Optymizm udzielił się ostrożnym przez ostatnie trzy lata inwestorom giełdowym. Rosnącej podaży akcji towarzyszy wzrost zainteresowania nie tylko spekulantów, ale także przeciętnych Amerykanów. Król amerykańskiego radia Rush Limbaugh uważa, że "powrót hossy to kwestia czasu".
Rachunek za pomoc
Zadłużenie Ameryki tylko w ostatnim roku wzrosło jednak prawie o bilion dolarów. To cena niemal samodzielnego finansowania globalnej wojny z terroryzmem. Karą za nielojalność i niewdzięczność sojuszników będzie ograniczenie pomocy zagranicznej, zmniejszenie zaangażowania militarnego w świecie (Biały Dom oficjalnie mówi o likwidacji niektórych baz wojskowych w Niemczech), a także zwiększenie ceł i restrykcji w imporcie. Ameryka jest gotowa do konfrontacji, a nawet do wojny ekonomicznej z Europą. Ostatnia decyzja prezydenta George'a W. Busha o likwidacji wprowadzonej 20 miesięcy temu podwyżki ceł na stal zapadła tylko dlatego, że te bariery najwięcej szkód (droższa stal) przynosiły coraz szybciej rozwijającej się gospodarce amerykańskiej. Gospodarczy izolacjonizm Waszyngtonu wywoła z pewnością zamieszanie. Aż jedna trzecia eksportu z Europy trafia do USA. Skutki ewentualnej wojny celnej Stary Kontynent odczuje więc w znacznie większym stopniu niż Ameryka (dysponująca na dodatek ogromną przewagą technologiczną).
Cicha wojna, czyli dolarem w EuropĘ
Wojna, choć na razie niezbyt widoczna, już trwa. W pierwszych dniach grudnia kurs dolara w stosunku do euro (1,21) i franka szwajcarskiego (1,30) był najniższy w historii. W ostatnich siedmiu miesiącach amerykańska waluta straciła na wartości w stosunku do euro prawie 35 proc.
Polityka Busha, dążącego do zwiększenia eksportu i zatrudnienia przez osłabienie dolara, wzbudza na świecie popłoch. Tańszy dolar oznacza potanienie amerykańskiego eksportu, który rośnie najszybciej od dziesięciu lat. Wprawdzie z tanim dolarem wiąże się wzrost kosztów importu, zwłaszcza ze strefy euro, ale dla Białego Domu i Amerykanów nie jest to powód do zmartwienia. Już teraz trwa cichy bojkot produktów sprowadzanych z Francji. Zdaniem Matta Salerno z Vineyard Brands Inc., firmy specjalizującej się w imporcie francuskich alkoholi, sprzedaż francuskich trunków spadła o 35 proc. Sprzedaje się też mniej niemieckich aut i narzędzi. - Siła nabywcza dolara jest znacznie większa, niż wynikałoby to z parytetów - mówi "Wprost" Larry Kudlow, finansista z Wall Street i publicysta "American Spectator".
Potwierdzeniem takiej polityki jest rosnące zainteresowanie produktami z Azji i Ameryki Południowej. - Już dziś Chiny, Japonia, Meksyk i Chile są w stanie zastąpić ponad połowę importu z krajów Europy - ocenia Bob Brinker z popularnej audycji radiowej "Money talk" ("Pieniądze mówią"). W stosunku do chińskiego juana dolar nie traci, a wobec meksykańskiego peso - zyskuje.
Ameryka pojedzie sama?
Stany Zjednoczone wyciągały z depresji gospodarkę globu, a przede wszystkim Europy, od lat 30. To one były motorem powojennego boomu, to one pociągnęły świat po kryzysie energetycznym w latach 70. i 80. Świat, patrząc na sukcesy Amerykanów, liczy na to, że kolejny raz podczepi się pod amerykańską lokomotywę. Wygląda jednak na to, że tym razem się przeliczy. "Powstaliśmy na fundamentach samowystarczalności i izolacji i do tych korzeni wrócimy. Już dawno powinniśmy zacząć myśleć o sobie" - postulował ostatnio Pat Buchanan, były republikański kandydat na prezydenta, obecnie niezależny polityk konserwatywny. Jeszcze ostrzej za izolacją polityczną i ekonomiczną USA opowiada się Howard Dean, najpoważniejszy kandydat demokratów na fotel prezydenta. Miejsce Europy w polityce gospodarczej Waszyngtonu zajmie Ameryka Południowa. Amerykanie zdają sobie oczywiście sprawę z tego, że utrzymanie na dłuższą metę izolacjonizmu jest dla nich niekorzystne, chętnie jednak dadzą Europie klapsa w gospodarkę. "Europa zasłużyła sobie na taką lekcję" - podkreśla Buchanan.
Więcej możesz przeczytać w 50/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.