Ekipa prezydenta Rosji zrobiła wszystko, by głosy zostały policzone długo przed wyborami Bukmacherzy nie mieli nic do roboty przy wyborach do Dumy. Zwycięzca mógł być tylko jeden - kremlowska partia władzy, czyli Zjednoczona Rosja. Członkowie tego ugrupowania bez ogródek mówią, że w ich kraju funkcjonuje zasada "demokracji kierowanej". To zresztą nic zaskakującego, a jedynie kolejny rozdział w tysiącletniej historii autorytarnej władzy w Rosji, której Władimir Putin jest po prostu najnowszym uosobieniem. To on jest ojcem sukcesu partii bezbarwnej, ale za to mającej w swych szeregach kilkudziesięciu wysokich urzędników rządowych oraz prawie 30 gubernatorów.
I tylko na to, co robi i zamierza Putin, warto zwracać uwagę, gdyż - jak mówi Andriej Piontkowski, dyrektor moskiewskiego Centrum Studiów Strategicznych - Duma stała się "bezzębnym klubem dyskusyjnym", którego członkowie dbają o napełnienie swoich kieszeni i zajęcie lukratywnych stanowisk. Czasy, gdy Duma rzucała wyzwanie Kremlowi, przegłosowując wotum nieufności dla rządu (jak w czerwcu 1995 r. w rezultacie szoku, jakim był rajd czeczeńskich bojowników na Budionnowsk, i rozczarowania reformami Borysa Jelcyna), należą do przeszłości.
NiewaŻne, jak oni gŁosujĄ, waŻne, jak my liczymy gŁosy
Zjednoczona Rosja nie miałaby szans ani w USA, ani w większości krajów Europy. Nie ma spójnego programu politycznego, ale jej kandydaci do Dumy nie musieli nawet zadać sobie trudu konkurowania z reprezentantami innych partii - odmówili udziału w telewizyjnych pojedynkach wyborczych. Wystarczyło im, że kontrolowane przez państwo stacje do znudzenia pokazywały, jak liderzy partii, a zarazem członkowie rządu: minister spraw wewnętrznych Borys Gryzłow i minister spraw nadzwyczajnych Siergiej Szojgu, jeżdżą po kraju i "załatwiają sprawy ważne dla zwykłych ludzi". Nie narażali się przy tym - jak w wyborczym studiu - na kłopotliwe pytania politycznych przeciwników i dziennikarzy. Koszty ich eskapad (przez 11 stref czasowych - od Petersburga po Władywostok) ponieśli podatnicy, gdyż oficjalnie obaj ministrowie pełnili swe obowiązki.
To tylko jeden z przykładów używania na wielką skalę - na potrzeby jednego ugrupowania - tzw. środków administracyjnych, jak eufemistycznie nazywa się w Rosji nadużywanie władzy. "Nieważne, jak oni głosują, ważne, jak my liczymy głosy" - mawiał Stalin. Ostatnie wybory dowiodły po raz kolejny, że w postsowieckiej Rosji ta reguła nadal obowiązuje. Została jedynie zmodyfikowana na potrzeby nowego systemu, który ma pewne cechy demokracji, choć jego istota pozostaje autorytarna. Władimir Pribyłowski, szef Instytutu Panorama, twierdził przed wyborami, że w niektórych komisjach należy się spodziewać fałszowania wyników. Według Grigorija Jawlinskiego, lidera opozycyjnej partii Jabłoko, w Moskwie i innych głównych miastach normą są fałszerstwa zmieniające wyniki o kilka procent, ale na prowincji skala oszustw może sięgać nawet połowy głosów.
To jednak tylko zwieńczenie systemu, jakim stały się w Rosji "cuda w urnie". Putin i jego zwolennicy gorliwie zadbali o to, by głosy zostały dokładnie "policzone" zaw-czasu - długo przed wyborami.
Chodorkizacja opozycji
Do głosowania na partię władzy wszelkimi sposobami nakłaniano kilkumilionową armię pracowników państwowych. Ich zadaniem było też uprzykrzanie życia rywalom wybrańców Kremla. Jednej z partii praktycznie odebrano możliwość działania. Aresztowanie Michaiła Chodorkowskiego, głównego udziałowca Jukosu, odcięło źródła finansowania liberałom z Jabłoka i zdyskredytowało w oczach wyborców ich partię jako ekspozyturę figur ubijających ciemne interesy. W siedzibie firmy public relations prowadzącej kampanię Jabłoka władze zrobiły rewizję, zabierając wszystkie komputery wraz z ich zawartością.
Z ataku na Chodorkowskiego, który zmroził zachodnich inwestorów i wstrząs-nął notowaniami rosyjskich firm na giełdach, partia władzy uczyniła wyborczy sztandar. Kreml chciał przekonać obywateli, że korzyści z tegorocznego sześcioprocentowego wzrostu gospodarczego nie przyczynią się do nabijania kabzy oligarchom, ale zostaną przeznaczone m.in. na modernizację wodociągów i centralnego ogrzewania oraz podwyżki dla nauczycieli i pracowników służby zdrowia. Rządowe media z upodobaniem pokazywały Rosjanom (zarabiającym przeciętnie 120 USD miesięcznie) upokorzenie najbogatszego Rosjanina, którego majątek jest szacowany na 5 mld USD. Widok aresztowanego oligarchy tak pokrzepił wyborców, że notowania Putina skoczyły przez miesiąc z ponad 70 proc. do 82 proc. Podobny wzrost popularności stał się udziałem Zjednoczonej Rosji. Dla partii władzy atak na oligarchów i obietnica walki z korupcją okazały się w kampanii wyborczej tak skuteczne jak poprzednio interwencja w Czeczenii.
Zastanawiające, że na celowniku administracji znalazło się Jabłoko, balansujące na krawędzi pięcioprocentowego progu wyborczego, a nie komuniści - główny rywal partii władzy. Rozwiązanie tej szarady jest proste: Jabłoko stanowi dla władz wyzwanie programowe, a komuniści są wygodną opozycją. Uważani za partię weteranów wojennych i "babuszek" stwarzają iluzję opozycyjności, a w istocie łatwo dają się manipulować lub kupić.
Powszechną praktyką było niedopuszczanie do startu w wyborach kandydatów, którzy mogli być zagrożeniem dla pomazańców partii władzy w okręgach jednomandatowych (obsadzana jest w nich połowa miejsc w parlamencie). W Buriacji odmówiono rejestracji Jurijowi Skuratowowi, byłemu prokuratorowi generalnemu Federacji Rosyjskiej, pod pretekstem, że ukrył przed wyborcami, iż jest profesorem. O Skuratowie zrobiło się głośno, gdy Putin, jako szef służby bezpieczeństwa FSB, upublicznił film wideo, na którym nagi prokurator zabawiał się z prostytutkami. Z kolei w Kursku zablokowano kandydaturę Aleksandra Ruckoja, tamtejszego byłego gubernatora. W 1993 r. był on (jako wiceprezydent) liderem antyjelcynowskiego puczu.
Druga i trzecia kadencja dla Putina?
Rosjanie podeszli do wyborów apatycznie. Jak mówi Jurij Lewada, rosyjski socjolog, nikt nie spodziewał się po nich ani zmiany kursu w polityce, ani istotnych zmian personalnych w rządzącym układzie.
Zastanawia więc, dlaczego - skoro wszystko było z góry przesądzone, nierównowaga sił tak wielka, a notowania sondaży tak korzystne dla włodarzy Kremla - wybory budziły silne emocje samego Putina. Dlaczego prezydent jednoznacznie namawiał wyborców do głosowania na Zjednoczoną Rosję, nie próbując nawet udawać, że jest bezstronnym arbitrem?
Putin potraktował wybory parlamentarne jako etap w rozgrywce o drugą kadencję prezydencką. To głosowanie odbędzie się w marcu 2004 r. Putin walczy już dziś nie tylko o reelekcję (raczej ma ją zagwarantowaną), ale i o to, by jego zwolennicy zyskali w Dumie większość potrzebną do zmiany konstytucji (301 z 450 głosów). Dotychczas uzyskanie takiej przewagi bywało możliwe tylko dzięki kupowaniu głosów zwolenników kabotyńskiego Władimira Żyrinowskiego i zawieraniu taktycznych porozumień z Jabłokiem i Związkiem Sił Prawicowych Borysa Niemcowa i Anatolija Czubajsa. W telewizyjnym orędziu Putin stwierdził, że nowa Duma zadecyduje, "czy prezydent będzie miał związane ręce i nogi i czy będzie zdolny robić to, co do niego należy, czy nie".
Oficjalnie trwała większość konstytucyjna jest potrzebna Zjednoczonej Rosji po to, by przeprowadzić reformy gospodarcze mające przynieść zapowiadane przez prezydenta podwojenie PKB do 2010 r. Nieoficjalnie zaś po to, by Putin mógł uzyskać decydujący wpływ na namaszczenie swego następcy, albo też - o czym coraz częściej się mówi - by mógł wprowadzić do konstytucji zmiany umożliwiające mu dalsze rządzenie po upływie dwóch kadencji.
Gra toczy się zresztą już nawet nie o polityczne losy Putina, ale o kształt państwa rosyjskiego. Na papierze wszystko wygląda nieźle. Regularnie odbywają się wybory - od lokalnych po prezydenckie. Funkcjonują władze legislacyjne, partie, toczy się publiczna debata. W rzeczywistości wszystko to jest fasadowe, a ostatnia kampania i wybory kolejny raz obnażyły sztuczność systemu oraz jego autorytarno-policyjny charakter. Instytucje, które miały być arbitrami rywalizacji wyborczej - jak Sąd Najwyższy - stały się stroną Kremla. Media mówiły w większości to, co dyktowała im władza. Władze powołały nowy zarząd instytutu badania opinii publicznej WCIOM wbrew protestom zatrudnionych tam ekspertów. Część z nich odeszła, słusznie obawiając się, że w najbliższym badaniu partia władzy, która dotychczas wyprzedzała komunistów o kilka procent, błyskawicznie zwiększy przewagę (do 18 proc.). Nic dziwnego, że wyniki wyborów były przewidywalne aż do bólu. Przy takich metodach, jakie stosuje Kreml, mógłby on nawet doprowadzić do przegłosowania w referendum, że teraz jest wiosna, a nie zima.
NiewaŻne, jak oni gŁosujĄ, waŻne, jak my liczymy gŁosy
Zjednoczona Rosja nie miałaby szans ani w USA, ani w większości krajów Europy. Nie ma spójnego programu politycznego, ale jej kandydaci do Dumy nie musieli nawet zadać sobie trudu konkurowania z reprezentantami innych partii - odmówili udziału w telewizyjnych pojedynkach wyborczych. Wystarczyło im, że kontrolowane przez państwo stacje do znudzenia pokazywały, jak liderzy partii, a zarazem członkowie rządu: minister spraw wewnętrznych Borys Gryzłow i minister spraw nadzwyczajnych Siergiej Szojgu, jeżdżą po kraju i "załatwiają sprawy ważne dla zwykłych ludzi". Nie narażali się przy tym - jak w wyborczym studiu - na kłopotliwe pytania politycznych przeciwników i dziennikarzy. Koszty ich eskapad (przez 11 stref czasowych - od Petersburga po Władywostok) ponieśli podatnicy, gdyż oficjalnie obaj ministrowie pełnili swe obowiązki.
To tylko jeden z przykładów używania na wielką skalę - na potrzeby jednego ugrupowania - tzw. środków administracyjnych, jak eufemistycznie nazywa się w Rosji nadużywanie władzy. "Nieważne, jak oni głosują, ważne, jak my liczymy głosy" - mawiał Stalin. Ostatnie wybory dowiodły po raz kolejny, że w postsowieckiej Rosji ta reguła nadal obowiązuje. Została jedynie zmodyfikowana na potrzeby nowego systemu, który ma pewne cechy demokracji, choć jego istota pozostaje autorytarna. Władimir Pribyłowski, szef Instytutu Panorama, twierdził przed wyborami, że w niektórych komisjach należy się spodziewać fałszowania wyników. Według Grigorija Jawlinskiego, lidera opozycyjnej partii Jabłoko, w Moskwie i innych głównych miastach normą są fałszerstwa zmieniające wyniki o kilka procent, ale na prowincji skala oszustw może sięgać nawet połowy głosów.
To jednak tylko zwieńczenie systemu, jakim stały się w Rosji "cuda w urnie". Putin i jego zwolennicy gorliwie zadbali o to, by głosy zostały dokładnie "policzone" zaw-czasu - długo przed wyborami.
Chodorkizacja opozycji
Do głosowania na partię władzy wszelkimi sposobami nakłaniano kilkumilionową armię pracowników państwowych. Ich zadaniem było też uprzykrzanie życia rywalom wybrańców Kremla. Jednej z partii praktycznie odebrano możliwość działania. Aresztowanie Michaiła Chodorkowskiego, głównego udziałowca Jukosu, odcięło źródła finansowania liberałom z Jabłoka i zdyskredytowało w oczach wyborców ich partię jako ekspozyturę figur ubijających ciemne interesy. W siedzibie firmy public relations prowadzącej kampanię Jabłoka władze zrobiły rewizję, zabierając wszystkie komputery wraz z ich zawartością.
Z ataku na Chodorkowskiego, który zmroził zachodnich inwestorów i wstrząs-nął notowaniami rosyjskich firm na giełdach, partia władzy uczyniła wyborczy sztandar. Kreml chciał przekonać obywateli, że korzyści z tegorocznego sześcioprocentowego wzrostu gospodarczego nie przyczynią się do nabijania kabzy oligarchom, ale zostaną przeznaczone m.in. na modernizację wodociągów i centralnego ogrzewania oraz podwyżki dla nauczycieli i pracowników służby zdrowia. Rządowe media z upodobaniem pokazywały Rosjanom (zarabiającym przeciętnie 120 USD miesięcznie) upokorzenie najbogatszego Rosjanina, którego majątek jest szacowany na 5 mld USD. Widok aresztowanego oligarchy tak pokrzepił wyborców, że notowania Putina skoczyły przez miesiąc z ponad 70 proc. do 82 proc. Podobny wzrost popularności stał się udziałem Zjednoczonej Rosji. Dla partii władzy atak na oligarchów i obietnica walki z korupcją okazały się w kampanii wyborczej tak skuteczne jak poprzednio interwencja w Czeczenii.
Zastanawiające, że na celowniku administracji znalazło się Jabłoko, balansujące na krawędzi pięcioprocentowego progu wyborczego, a nie komuniści - główny rywal partii władzy. Rozwiązanie tej szarady jest proste: Jabłoko stanowi dla władz wyzwanie programowe, a komuniści są wygodną opozycją. Uważani za partię weteranów wojennych i "babuszek" stwarzają iluzję opozycyjności, a w istocie łatwo dają się manipulować lub kupić.
Powszechną praktyką było niedopuszczanie do startu w wyborach kandydatów, którzy mogli być zagrożeniem dla pomazańców partii władzy w okręgach jednomandatowych (obsadzana jest w nich połowa miejsc w parlamencie). W Buriacji odmówiono rejestracji Jurijowi Skuratowowi, byłemu prokuratorowi generalnemu Federacji Rosyjskiej, pod pretekstem, że ukrył przed wyborcami, iż jest profesorem. O Skuratowie zrobiło się głośno, gdy Putin, jako szef służby bezpieczeństwa FSB, upublicznił film wideo, na którym nagi prokurator zabawiał się z prostytutkami. Z kolei w Kursku zablokowano kandydaturę Aleksandra Ruckoja, tamtejszego byłego gubernatora. W 1993 r. był on (jako wiceprezydent) liderem antyjelcynowskiego puczu.
Druga i trzecia kadencja dla Putina?
Rosjanie podeszli do wyborów apatycznie. Jak mówi Jurij Lewada, rosyjski socjolog, nikt nie spodziewał się po nich ani zmiany kursu w polityce, ani istotnych zmian personalnych w rządzącym układzie.
Zastanawia więc, dlaczego - skoro wszystko było z góry przesądzone, nierównowaga sił tak wielka, a notowania sondaży tak korzystne dla włodarzy Kremla - wybory budziły silne emocje samego Putina. Dlaczego prezydent jednoznacznie namawiał wyborców do głosowania na Zjednoczoną Rosję, nie próbując nawet udawać, że jest bezstronnym arbitrem?
Putin potraktował wybory parlamentarne jako etap w rozgrywce o drugą kadencję prezydencką. To głosowanie odbędzie się w marcu 2004 r. Putin walczy już dziś nie tylko o reelekcję (raczej ma ją zagwarantowaną), ale i o to, by jego zwolennicy zyskali w Dumie większość potrzebną do zmiany konstytucji (301 z 450 głosów). Dotychczas uzyskanie takiej przewagi bywało możliwe tylko dzięki kupowaniu głosów zwolenników kabotyńskiego Władimira Żyrinowskiego i zawieraniu taktycznych porozumień z Jabłokiem i Związkiem Sił Prawicowych Borysa Niemcowa i Anatolija Czubajsa. W telewizyjnym orędziu Putin stwierdził, że nowa Duma zadecyduje, "czy prezydent będzie miał związane ręce i nogi i czy będzie zdolny robić to, co do niego należy, czy nie".
Oficjalnie trwała większość konstytucyjna jest potrzebna Zjednoczonej Rosji po to, by przeprowadzić reformy gospodarcze mające przynieść zapowiadane przez prezydenta podwojenie PKB do 2010 r. Nieoficjalnie zaś po to, by Putin mógł uzyskać decydujący wpływ na namaszczenie swego następcy, albo też - o czym coraz częściej się mówi - by mógł wprowadzić do konstytucji zmiany umożliwiające mu dalsze rządzenie po upływie dwóch kadencji.
Gra toczy się zresztą już nawet nie o polityczne losy Putina, ale o kształt państwa rosyjskiego. Na papierze wszystko wygląda nieźle. Regularnie odbywają się wybory - od lokalnych po prezydenckie. Funkcjonują władze legislacyjne, partie, toczy się publiczna debata. W rzeczywistości wszystko to jest fasadowe, a ostatnia kampania i wybory kolejny raz obnażyły sztuczność systemu oraz jego autorytarno-policyjny charakter. Instytucje, które miały być arbitrami rywalizacji wyborczej - jak Sąd Najwyższy - stały się stroną Kremla. Media mówiły w większości to, co dyktowała im władza. Władze powołały nowy zarząd instytutu badania opinii publicznej WCIOM wbrew protestom zatrudnionych tam ekspertów. Część z nich odeszła, słusznie obawiając się, że w najbliższym badaniu partia władzy, która dotychczas wyprzedzała komunistów o kilka procent, błyskawicznie zwiększy przewagę (do 18 proc.). Nic dziwnego, że wyniki wyborów były przewidywalne aż do bólu. Przy takich metodach, jakie stosuje Kreml, mógłby on nawet doprowadzić do przegłosowania w referendum, że teraz jest wiosna, a nie zima.
Więcej możesz przeczytać w 50/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.