Ożywienie NATO będzie triumfalnym powrotem USA do Europy Teatr działania nowego NATO: cały świat. Siły zbrojne: niewielkie liczebnie, ale za to znakomicie wyposażone międzynarodowe oddziały szybkiego reagowania, zdolne do akcji w ciągu kilku dni. Nad takimi założeniami przebudowy NATO pracują amerykańscy, kanadyjscy, brytyjscy, norwescy i polscy oficerowie z nowo powołanego dowództwa NATO ds. transformacji, z którymi rozmawiałem w Norfolk i Brukseli.
Klub dyskusyjny NATO
Wysoki urzędnik waszyngtońskiej administracji, zapytany przeze mnie, dlaczego Amerykanie nie chcieli użyć sztandaru NATO podczas walk w Afganistanie, odpowiedział brutalnie: - Mieliśmy to zrobić po to, by - jak w Jugosławii - nasi sojusznicy telefonowali do kwatery głównej wroga, informując o celach wyznaczonych dla naszego lotnictwa?
Po zakończeniu zimnej wojny sojusz atlantycki zaczął się zmieniać w bezzębną organizację polityczną. Niemal wszyscy europejscy członkowie NATO z roku na rok zmniejszali budżety wojskowe, uznając, że Europa jest bezpieczna. Waszyngton z irytacją obserwował przerzucanie na USA kosztów funkcjonowania sojuszu. Żaden polityk nie powiedział tego głośno, ale w 2001 r. panowało przekonanie, iż formuła NATO się zużyła, a pakt powinien się przekształcić w luźny sojusz polityczny, nastawiony na oswajanie Rosji i Ukrainy.
Atak z 11 września 2001 r. zmobilizował NATO do działania. Sojusz pierwszy raz uznał, że zachodzi konieczność odwołania się do art. 5 traktatu waszyngtońskiego, mówiącego o natych-miastowym udzieleniu pomocy napadniętemu członkowi paktu przez pozostałe państwa NATO. Gdy opadły emocje, ministrowie spraw zagranicznych państw NATO zajęli się jednak - jak zwykle - dyskusją o tym, czy skalę pomocy ma określić napadnięty, czy udzielający pomocy. I zdecydowali, że każde państwo pomoże wedle uznania. W ekipie Busha rosło przekonanie, że USA poradzą sobie same.
Do akcji przeciwko talibom Amerykanie zaprosili najwierniejszych sojuszników. Poprosili też o pomoc logistyczną Rosjan i postsowieckie republiki środkowoazjatyckie. Po zwycięstwie w Afganistanie zaczęli tworzyć koalicję przeciw reżimowi Saddama. I tym razem nie zwrócili się do NATO. Ponieważ jednak Irak zagrażał Turcji będącej członkiem sojuszu, Ankara zwróciła się do Kwatery Głównej NATO o zaplanowanie działań na wypadek ataku Bagdadu na ten kraj. Struktury polityczne NATO odmówiły spełnienia tej dość oczywistej prośby. Dopiero przeniesienie decyzji do Komitetu Wojskowego, w którym nie zasiada Francja, pozwoliło na podjęcie decyzji. Nigdy wcześniej tak wyraźnie paktowi nie zagroził rozpad. W Kwaterze Głównej zapanowała nerwowa atmosfera wyczekiwania, padły groźby przeniesienia kwatery z nieprzyjaznej Belgii do któregoś z nowych państw paktu (w domyśle - do Polski).
Szybka akcja w Iraku zdawała się grzebać pomysły o potrzebie odbudowy militarnego wymiaru NATO. Kłopoty powojenne w Bagdadzie sprawiły jednak, że Amerykanie wrócili do rozmów o konieczności ożywienia sojuszu. USA - zaangażowane w Afganistanie i Iraku, zmuszone do reagowania na szaleńcze działania Korei Północnej i Iranu - potrzebują sojuszników. Z kolei Paryż i Berlin zorientowały się, że antyamerykanizm jest dla nich zbyt kosztowny politycznie i ekonomicznie.
Amerykańskie zmartwychwstanie
Reaktywacja sojuszu odbywa się na warunkach amerykańskich. Dowództwo ds. transformacji NATO nieprzypadkowo znalazło się w Norfolk w stanie Wirginia, obok dowództwa Floty Atlantyckiej USA.
Odnowione NATO ma być szybko reagującym paktem o zasięgu światowym. To pierwsza wyraźna zmiana. Politycy ciągle jeszcze deliberują nad tym, czy sojusz może działać poza obszarem państw członkowskich, tymczasem wojskowi eksperci przygotowują narzędzia, które będą równie sprawne w wyprawie do Sudanu, za koło polarne czy na wyspy Mikronezji. Dowódca oddziału specjalnego (tzw. SEALS) kapitan Randall Goodman powiedział "Wprost", że SEALS są pierwszą jednostką wojskową działającą rzeczywiście w skali globalnej. Wkrótce to samo ma charakteryzować NATO Rapid Reaction Force, czyli sojusznicze siły szybkiego reagowania.
Drugą zmianą jest porzucenie mrzonek o kolektywnym dowodzeniu i debat oficerów z politykami nad tym, przeciwko komu może być użyty na przykład oddział belgijski. Oddanie oddziału pod wspólne dowództwo oznacza zgodę na jego użycie w każdej akcji NATO. Stąd awantura z Węgrami mającymi niezwykle ostre regulacje dotyczące zgody na użycie ich wojska. Stąd też ostrożność w ocenach gen. Roberta Wagnera, zastępcy szefa połączonych sztabów armii USA, który na pytanie "Wprost" o polityczne szanse realizacji wizji NATO stworzonej przez wojskowych, zdecydowanie wskazał na polityków sojuszu jako podejmujących tego rodzaju decyzje.
Trzecia zmiana to przyjęcie amerykańskiego systemu dowodzenia. W sztabie na bieżąco - na podstawie danych wywiadowczych - podejmowane będą decyzje dotyczące tego, czy należy użyć 100, 200 czy tylko 30 czołgów, ale elektroniczna komunikacja będzie istniała między wszystkimi szczeblami dowodzenia i nawet dowódca niskiego szczebla będzie mógł prosić o skierowanie rakiet lub lotnictwa w określone miejsce. Typowy dla armii XX wieku system komunikacji pionowej między szczeblami dowodzenia odchodzi do lamusa. W oddziałach NATO Amerykanie zamierzają wprowadzić sposób działania charakterystyczny dla ich sił specjalnych, oparty na inicjatywie i kreatywności pododdziału lub wręcz pojedynczych żołnierzy.
Most transatlantycki
Odmrożenie NATO - jeżeli uzyska polityczną akceptację sojuszników - stanie się triumfalnym powrotem USA na scenę europejską. W dziedzinie militarnej przewaga USA jest tak przygniatająca, że trudno się dziwić, iż oficerowie US Navy z łagodną ironią mówią o europejskich sojusznikach. Sama Flota Atlantycka USA ma budżet większy niż armie wszystkich państw Europy, a jej siła pozwoliłaby na pobicie dowolnego kraju (może z wyjątkiem Rosji i Chin). Sprzęt, którym posługują się Amerykanie, o jedną lub dwie generacje wyprzedza konstrukcje europejskie. Powrót do koncepcji NATO jako zasadniczej siły militarnej współczesnego świata wzmacnia nadszarpnięte więzi transatlantyckie i zaangażowanie USA w Europie.
Reaktywacja sojuszu to dobra wiadomość dla Polski. Powrót amerykańskiego NATO do Europy zwiększa nasze bezpieczeństwo i pozwala na prowadzenie aktywniejszej polityki wschodniej, na promowanie kolejnej fali rozszerzenia paktu - tym razem z udziałem Ukrainy. To także szansa dla polskiej armii, bo grupa naszych oficerów, którzy uczestniczą w pracach dowództwa ds. transformacji, to ludzie myślący o wiele nowocześniej niż ich koledzy przesiadujący w krajowych sztabach.
Jeden z ośrodków szkoleniowych nowego dowództwa NATO tworzony jest w Bydgoszczy. Zapadła decyzja o przeniesieniu do Polski jednej lub dwóch baz wojsk amerykańskich. Waszyngton i Warszawa omawiają wyłącznie problemy techniczne. Wreszcie NATO - jak zapowiedział Colin Powell, sekretarz stanu USA - przejmie latem ciężar odpowiedzialności za polską strefę stabilizacyjną w Iraku. Ta ostatnia rzecz nie musi cieszyć, bo jest sygnałem, że z rolą mocarstwową nie dajemy sobie rady, ale oznacza faktyczne zaangażowanie sojuszu w najtrudniejszy dziś do rozwiązania konflikt, a tym samym rzeczywiste odrodzenie NATO jako kluczowej siły militarnej i politycznej świata w XXI wieku.
Wysoki urzędnik waszyngtońskiej administracji, zapytany przeze mnie, dlaczego Amerykanie nie chcieli użyć sztandaru NATO podczas walk w Afganistanie, odpowiedział brutalnie: - Mieliśmy to zrobić po to, by - jak w Jugosławii - nasi sojusznicy telefonowali do kwatery głównej wroga, informując o celach wyznaczonych dla naszego lotnictwa?
Po zakończeniu zimnej wojny sojusz atlantycki zaczął się zmieniać w bezzębną organizację polityczną. Niemal wszyscy europejscy członkowie NATO z roku na rok zmniejszali budżety wojskowe, uznając, że Europa jest bezpieczna. Waszyngton z irytacją obserwował przerzucanie na USA kosztów funkcjonowania sojuszu. Żaden polityk nie powiedział tego głośno, ale w 2001 r. panowało przekonanie, iż formuła NATO się zużyła, a pakt powinien się przekształcić w luźny sojusz polityczny, nastawiony na oswajanie Rosji i Ukrainy.
Atak z 11 września 2001 r. zmobilizował NATO do działania. Sojusz pierwszy raz uznał, że zachodzi konieczność odwołania się do art. 5 traktatu waszyngtońskiego, mówiącego o natych-miastowym udzieleniu pomocy napadniętemu członkowi paktu przez pozostałe państwa NATO. Gdy opadły emocje, ministrowie spraw zagranicznych państw NATO zajęli się jednak - jak zwykle - dyskusją o tym, czy skalę pomocy ma określić napadnięty, czy udzielający pomocy. I zdecydowali, że każde państwo pomoże wedle uznania. W ekipie Busha rosło przekonanie, że USA poradzą sobie same.
Do akcji przeciwko talibom Amerykanie zaprosili najwierniejszych sojuszników. Poprosili też o pomoc logistyczną Rosjan i postsowieckie republiki środkowoazjatyckie. Po zwycięstwie w Afganistanie zaczęli tworzyć koalicję przeciw reżimowi Saddama. I tym razem nie zwrócili się do NATO. Ponieważ jednak Irak zagrażał Turcji będącej członkiem sojuszu, Ankara zwróciła się do Kwatery Głównej NATO o zaplanowanie działań na wypadek ataku Bagdadu na ten kraj. Struktury polityczne NATO odmówiły spełnienia tej dość oczywistej prośby. Dopiero przeniesienie decyzji do Komitetu Wojskowego, w którym nie zasiada Francja, pozwoliło na podjęcie decyzji. Nigdy wcześniej tak wyraźnie paktowi nie zagroził rozpad. W Kwaterze Głównej zapanowała nerwowa atmosfera wyczekiwania, padły groźby przeniesienia kwatery z nieprzyjaznej Belgii do któregoś z nowych państw paktu (w domyśle - do Polski).
Szybka akcja w Iraku zdawała się grzebać pomysły o potrzebie odbudowy militarnego wymiaru NATO. Kłopoty powojenne w Bagdadzie sprawiły jednak, że Amerykanie wrócili do rozmów o konieczności ożywienia sojuszu. USA - zaangażowane w Afganistanie i Iraku, zmuszone do reagowania na szaleńcze działania Korei Północnej i Iranu - potrzebują sojuszników. Z kolei Paryż i Berlin zorientowały się, że antyamerykanizm jest dla nich zbyt kosztowny politycznie i ekonomicznie.
Amerykańskie zmartwychwstanie
Reaktywacja sojuszu odbywa się na warunkach amerykańskich. Dowództwo ds. transformacji NATO nieprzypadkowo znalazło się w Norfolk w stanie Wirginia, obok dowództwa Floty Atlantyckiej USA.
Odnowione NATO ma być szybko reagującym paktem o zasięgu światowym. To pierwsza wyraźna zmiana. Politycy ciągle jeszcze deliberują nad tym, czy sojusz może działać poza obszarem państw członkowskich, tymczasem wojskowi eksperci przygotowują narzędzia, które będą równie sprawne w wyprawie do Sudanu, za koło polarne czy na wyspy Mikronezji. Dowódca oddziału specjalnego (tzw. SEALS) kapitan Randall Goodman powiedział "Wprost", że SEALS są pierwszą jednostką wojskową działającą rzeczywiście w skali globalnej. Wkrótce to samo ma charakteryzować NATO Rapid Reaction Force, czyli sojusznicze siły szybkiego reagowania.
Drugą zmianą jest porzucenie mrzonek o kolektywnym dowodzeniu i debat oficerów z politykami nad tym, przeciwko komu może być użyty na przykład oddział belgijski. Oddanie oddziału pod wspólne dowództwo oznacza zgodę na jego użycie w każdej akcji NATO. Stąd awantura z Węgrami mającymi niezwykle ostre regulacje dotyczące zgody na użycie ich wojska. Stąd też ostrożność w ocenach gen. Roberta Wagnera, zastępcy szefa połączonych sztabów armii USA, który na pytanie "Wprost" o polityczne szanse realizacji wizji NATO stworzonej przez wojskowych, zdecydowanie wskazał na polityków sojuszu jako podejmujących tego rodzaju decyzje.
Trzecia zmiana to przyjęcie amerykańskiego systemu dowodzenia. W sztabie na bieżąco - na podstawie danych wywiadowczych - podejmowane będą decyzje dotyczące tego, czy należy użyć 100, 200 czy tylko 30 czołgów, ale elektroniczna komunikacja będzie istniała między wszystkimi szczeblami dowodzenia i nawet dowódca niskiego szczebla będzie mógł prosić o skierowanie rakiet lub lotnictwa w określone miejsce. Typowy dla armii XX wieku system komunikacji pionowej między szczeblami dowodzenia odchodzi do lamusa. W oddziałach NATO Amerykanie zamierzają wprowadzić sposób działania charakterystyczny dla ich sił specjalnych, oparty na inicjatywie i kreatywności pododdziału lub wręcz pojedynczych żołnierzy.
Most transatlantycki
Odmrożenie NATO - jeżeli uzyska polityczną akceptację sojuszników - stanie się triumfalnym powrotem USA na scenę europejską. W dziedzinie militarnej przewaga USA jest tak przygniatająca, że trudno się dziwić, iż oficerowie US Navy z łagodną ironią mówią o europejskich sojusznikach. Sama Flota Atlantycka USA ma budżet większy niż armie wszystkich państw Europy, a jej siła pozwoliłaby na pobicie dowolnego kraju (może z wyjątkiem Rosji i Chin). Sprzęt, którym posługują się Amerykanie, o jedną lub dwie generacje wyprzedza konstrukcje europejskie. Powrót do koncepcji NATO jako zasadniczej siły militarnej współczesnego świata wzmacnia nadszarpnięte więzi transatlantyckie i zaangażowanie USA w Europie.
Reaktywacja sojuszu to dobra wiadomość dla Polski. Powrót amerykańskiego NATO do Europy zwiększa nasze bezpieczeństwo i pozwala na prowadzenie aktywniejszej polityki wschodniej, na promowanie kolejnej fali rozszerzenia paktu - tym razem z udziałem Ukrainy. To także szansa dla polskiej armii, bo grupa naszych oficerów, którzy uczestniczą w pracach dowództwa ds. transformacji, to ludzie myślący o wiele nowocześniej niż ich koledzy przesiadujący w krajowych sztabach.
Jeden z ośrodków szkoleniowych nowego dowództwa NATO tworzony jest w Bydgoszczy. Zapadła decyzja o przeniesieniu do Polski jednej lub dwóch baz wojsk amerykańskich. Waszyngton i Warszawa omawiają wyłącznie problemy techniczne. Wreszcie NATO - jak zapowiedział Colin Powell, sekretarz stanu USA - przejmie latem ciężar odpowiedzialności za polską strefę stabilizacyjną w Iraku. Ta ostatnia rzecz nie musi cieszyć, bo jest sygnałem, że z rolą mocarstwową nie dajemy sobie rady, ale oznacza faktyczne zaangażowanie sojuszu w najtrudniejszy dziś do rozwiązania konflikt, a tym samym rzeczywiste odrodzenie NATO jako kluczowej siły militarnej i politycznej świata w XXI wieku.
Amerykański arsenał |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 50/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.