Zabójcy górników z kopalni Wujek są chronieni i nagradzani przez wywodzący się z PRL układ W czternastym roku istnienia III RP ponad prawem i zwyczajnym poczuciem sprawiedliwości trwa układ odpowiedzialny za zabicie dziewięciu górników w kopalni Wujek. Ci, którzy strzelali do górników, wręcz urośli w pysze. O ile bezpośrednio po tragedii sprawę próbowano tuszować, o tyle obecnie, po 22 latach, nie ma szans na ukaranie winnych i oni o tym dobrze wiedzą. Od 22 lat sprawcy zbrodni są chronieni, a nawet nagradzani. Ci, którzy pozostali w policji, awansowali na wyższe stanowiska i dotrwali na nich do emerytury. Pozostali pozakładali firmy, otworzyli kantory, restauracje, agencje towarzyskie i wymagające specjalnych licencji MSWiA agencje ochrony. Mając zlecenia od publicznych instytucji, radzą sobie lepiej niż konkurenci. Czyżby doceniono ich za to, że nie zadenuncjowali nikogo z przełożonych, że byli wobec nich lojalni i pokorni, że nie ujawnili tajemnic działania grup specjalnych?
Idź i zabij!
Gdy Maciej Szulc, dziś 50-letni policyjny emeryt, brał udział w pacyfikacji kopalni Wujek, był jednym z bardziej doświadczonych funkcjonariuszy plutonu specjalnego. Miał wtedy 28 lat, był komandosem, który zaliczył kilkanaście akcji. To o nim zeznający w procesie Wujka tzw. taternicy (szkolący pluton specjalny) mówili, że do górników strzelał jak do kaczek. O osobowości Szulca wiele mówi jego zachowanie w sądzie: odnosił się bezczelnie do rodzin ofiar, zadawał pytania dyskredytujące zabitych.
Przełożeni docenili lojalność i po stanie wojennym załatwili Szulcowi zezwolenie na prowadzenie agencji ochroniarskiej Argus w Mysłowicach. Do końca lat 90. była ona jedną z większych agencji ochrony na Śląsku, zatrudniając wielu byłych funkcjonariuszy ZOMO. Szulc dostał koncesję, chociaż był oskarżany o spowodowanie śmierci górników w Wujku, zaś jego adwokat zapewniał przed sądem, że "klient jest poddawany leczeniu psychiatrycznemu". Koncesję przyznał generał Czesław Kiszczak, szef MSW w latach 1981-1990. Zezwolenie na broń ostrą wydał Szulcowi komendant wojewódzki policji w Katowicach (w pierwszej połowie lat 90.) Ryszard Mastalerz. Dariusz Ślusarek, jeden z oskarżonych członków specplutonu, mówił w sądzie, że Mastalerz brał udział w pacyfikacji kopalni w ramach tajnej grupy Pyrka. Udowodniono, że ta quasi-terrorystyczna grupa istniała, ale nie znaleziono dowodów, że należał do niej Ryszard Mastalerz.
Agencję ochroniarską Maciej Szulc prowadził do 2000 r., kiedy decyzją ministra Marka Biernackiego stracił koncesję. W rzeczywistości taką działalność kontynuuje do dziś. Wiosną 2001 r. w Katowicach powstała firma ochroniarska Vadatus. W ubiegłym roku uzyskała listy rekomendacyjne Komendy Miejskiej Policji w Katowicach. Choć oficjalnie Szulc z agencją tą nie ma nic wspólnego, faktycznie w niej pracuje. Dowody na to zbierała m.in. Maria Szcześniak, katowicka dziennikarka, autorka książki o milicjantach z Wujka "Idź i zabij".
Najbliższym kolegą Szulca w plutonie specjalnym był Leszek Grygorowicz. W 1981 r. był strzelcem wyborowym, szefem Drużyny Szkoleniowej Plutonu Specjalnego ZOMO. W grudniu 1981 r. pacyfikował nie tylko kopalnię Wujek, ale i Manifest Lipcowy. Jeden z górników rozpoznał go jako osobę strzelającą podczas akcji. Po pacyfikacji kopalni Wujek przez kilka lat pracował jako młodszy asystent w oddziałach prewencji. Później prowadził na Dworcu Głównym w Katowicach kantor i restaurację Marina. Po jej sprzedaży były komandos otworzył agencję towarzyską Voyage w Jastrzębiu (przemianowaną następnie na agencję Leśna, a potem Stork Bar). Formalnie Grygorowicz nie jest właścicielem Stork Baru, lecz gdy tam zadzwoniliśmy i poprosiliśmy go do telefonu, usłyszeliśmy: "Szefa nie ma".
Zbrodnia bez kary
Mieszkańcy Śląska od lat pytają, jak to możliwe, że są sprawcy, jest wina, a nie ma kary? Broń, z której strzelano w Wujku, nie została zabezpieczona, lecz skierowano ją na strzelnicę - by była w ciągłym użyciu i zmieniły się ślady zostawiane na nabojach. Nie pozbierano łusek, nie zabezpieczono śladów, nie przeprowadzono ekspertyz. Bezpośrednio po tragedii nie zrobiono nic, by wyjaśnić, kto strzelał do górników, zrobiono natomiast wiele, by ta sprawa nigdy nie została rozwiązana. Otwarcie mówi o tym "Wprost" Krzysztof Jasiński, członek plutonu specjalnego pacyfikującego kopalnię Wujek. Tylko on zgodził się na rozmowę z dziennikarzem "Wprost". Jasiński nie pacyfikował kopalni Wujek, bo 16 grudnia 1981 r. został skierowany do tzw. grupy śmigłowcowej stacjonującej na lotnisku w Pyrzowicach. Grupa miała zaatakować górników z powietrza, ale te plany popsuła pogoda - śmigłowce nie wystartowały.
- Prawda jest taka, że koledzy z plutonu strzelali do górników, ale nie tylko oni to robili. Strzelali także żołnierze i milicjanci z innych jednostek, to jednak nikogo z przełożonych nie interesowało. Ważne było tylko zatarcie śladów - opowiada Krzysztof Jasiński. Jego zdaniem, odpowiedzialni za zbrodnię w Wujku są głównie przełożeni milicjantów z plutonu specjalnego, odpowiedzialny jest też generał Czesław Kiszczak. - Podobnie jak zabici byliśmy w jakimś sensie ofiarami tej wojny. Przygotowywano nas do walki z terrorystami, szkoliliśmy się m.in. z Delta Force w Stanach Zjednoczonych i Specnazem w Rosji. A wysłano nas do walki z cywilami. Przełożeni, którzy o tym zdecydowali, musieli wiedzieć, czym to się skończy - mówi Jasiński. Ma rację: jednostki specjalne są szkolone do błyskawicznego wyeliminowania przeciwnika i znają tylko jeden sposób: zabić go.
Kariera za lojalność
Uczestnicy masakry, którzy pozostali w milicji, niedługo po tragedii awansowali - do szczebla wicekomendanta wojewódzkiego policji w Katowicach włącznie. Pluton specjalny, który 15 grudnia strzelał do górników w kopalni Manifest Lipcowy, a dzień później dokonał masakry w Wujku, liczył dwudziestu pięciu funkcjonariuszy. Na ławie oskarżonych zasiadło dwudziestu dwóch. Czesław Bagdzion zmarł pod koniec lat 80., Jan Prosowski i Roman Ratajczyk vel Schmidt wyjechali na stałe do Niemiec. Prokuratura Wojewódzka w Katowicach wyodrębniła ich sprawę do oddzielnego postępowania. Spośród 22 komandosów, którzy pacyfikowali Manifest Lipcowy i Wujka, do początku lat 90. ponad połowa pracowała w Komendzie Wojewódzkiej Milicji w Katowicach.
Dowódca plutonu Romuald Cieślak służył w milicji do 1989 r., a potem znalazł pracę w oddziale Narodowego Banku Polskiego w Katowicach. Marian Okrutny z plutonu został zastępcą komendanta wojewódzkiego milicji w Katowicach. Lech Nowak awansował na szefa katowickiej kompanii antyterrorystycznej. Tadeusz Tinel na początku lat 90. został przeniesiony do komendy rejonowej w Świętochłowicach na stanowisko technika kryminalistyki. Leopold Wojtysiak trafił do komisariatu w Murowanej Goślinie. Grzegorz Włodarczyk aż do policyjnej emerytury pracował w wydziale techniki operacyjnej Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Józef Rak do początku lat 90. był nagradzanym funkcjonariuszem komendy rejonowej w Katowicach. W 1983 r. część milicjantów pacyfikujących kopalnię Wujek stanowiła najbliższą (po ochronie osobistej) osłonę Jana Pawła II podczas jego wizyty w Polsce. Wyposażeni w broń maszynową funkcjonariusze stali tuż przy papieżu.
W latach 90. sześciu milicjantów z plutonu specjalnego przeszło na emeryturę. Do 2000 r. w policji służyło trzech - Andrzej Bilewicz, Bonifacy Warecki i Zbigniew Wróbel. Andrzej Bilewicz, do niedawna magazynier w policji, brał udział w pacyfikacji zarówno kopalni Wujek, jak i kopalni Manifest Lipcowy. Bonifacy Warecki był dowódcą drużyny oddziałów prewencji - pacyfikował tylko Manifest Lipcowy. Zbigniew Wróbel był pirotechnikiem. Przełożeni często go nagradzali, kierowali do najważniejszych zadań. Jako pirotechnik zajmował się zabezpieczaniem papieskich wizyt w Polsce. Od strony pirotechnicznej sprawdzał także w 1995 r. salę w Hucie Katowice, w której na przedwyborczym wiecu miał się spotkać z górnikami Lech Wałęsa, starający się o powtórną elekcję prezydencką. W sądzie Wróbel ostentacyjnie czytał gazety, zwłaszcza pornograficzny "Twój Weekend".
Solidarność zabójców
Przez całe lata 80. i 90. funkcjonariusze ze specplutonu byli wyjątkowo solidarni. Nawet zwolnienia lekarskie brali jak na komendę - aby podczas rozpraw brakowało jednego, najwyżej dwóch. To wystarczyło, by odraczać posiedzenia sądu. Razem chodzili na piwo po kolejnych rozprawach, razem opijali korzystny dla siebie wyrok (z restauracji Pod Strzechą nie wychodzili przez dwa dni). Były toasty "za solidaruchów". Rej wodził w tym towarzystwie Dariusz Ślusarek. Po masakrze w Wujku Ślusarek przeszedł do wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Milicji w Katowicach. Podczas procesu dwa razy nie dotarł do sali rozpraw, bo został zatrzymany w izbie wytrzeźwień. W końcu zapił się na śmierć.
Zakończenia procesu nie doczekał także Andrzej Rau - podczas rozprawy rozpoznany przez Jacka Jaworskiego, jednego z taterników, jako ten, który opowiadał o strzelaniu do górników ("waliliśmy w komorę i łeb, Cieślak strzelał jak na strzelnicy, a górnik fik i znikał") - zmarł wiosną 2003 r. Do początku lat 90. był dowódcą plutonu prewencji Komendy Wojewódzkiej Milicji w Katowicach. Z kolei Czesław Bagdziun w połowie lat 90. popełnił samobójstwo. Ci, którzy żyją i mieszkają w Polsce, nie mają wyrzutów sumienia, nadal się też wspierają. Dorabiają, ochraniając konwoje ciężarówek, pracując jako szefowie ochrony banków i biznesmenów z pierwszych stron gazet.
Od 22 lat milicjantów odpowiedzialnych za zbrodnię w kopalni Wujek chroni niewidzialna, lecz potężna siła. Nie tylko załatwia im pracę i pomaga w biznesie, ale także wyszukuje dobrych adwokatów. Ci milicjanci są żywym dowodem na to, że wywodzący się z PRL układ ceni i nagradza lojalność. Dzięki tej lojalności prawdziwi sprawcy zbrodni w kopalniach Wujek i Manifest Lipcowy mogą się stroić w szaty twórców "okrągłego stołu" i obrońców demokracji w Polsce.
Gdy Maciej Szulc, dziś 50-letni policyjny emeryt, brał udział w pacyfikacji kopalni Wujek, był jednym z bardziej doświadczonych funkcjonariuszy plutonu specjalnego. Miał wtedy 28 lat, był komandosem, który zaliczył kilkanaście akcji. To o nim zeznający w procesie Wujka tzw. taternicy (szkolący pluton specjalny) mówili, że do górników strzelał jak do kaczek. O osobowości Szulca wiele mówi jego zachowanie w sądzie: odnosił się bezczelnie do rodzin ofiar, zadawał pytania dyskredytujące zabitych.
Przełożeni docenili lojalność i po stanie wojennym załatwili Szulcowi zezwolenie na prowadzenie agencji ochroniarskiej Argus w Mysłowicach. Do końca lat 90. była ona jedną z większych agencji ochrony na Śląsku, zatrudniając wielu byłych funkcjonariuszy ZOMO. Szulc dostał koncesję, chociaż był oskarżany o spowodowanie śmierci górników w Wujku, zaś jego adwokat zapewniał przed sądem, że "klient jest poddawany leczeniu psychiatrycznemu". Koncesję przyznał generał Czesław Kiszczak, szef MSW w latach 1981-1990. Zezwolenie na broń ostrą wydał Szulcowi komendant wojewódzki policji w Katowicach (w pierwszej połowie lat 90.) Ryszard Mastalerz. Dariusz Ślusarek, jeden z oskarżonych członków specplutonu, mówił w sądzie, że Mastalerz brał udział w pacyfikacji kopalni w ramach tajnej grupy Pyrka. Udowodniono, że ta quasi-terrorystyczna grupa istniała, ale nie znaleziono dowodów, że należał do niej Ryszard Mastalerz.
Agencję ochroniarską Maciej Szulc prowadził do 2000 r., kiedy decyzją ministra Marka Biernackiego stracił koncesję. W rzeczywistości taką działalność kontynuuje do dziś. Wiosną 2001 r. w Katowicach powstała firma ochroniarska Vadatus. W ubiegłym roku uzyskała listy rekomendacyjne Komendy Miejskiej Policji w Katowicach. Choć oficjalnie Szulc z agencją tą nie ma nic wspólnego, faktycznie w niej pracuje. Dowody na to zbierała m.in. Maria Szcześniak, katowicka dziennikarka, autorka książki o milicjantach z Wujka "Idź i zabij".
Najbliższym kolegą Szulca w plutonie specjalnym był Leszek Grygorowicz. W 1981 r. był strzelcem wyborowym, szefem Drużyny Szkoleniowej Plutonu Specjalnego ZOMO. W grudniu 1981 r. pacyfikował nie tylko kopalnię Wujek, ale i Manifest Lipcowy. Jeden z górników rozpoznał go jako osobę strzelającą podczas akcji. Po pacyfikacji kopalni Wujek przez kilka lat pracował jako młodszy asystent w oddziałach prewencji. Później prowadził na Dworcu Głównym w Katowicach kantor i restaurację Marina. Po jej sprzedaży były komandos otworzył agencję towarzyską Voyage w Jastrzębiu (przemianowaną następnie na agencję Leśna, a potem Stork Bar). Formalnie Grygorowicz nie jest właścicielem Stork Baru, lecz gdy tam zadzwoniliśmy i poprosiliśmy go do telefonu, usłyszeliśmy: "Szefa nie ma".
Zbrodnia bez kary
Mieszkańcy Śląska od lat pytają, jak to możliwe, że są sprawcy, jest wina, a nie ma kary? Broń, z której strzelano w Wujku, nie została zabezpieczona, lecz skierowano ją na strzelnicę - by była w ciągłym użyciu i zmieniły się ślady zostawiane na nabojach. Nie pozbierano łusek, nie zabezpieczono śladów, nie przeprowadzono ekspertyz. Bezpośrednio po tragedii nie zrobiono nic, by wyjaśnić, kto strzelał do górników, zrobiono natomiast wiele, by ta sprawa nigdy nie została rozwiązana. Otwarcie mówi o tym "Wprost" Krzysztof Jasiński, członek plutonu specjalnego pacyfikującego kopalnię Wujek. Tylko on zgodził się na rozmowę z dziennikarzem "Wprost". Jasiński nie pacyfikował kopalni Wujek, bo 16 grudnia 1981 r. został skierowany do tzw. grupy śmigłowcowej stacjonującej na lotnisku w Pyrzowicach. Grupa miała zaatakować górników z powietrza, ale te plany popsuła pogoda - śmigłowce nie wystartowały.
- Prawda jest taka, że koledzy z plutonu strzelali do górników, ale nie tylko oni to robili. Strzelali także żołnierze i milicjanci z innych jednostek, to jednak nikogo z przełożonych nie interesowało. Ważne było tylko zatarcie śladów - opowiada Krzysztof Jasiński. Jego zdaniem, odpowiedzialni za zbrodnię w Wujku są głównie przełożeni milicjantów z plutonu specjalnego, odpowiedzialny jest też generał Czesław Kiszczak. - Podobnie jak zabici byliśmy w jakimś sensie ofiarami tej wojny. Przygotowywano nas do walki z terrorystami, szkoliliśmy się m.in. z Delta Force w Stanach Zjednoczonych i Specnazem w Rosji. A wysłano nas do walki z cywilami. Przełożeni, którzy o tym zdecydowali, musieli wiedzieć, czym to się skończy - mówi Jasiński. Ma rację: jednostki specjalne są szkolone do błyskawicznego wyeliminowania przeciwnika i znają tylko jeden sposób: zabić go.
Kariera za lojalność
Uczestnicy masakry, którzy pozostali w milicji, niedługo po tragedii awansowali - do szczebla wicekomendanta wojewódzkiego policji w Katowicach włącznie. Pluton specjalny, który 15 grudnia strzelał do górników w kopalni Manifest Lipcowy, a dzień później dokonał masakry w Wujku, liczył dwudziestu pięciu funkcjonariuszy. Na ławie oskarżonych zasiadło dwudziestu dwóch. Czesław Bagdzion zmarł pod koniec lat 80., Jan Prosowski i Roman Ratajczyk vel Schmidt wyjechali na stałe do Niemiec. Prokuratura Wojewódzka w Katowicach wyodrębniła ich sprawę do oddzielnego postępowania. Spośród 22 komandosów, którzy pacyfikowali Manifest Lipcowy i Wujka, do początku lat 90. ponad połowa pracowała w Komendzie Wojewódzkiej Milicji w Katowicach.
Dowódca plutonu Romuald Cieślak służył w milicji do 1989 r., a potem znalazł pracę w oddziale Narodowego Banku Polskiego w Katowicach. Marian Okrutny z plutonu został zastępcą komendanta wojewódzkiego milicji w Katowicach. Lech Nowak awansował na szefa katowickiej kompanii antyterrorystycznej. Tadeusz Tinel na początku lat 90. został przeniesiony do komendy rejonowej w Świętochłowicach na stanowisko technika kryminalistyki. Leopold Wojtysiak trafił do komisariatu w Murowanej Goślinie. Grzegorz Włodarczyk aż do policyjnej emerytury pracował w wydziale techniki operacyjnej Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Józef Rak do początku lat 90. był nagradzanym funkcjonariuszem komendy rejonowej w Katowicach. W 1983 r. część milicjantów pacyfikujących kopalnię Wujek stanowiła najbliższą (po ochronie osobistej) osłonę Jana Pawła II podczas jego wizyty w Polsce. Wyposażeni w broń maszynową funkcjonariusze stali tuż przy papieżu.
W latach 90. sześciu milicjantów z plutonu specjalnego przeszło na emeryturę. Do 2000 r. w policji służyło trzech - Andrzej Bilewicz, Bonifacy Warecki i Zbigniew Wróbel. Andrzej Bilewicz, do niedawna magazynier w policji, brał udział w pacyfikacji zarówno kopalni Wujek, jak i kopalni Manifest Lipcowy. Bonifacy Warecki był dowódcą drużyny oddziałów prewencji - pacyfikował tylko Manifest Lipcowy. Zbigniew Wróbel był pirotechnikiem. Przełożeni często go nagradzali, kierowali do najważniejszych zadań. Jako pirotechnik zajmował się zabezpieczaniem papieskich wizyt w Polsce. Od strony pirotechnicznej sprawdzał także w 1995 r. salę w Hucie Katowice, w której na przedwyborczym wiecu miał się spotkać z górnikami Lech Wałęsa, starający się o powtórną elekcję prezydencką. W sądzie Wróbel ostentacyjnie czytał gazety, zwłaszcza pornograficzny "Twój Weekend".
Solidarność zabójców
Przez całe lata 80. i 90. funkcjonariusze ze specplutonu byli wyjątkowo solidarni. Nawet zwolnienia lekarskie brali jak na komendę - aby podczas rozpraw brakowało jednego, najwyżej dwóch. To wystarczyło, by odraczać posiedzenia sądu. Razem chodzili na piwo po kolejnych rozprawach, razem opijali korzystny dla siebie wyrok (z restauracji Pod Strzechą nie wychodzili przez dwa dni). Były toasty "za solidaruchów". Rej wodził w tym towarzystwie Dariusz Ślusarek. Po masakrze w Wujku Ślusarek przeszedł do wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Milicji w Katowicach. Podczas procesu dwa razy nie dotarł do sali rozpraw, bo został zatrzymany w izbie wytrzeźwień. W końcu zapił się na śmierć.
Zakończenia procesu nie doczekał także Andrzej Rau - podczas rozprawy rozpoznany przez Jacka Jaworskiego, jednego z taterników, jako ten, który opowiadał o strzelaniu do górników ("waliliśmy w komorę i łeb, Cieślak strzelał jak na strzelnicy, a górnik fik i znikał") - zmarł wiosną 2003 r. Do początku lat 90. był dowódcą plutonu prewencji Komendy Wojewódzkiej Milicji w Katowicach. Z kolei Czesław Bagdziun w połowie lat 90. popełnił samobójstwo. Ci, którzy żyją i mieszkają w Polsce, nie mają wyrzutów sumienia, nadal się też wspierają. Dorabiają, ochraniając konwoje ciężarówek, pracując jako szefowie ochrony banków i biznesmenów z pierwszych stron gazet.
Od 22 lat milicjantów odpowiedzialnych za zbrodnię w kopalni Wujek chroni niewidzialna, lecz potężna siła. Nie tylko załatwia im pracę i pomaga w biznesie, ale także wyszukuje dobrych adwokatów. Ci milicjanci są żywym dowodem na to, że wywodzący się z PRL układ ceni i nagradza lojalność. Dzięki tej lojalności prawdziwi sprawcy zbrodni w kopalniach Wujek i Manifest Lipcowy mogą się stroić w szaty twórców "okrągłego stołu" i obrońców demokracji w Polsce.
Więcej możesz przeczytać w 50/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.