Afera z jednorękimi bandytami wyszła na jaw, bo posłowie działający po stronie hazardowego lobby złamali umowę Wicepremier Jerzy Hausner wpadł w szał, gdy się dowiedział, jaką ustawę włączono do jego pakietu "Przedsiębiorczość - rozwój - praca". A włączono znowelizowaną wedle życzeń hazardowego lobby ustawę o grach losowych. Posłowie SLD tłumaczyli poirytowanemu Hausnerowi, że ustawa pomoże walczyć z szarą strefą i zwiększy wpływy do budżetu. Dla Hausnera już sam pośpiech w jej przyjmowaniu był podejrzany. Przygotowano ją w takim tempie, jakby chodziło nie o gry hazardowe, lecz o dokument, od którego zależy nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Posłowie nie mieli nawet możliwości, by zapoznać się z kompletem materiałów, na przykład ze stanowiskiem Komendy Głównej Policji, która ostrzegała przed korupcyjnymi furtkami pozostawionymi w ustawie. Ostatecznie znowelizowana ustawa oznacza przecież przyzwolenie na nie opodatkowane funkcjonowanie około 100 tys. automatów do gier losowych (dane policyjne). Jest to możliwe, bo nikt nie kontroluje nie zarejestrowanych automatów, które właściciele sami zakwalifikowali jako automaty do gier zręcznościowych. W rezultacie zaledwie 500 metrów od Ministerstwa Finansów, na Dworcu Centralnym w Warszawie (i w tysiącach miejsc w kraju) działają nielegalni jednoręcy bandyci.
Ustawa wyjątkowej troski
Ustawę hazardową nie tylko wprowadzono do pakietu "Przedsiębiorczość - rozwój - praca", ale także nadano jej priorytet, powołując nadzwyczajną podkomisję do jej przyjęcia. Na posiedzenia Rady Ministrów materiały dotyczące ustawy hazardowej przygotowywano z nadrukiem "bardzo pilne". Marek Wagner, szef kancelarii premiera, wielki zwolennik liberalizacji ustawy hazardowej, na posiedzeniu rządu w styczniu tego roku tłumaczył premierowi Millerowi, że podatek w wysokości 200 euro miesięcznie od każdego automatu jest "bardzo wysoki". Tłumaczył, że nie można firm eksploatujących automaty nadmiernie opodatkowywać, bo trzeba im dać "możliwość kupienia nowych automatów". Robert Kwaśniak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, stwierdził: "Przewidujemy, że obniżenie stawki z 200 euro do 50 euro może spowodować znacznie szerszy udział w rynku automatów niskohazardowych".
Ustalenie stawki podatku na poziomie 50 euro jest czystą kpiną. W USA automaty do gry zwracają się już 10 dni po zakupie. Nawet jeśli w Polsce zwracają się po miesiącu, przynoszą wysokie dochody (około 5 tys. zł miesięcznie), opodatkowane bardzo nisko albo wcale. Używane automaty sprowadzane do Polski z Europy Zachodniej kosztują po 200 euro, czyli około 900 zł. Nawet jeśli zostaną zalegalizowane i opodatkowane (50 euro miesięcznie, czyli około 230 zł), na każdym z nich właściciel zarabia rocznie ponad 55 tys. zł. Firma mająca 500 automatów, co nie jest w Polsce rzadkością, zarabia rocznie ponad 27 mln zł. I to tłumaczy, dlaczego hazardowe lobby tak naciskało na obniżenie stawek podatku od automatów.
Jerzy Jaskiernia, szef Klubu Parlamentarnego SLD, mówi że uchwalenie ustawy w korzystnym dla hazardowego lobby brzmieniu było sukcesem, bo doprowadzi do rejestracji tysięcy automatów i ograniczenia szarej sfery. Wiceminister finansów Robert Kwaśniak obliczał, że zalegalizowanych zostanie co najmniej 10 tys. automatów, co tylko w tym roku przyniesie skarbowi państwa 24 mln zł. Nic takiego się nie stało i nie stanie: ze 100 tys. działających w Polsce nielegalnych automatów do gier po pół roku funkcjonowania ustawy zarejestrowano zaledwie 200! Minister finansów Andrzej Raczko przyznaje, że izby skarbowe udzieliły dotychczas 14 zezwoleń na prowadzenie działalności związanej z automatami. Zezwolenia obejmują 1743 punkty gier, gdzie ma być zainstalowanych 5,3 tys. automatów, czyli ledwie co dwudziesty.
Ślepi kontrolerzy
Wiceminister finansów Jacek Uczkiewicz, który sprawuje nadzór nad służbami skarbowymi, a także pełni funkcję generalnego inspektora informacji finansowej, który ma przeciwdziałać praniu brudnych pieniędzy, twierdzi, że nie sposób ocenić liczby nielegalnych automatów, bo "nikt tego nie może policzyć". To nieprawda. Służby skarbowe dysponują dokumentami celnymi, więc wiedzą, kto i kiedy sprowadzał do Polski automaty. Mają też odpowiednie narzędzia, choćby instytucję tzw. zakupu kontrolowanego. Nielegalny hazard może być ścigany od dawna. Przepisy przewidują, że właściciel nielegalnie działającego automatu traci go, a sąd może mu wymierzyć grzywnę w wysokości 240 jego średnich dziennych zarobków. Trzeba tylko chcieć te przepisy egzekwować. - Służby skarbowe nie chcą kontrolować tego rynku. Miejsca, gdzie stoją automaty do gier, omijają z daleka, bo - jak przyznają nieoficjalnie - boją się zadrzeć z bandytami - mówi Zbigniew Chlebowski, poseł Platformy Obywatelskiej.
Jacek Uczkiewicz uważa, że walka z nielegalnym hazardem to zadanie głównie dla policji. Tymczasem w tym roku policyjne wydziały do walki z przestępczością gospodarczą w całej Polsce wszczęły zaledwie 22 postępowania przeciwko organizatorom gier losowych i na automatach z niskimi wygranymi, z czego 16 postępowań dotyczyło sprzedaży losów na loterię w sklepach spożywczych w Zakopanem.
Co zeznał Masa?
Z zeznań Masy, skruszonego gangstera i świadka koronnego w procesie "Pruszkowa", wynika, że do lokali w całej Polsce przez lata trafiały automaty wyłącznie tych firm, które były opodatkowane przez mafię. Niezależnie od tego właściciele lokali płacili bandytom haracz - 50-100 dolarów miesięcznie od każdego automatu. W czasach, o których Masa opowiadał prokuratorom, w całej Polsce funkcjonowało około 60 tys. automatów. Zyski "Pruszkowa" wynosiły więc kilka milionów dolarów miesięcznie. Płacili prawie wszyscy, bo opornych zmiękczała bandycka specgrupa złożona z ludzi Roberta Frankowskiego (Franka). Nie płaciło tylko sześć firm. "Była to lista sześciu firm wstawiających automaty do gry. Według polecenia 'starych', z tych firm nie można było zbierać haraczy. Parasol mówił mi, że są to firmy związane z SLD, finansujące tę partię" - zeznał Masa w prokuraturze.
Huszcza, Jaskiernia, Skórka
W sierpniu 2003 r. Zbigniew Nowak, były poseł Samoobrony, złożył do Ministerstwa Sprawiedliwości doniesienie, jakoby Jerzy Jaskiernia, szef klubu SLD, przyjął 10 mln dolarów łapówki za załatwienie w ustawie postulatów hazardowego lobby. Miał to słyszeć świadek, którego Nowak wskazał później prokuraturze. Jaskiernia wszystkiemu zaprzecza i twierdzi, że nie miał nic wspólnego z hazardowym lobby. "Rzeczpospolita" napisała o jego związkach z Maciejem Skórką, jednym z najważniejszych ludzi w tej branży, lecz i temu Jaskiernia zaprzecza mimo ewidentnych dowodów. To nie jedyny tego typu znajomy Jaskierni. Innym jest Wiesław Huszcza, ostatni skarbnik PZPR i pierwszy skarbnik SdRP. To Huszcza wprowadził Jerzego Jaskiernię w sfery organizatorów hazardu. Żona Huszczy w połowie lat 90. pracowała w Bingo Bis, spółce należącej do nieżyjącego już potentata w branży automatów do gier, Hiszpana Antonio Grau Manchona. Firma Huszczy otrzymała od Ministerstwa Finansów - za czasów pierwszej koalicji SLD-PSL - zezwolenie na druk i sprzedaż kartoników do gry w bingo. To Huszcza przedstawił Jerzemu Jaskierni Macieja Skórkę, właściciela Nowapolu, który miał kilka tysięcy automatów do gry w lokalach w całym kraju. W połowie lat 90. Huszcza razem ze Skórką byli częstymi gośćmi w Ministerstwie Finansów, gdzie odwiedzali m.in. dyrektorów departamentu gier losowych (ich nazwiska są w księdze odwiedzin ministerstwa). I Skórka, i Jaskiernia przyznają, że znali wspomnianego już Grau Manchona.
Pracę nad ustawą hazardową koordynował w klubie SLD Marek Wikiński, poseł z Radomia. Posłowie pracujący nad nowelizacją ustawy o grach losowych pamiętają, że Wikiński był faktycznym twórcą większości zapisów, lecz nie on je zgłaszał, ale inni posłowie, na przykład Anita Błochowiak. Wkrótce po przegłosowaniu ustawy hazardowej Wikiński otrzymał nowo utworzone stanowisko w rządzie - został sekretarzem stanu do spraw kontaktów z parlamentem.
Nasi informatorzy twierdzą, że sprawa ustawy stała się głośna, bo posłowie SLD, którzy zobowiązali się wobec hazardowego lobby do ustalenia stawki podatku na 50 euro, nie dotrzymali słowa i wprowadzili podatek kroczący. Druga strona umowy postanowiła się więc zemścić i ujawnić sprawę.
Ustawę hazardową nie tylko wprowadzono do pakietu "Przedsiębiorczość - rozwój - praca", ale także nadano jej priorytet, powołując nadzwyczajną podkomisję do jej przyjęcia. Na posiedzenia Rady Ministrów materiały dotyczące ustawy hazardowej przygotowywano z nadrukiem "bardzo pilne". Marek Wagner, szef kancelarii premiera, wielki zwolennik liberalizacji ustawy hazardowej, na posiedzeniu rządu w styczniu tego roku tłumaczył premierowi Millerowi, że podatek w wysokości 200 euro miesięcznie od każdego automatu jest "bardzo wysoki". Tłumaczył, że nie można firm eksploatujących automaty nadmiernie opodatkowywać, bo trzeba im dać "możliwość kupienia nowych automatów". Robert Kwaśniak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, stwierdził: "Przewidujemy, że obniżenie stawki z 200 euro do 50 euro może spowodować znacznie szerszy udział w rynku automatów niskohazardowych".
Ustalenie stawki podatku na poziomie 50 euro jest czystą kpiną. W USA automaty do gry zwracają się już 10 dni po zakupie. Nawet jeśli w Polsce zwracają się po miesiącu, przynoszą wysokie dochody (około 5 tys. zł miesięcznie), opodatkowane bardzo nisko albo wcale. Używane automaty sprowadzane do Polski z Europy Zachodniej kosztują po 200 euro, czyli około 900 zł. Nawet jeśli zostaną zalegalizowane i opodatkowane (50 euro miesięcznie, czyli około 230 zł), na każdym z nich właściciel zarabia rocznie ponad 55 tys. zł. Firma mająca 500 automatów, co nie jest w Polsce rzadkością, zarabia rocznie ponad 27 mln zł. I to tłumaczy, dlaczego hazardowe lobby tak naciskało na obniżenie stawek podatku od automatów.
Jerzy Jaskiernia, szef Klubu Parlamentarnego SLD, mówi że uchwalenie ustawy w korzystnym dla hazardowego lobby brzmieniu było sukcesem, bo doprowadzi do rejestracji tysięcy automatów i ograniczenia szarej sfery. Wiceminister finansów Robert Kwaśniak obliczał, że zalegalizowanych zostanie co najmniej 10 tys. automatów, co tylko w tym roku przyniesie skarbowi państwa 24 mln zł. Nic takiego się nie stało i nie stanie: ze 100 tys. działających w Polsce nielegalnych automatów do gier po pół roku funkcjonowania ustawy zarejestrowano zaledwie 200! Minister finansów Andrzej Raczko przyznaje, że izby skarbowe udzieliły dotychczas 14 zezwoleń na prowadzenie działalności związanej z automatami. Zezwolenia obejmują 1743 punkty gier, gdzie ma być zainstalowanych 5,3 tys. automatów, czyli ledwie co dwudziesty.
Ślepi kontrolerzy
Wiceminister finansów Jacek Uczkiewicz, który sprawuje nadzór nad służbami skarbowymi, a także pełni funkcję generalnego inspektora informacji finansowej, który ma przeciwdziałać praniu brudnych pieniędzy, twierdzi, że nie sposób ocenić liczby nielegalnych automatów, bo "nikt tego nie może policzyć". To nieprawda. Służby skarbowe dysponują dokumentami celnymi, więc wiedzą, kto i kiedy sprowadzał do Polski automaty. Mają też odpowiednie narzędzia, choćby instytucję tzw. zakupu kontrolowanego. Nielegalny hazard może być ścigany od dawna. Przepisy przewidują, że właściciel nielegalnie działającego automatu traci go, a sąd może mu wymierzyć grzywnę w wysokości 240 jego średnich dziennych zarobków. Trzeba tylko chcieć te przepisy egzekwować. - Służby skarbowe nie chcą kontrolować tego rynku. Miejsca, gdzie stoją automaty do gier, omijają z daleka, bo - jak przyznają nieoficjalnie - boją się zadrzeć z bandytami - mówi Zbigniew Chlebowski, poseł Platformy Obywatelskiej.
Jacek Uczkiewicz uważa, że walka z nielegalnym hazardem to zadanie głównie dla policji. Tymczasem w tym roku policyjne wydziały do walki z przestępczością gospodarczą w całej Polsce wszczęły zaledwie 22 postępowania przeciwko organizatorom gier losowych i na automatach z niskimi wygranymi, z czego 16 postępowań dotyczyło sprzedaży losów na loterię w sklepach spożywczych w Zakopanem.
Co zeznał Masa?
Z zeznań Masy, skruszonego gangstera i świadka koronnego w procesie "Pruszkowa", wynika, że do lokali w całej Polsce przez lata trafiały automaty wyłącznie tych firm, które były opodatkowane przez mafię. Niezależnie od tego właściciele lokali płacili bandytom haracz - 50-100 dolarów miesięcznie od każdego automatu. W czasach, o których Masa opowiadał prokuratorom, w całej Polsce funkcjonowało około 60 tys. automatów. Zyski "Pruszkowa" wynosiły więc kilka milionów dolarów miesięcznie. Płacili prawie wszyscy, bo opornych zmiękczała bandycka specgrupa złożona z ludzi Roberta Frankowskiego (Franka). Nie płaciło tylko sześć firm. "Była to lista sześciu firm wstawiających automaty do gry. Według polecenia 'starych', z tych firm nie można było zbierać haraczy. Parasol mówił mi, że są to firmy związane z SLD, finansujące tę partię" - zeznał Masa w prokuraturze.
Huszcza, Jaskiernia, Skórka
W sierpniu 2003 r. Zbigniew Nowak, były poseł Samoobrony, złożył do Ministerstwa Sprawiedliwości doniesienie, jakoby Jerzy Jaskiernia, szef klubu SLD, przyjął 10 mln dolarów łapówki za załatwienie w ustawie postulatów hazardowego lobby. Miał to słyszeć świadek, którego Nowak wskazał później prokuraturze. Jaskiernia wszystkiemu zaprzecza i twierdzi, że nie miał nic wspólnego z hazardowym lobby. "Rzeczpospolita" napisała o jego związkach z Maciejem Skórką, jednym z najważniejszych ludzi w tej branży, lecz i temu Jaskiernia zaprzecza mimo ewidentnych dowodów. To nie jedyny tego typu znajomy Jaskierni. Innym jest Wiesław Huszcza, ostatni skarbnik PZPR i pierwszy skarbnik SdRP. To Huszcza wprowadził Jerzego Jaskiernię w sfery organizatorów hazardu. Żona Huszczy w połowie lat 90. pracowała w Bingo Bis, spółce należącej do nieżyjącego już potentata w branży automatów do gier, Hiszpana Antonio Grau Manchona. Firma Huszczy otrzymała od Ministerstwa Finansów - za czasów pierwszej koalicji SLD-PSL - zezwolenie na druk i sprzedaż kartoników do gry w bingo. To Huszcza przedstawił Jerzemu Jaskierni Macieja Skórkę, właściciela Nowapolu, który miał kilka tysięcy automatów do gry w lokalach w całym kraju. W połowie lat 90. Huszcza razem ze Skórką byli częstymi gośćmi w Ministerstwie Finansów, gdzie odwiedzali m.in. dyrektorów departamentu gier losowych (ich nazwiska są w księdze odwiedzin ministerstwa). I Skórka, i Jaskiernia przyznają, że znali wspomnianego już Grau Manchona.
Pracę nad ustawą hazardową koordynował w klubie SLD Marek Wikiński, poseł z Radomia. Posłowie pracujący nad nowelizacją ustawy o grach losowych pamiętają, że Wikiński był faktycznym twórcą większości zapisów, lecz nie on je zgłaszał, ale inni posłowie, na przykład Anita Błochowiak. Wkrótce po przegłosowaniu ustawy hazardowej Wikiński otrzymał nowo utworzone stanowisko w rządzie - został sekretarzem stanu do spraw kontaktów z parlamentem.
Nasi informatorzy twierdzą, że sprawa ustawy stała się głośna, bo posłowie SLD, którzy zobowiązali się wobec hazardowego lobby do ustalenia stawki podatku na 50 euro, nie dotrzymali słowa i wprowadzili podatek kroczący. Druga strona umowy postanowiła się więc zemścić i ujawnić sprawę.
Więcej możesz przeczytać w 50/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.