Polak Robert Stpiczyński skopiuje największe dzieła Rafaela do jego muzeum w Urbino Za 47 tys. euro sprzedano niedawno na aukcji "Monę Lisę" Leonarda da Vinci. Nie był to oryginał z Luwru, lecz kopia z 1600 r. Historycy sztuki i konserwatorzy zgodnie jednak orzekli, że kopia ta znacznie bardziej przypomina pierwotne dzieło Leonarda niż poddawany wielu zabiegom konserwatorskim oryginał. - Gdyby Leonardo da Vinci zobaczył dzisiaj swoje obrazy, raczej by ich nie rozpoznał - mówi Robert Stpiczyński (51 lat), polski malarz mieszkający we Włoszech. Stpiczyński jest jednym z najbardziej wziętych w Europie kopistów. Stworzył kilkadziesiąt replik słynnych malowideł, a także setki pastiszy namalowanych w manierze konkretnych artystów. Gdyby chciał zrealizować wszystkie zamówienia, musiałby malować pięć obrazów tygodniowo. Popyt na dobre kopie jest bowiem równie wielki jak na współczesne dzieła oryginalne. Rację miał więc Salvador Dali, gdy twierdził, że "lepsza dobra kopia niż kiepski oryginał". Japońskie korporacje, które w latach 80. i 90. XX wieku wywindowały ceny na obrazy impresjonistów, oryginały przetrzymują w klimatyzowanych skarbcach. W salach posiedzeń firm wiszą wyłącznie kopie.
Rafael warszawski
- Na drugie imię mama Włoszka dała mi Leonardo. Ale nie podpisuję się tym imieniem, żeby mnie ktoś nie posądził o fałszerstwo lub megalomanię - żartuje Stpiczyński. Opowiada, że trzymał w rękach dzieła mistrzów wyceniane na 170 mln euro. To jego wybrano spośród najlepszych kopistów na świecie do namalowania replik czterech dzieł Rafaela. Zawisną one w domu malarza w Urbino, gdzie kiedyś mieszkał. Jeden z obrazów mistrza renesansu Stpiczyński będzie kopiował w Paryżu, drugi - we Florencji. Kiedy pracuje, w muzeach wyłączane są alarmy i systemy chroniące kopiowane dzieła. Jego kopie zdobią papieskie apartamenty, ma je także premier Włoch Silvio Berlusconi. Repliki obrazów takich mistrzów jak Luca Giordano czy Lorenzo Lotto znajdują się również w prywatnych kolekcjach w USA i Japonii.
Dzieła Stpiczyńskiego często nie są uznawane za kopie, lecz za tzw. autorskie falsyfikaty. Artysta odtwarza najdrobniejsze szczegóły technologii starych mistrzów, w czym pomaga mu to, że jest jednocześnie konserwatorem. Jeśli replika ma te same wymiary, co oryginał, musi być podpisana jako falsyfikat autorski. Ma to zapobiec oszustwom. W latach 30. XX wieku głośna była historia węgierskiego fałszerza Emila Dehory'ego. Pojechał on do USA, by skopiować jeden z obrazów Modiglianiego. Zdziwił się, gdy w prywatnej kolekcji zobaczył własną kopię. Coś podobnego zdarzyło się także Stpiczyńskiemu. Kiedy zwiedzał niedawno kościół w Fano w południowych Włoszech, w jednej z kaplic zauważył obraz, który namalował razem z żoną. Dzieło było przedstawione jako oryginał. Stpiczyński bez trudu rozpoznaje swoje prace, bo w różnych miejscach ukrywa w nich własną sygnaturę. Podpisuje się bielą ołowiową, a potem czernią zamazuje podpis.
Niektóre obrazy Stpiczyński kopiuje nawet przez kilkanaście miesięcy. Tyle zajmuje mu wierne oddanie wszelkich skaz, brudów czy pociągnięć pędzla. Najpierw przygotowuje dokładnie taką samą paletę jak autor oryginału. Do malowania stosuje najczęściej pędzle z włosia wiewiórki. Jednego z nich używa już od 25 lat.
Stpiczyński wykonuje również malowidła ścienne i freski. To on jest autorem pseudobarokowych malowideł w Pałacyku Gościnnym Branickich w Białymstoku. Zamalowanie ponad 850 m2 powierzchni zajęło mu prawie dwa lata. To mniej więcej taki wysiłek jak odnowienie ściennych malowideł w Zamku Królewskim w Warszawie.
Replika jak oryginał
Kopiści funkcjonowali obok mistrzów praktycznie od zawsze. Wielcy twórcy renesansu i baroku często otrzymywali od swych mecenasów polecenie wykonania drugiego egzemplarza dzieła. Czasem replikę wykonywał sam mistrz. Replika taka nosiła wszelkie cechy dzieła autorskiego, choć często kryła w sobie niespodzianki. Na przykład twarz jednej z namalowanych postaci miała wizerunek osoby zamawiającej obraz.
W gotyckim ratuszu w Brugii znajduje się paradna sala, w której wiszą praktycznie same kopie namalowane na przełomie XIX i XX wieku. Większość turystów jest przekonana, że oglądają dzieła dawnych mistrzów. Niektóre kopie stały się obiektami kultu religijnego - jak namalowana pod koniec lat 50. przez Leonarda Torwirta replika "Czarnej Madonny" z Jasnej Góry. W latach 60. i 70. obraz ten wędrował po Polsce i był traktowany jak oryginał. W wielu kościołach w Polsce znajdują się obrazy maryjne, których pierwowzorem był rzymski wizerunek Matki Boskiej Śnieżnej z bazyliki Santa Maria Maggiore.
Randka z El Greco
Plastyczka Małgorzata Leszczewska-Włodarska i fotografik Zbigniew Włodarski od dwudziestu lat prowadzą jedyną w Polsce pracownię specjalizującą się w tzw. grafice odtworzeniowej. Wiernie kopiują oni miedzioryty i litografie przedstawiające panoramy miast, pejzaże, a także dawne mapy. Przenoszą rysunek na płytę miedzianą i odbijają w nakładzie 150-1000 egzemplarzy. Grafika odtworzeniowa sprzedaje się znacznie lepiej niż współczesna, a bez porównania lepiej od wielonakładowych replik wykonywanych w technice offsetowej.
Stpiczyński mówi, że czasem kopiście udaje się nadać obrazowi taki wyraz, o którym autor oryginału mógł tylko marzyć, i który próbował osiągnąć, wielokrotnie przemalowując swoje dzieło. Wtedy kopista ociera się o mistykę porównywalną do tej z obrazów el Greca czy Francisco Zurbarána.
- Na drugie imię mama Włoszka dała mi Leonardo. Ale nie podpisuję się tym imieniem, żeby mnie ktoś nie posądził o fałszerstwo lub megalomanię - żartuje Stpiczyński. Opowiada, że trzymał w rękach dzieła mistrzów wyceniane na 170 mln euro. To jego wybrano spośród najlepszych kopistów na świecie do namalowania replik czterech dzieł Rafaela. Zawisną one w domu malarza w Urbino, gdzie kiedyś mieszkał. Jeden z obrazów mistrza renesansu Stpiczyński będzie kopiował w Paryżu, drugi - we Florencji. Kiedy pracuje, w muzeach wyłączane są alarmy i systemy chroniące kopiowane dzieła. Jego kopie zdobią papieskie apartamenty, ma je także premier Włoch Silvio Berlusconi. Repliki obrazów takich mistrzów jak Luca Giordano czy Lorenzo Lotto znajdują się również w prywatnych kolekcjach w USA i Japonii.
Dzieła Stpiczyńskiego często nie są uznawane za kopie, lecz za tzw. autorskie falsyfikaty. Artysta odtwarza najdrobniejsze szczegóły technologii starych mistrzów, w czym pomaga mu to, że jest jednocześnie konserwatorem. Jeśli replika ma te same wymiary, co oryginał, musi być podpisana jako falsyfikat autorski. Ma to zapobiec oszustwom. W latach 30. XX wieku głośna była historia węgierskiego fałszerza Emila Dehory'ego. Pojechał on do USA, by skopiować jeden z obrazów Modiglianiego. Zdziwił się, gdy w prywatnej kolekcji zobaczył własną kopię. Coś podobnego zdarzyło się także Stpiczyńskiemu. Kiedy zwiedzał niedawno kościół w Fano w południowych Włoszech, w jednej z kaplic zauważył obraz, który namalował razem z żoną. Dzieło było przedstawione jako oryginał. Stpiczyński bez trudu rozpoznaje swoje prace, bo w różnych miejscach ukrywa w nich własną sygnaturę. Podpisuje się bielą ołowiową, a potem czernią zamazuje podpis.
Niektóre obrazy Stpiczyński kopiuje nawet przez kilkanaście miesięcy. Tyle zajmuje mu wierne oddanie wszelkich skaz, brudów czy pociągnięć pędzla. Najpierw przygotowuje dokładnie taką samą paletę jak autor oryginału. Do malowania stosuje najczęściej pędzle z włosia wiewiórki. Jednego z nich używa już od 25 lat.
Stpiczyński wykonuje również malowidła ścienne i freski. To on jest autorem pseudobarokowych malowideł w Pałacyku Gościnnym Branickich w Białymstoku. Zamalowanie ponad 850 m2 powierzchni zajęło mu prawie dwa lata. To mniej więcej taki wysiłek jak odnowienie ściennych malowideł w Zamku Królewskim w Warszawie.
Replika jak oryginał
Kopiści funkcjonowali obok mistrzów praktycznie od zawsze. Wielcy twórcy renesansu i baroku często otrzymywali od swych mecenasów polecenie wykonania drugiego egzemplarza dzieła. Czasem replikę wykonywał sam mistrz. Replika taka nosiła wszelkie cechy dzieła autorskiego, choć często kryła w sobie niespodzianki. Na przykład twarz jednej z namalowanych postaci miała wizerunek osoby zamawiającej obraz.
W gotyckim ratuszu w Brugii znajduje się paradna sala, w której wiszą praktycznie same kopie namalowane na przełomie XIX i XX wieku. Większość turystów jest przekonana, że oglądają dzieła dawnych mistrzów. Niektóre kopie stały się obiektami kultu religijnego - jak namalowana pod koniec lat 50. przez Leonarda Torwirta replika "Czarnej Madonny" z Jasnej Góry. W latach 60. i 70. obraz ten wędrował po Polsce i był traktowany jak oryginał. W wielu kościołach w Polsce znajdują się obrazy maryjne, których pierwowzorem był rzymski wizerunek Matki Boskiej Śnieżnej z bazyliki Santa Maria Maggiore.
Randka z El Greco
Plastyczka Małgorzata Leszczewska-Włodarska i fotografik Zbigniew Włodarski od dwudziestu lat prowadzą jedyną w Polsce pracownię specjalizującą się w tzw. grafice odtworzeniowej. Wiernie kopiują oni miedzioryty i litografie przedstawiające panoramy miast, pejzaże, a także dawne mapy. Przenoszą rysunek na płytę miedzianą i odbijają w nakładzie 150-1000 egzemplarzy. Grafika odtworzeniowa sprzedaje się znacznie lepiej niż współczesna, a bez porównania lepiej od wielonakładowych replik wykonywanych w technice offsetowej.
Stpiczyński mówi, że czasem kopiście udaje się nadać obrazowi taki wyraz, o którym autor oryginału mógł tylko marzyć, i który próbował osiągnąć, wielokrotnie przemalowując swoje dzieło. Wtedy kopista ociera się o mistykę porównywalną do tej z obrazów el Greca czy Francisco Zurbarána.
Więcej możesz przeczytać w 50/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.