"Zakochałem się w Łodzi: takiej architektury i kobiet nie ma chyba nigdzie na świecie" - mówi David Lynch Krzysztof Majchrzak, Karolina Gruszka i Peter J. Lucas (Piotr Andrzejewski) zagrali w najnowszym filmie Davida Lyncha. Zdjęcia kręcono w Łodzi, w jednej z kamienic. Na razie to tylko etiuda, ale już w przyszłym roku w mieście może zacząć działać wytwórnia filmowa Lyncha. Jej siedzibą miałoby się stać dawne Łódzkie Centrum Filmowe. W 2002 r. o stworzeniu studia w Łodzi Lynch rozmawiał z premierem Leszkiem Millerem, ministrem kultury Waldemarem Dąbrowskim oraz prezydentem miasta Jerzym Kropiwnickim. "Jeśli chcecie zbudować tu Hollyłódź, to będziecie ją mieli" - stwierdził w tym roku. Pochwalił się, że jego pomysł otrzyma wsparcie polskiego rządu, o czym zapewnili go premier Miller i minister Dąbrowski.
Jestem Łodzianinem!
David Lynch odkrył Łódź w listopadzie 2000 r. Zrobił wtedy w mieście ponad 600 fotografii, kadrując secesyjne detale architektoniczne, pofabryczne budynki oraz kobiety. Zdjęcia te będą wydane w albumie "Łódź: kobiety i fabryki". Część z nich można oglądać na wystawie towarzyszącej festiwalowi Camerimage - w łódzkiej galerii Atlas Sztuki. Z Kalifornii i Paryża sprowadzono dziesięć obrazów i trzydzieści czarno-białych fotografii. Te ostatnie łączą się w dwa cykle - postindustrialnych krajobrazów (zdjęcia powstały w opustoszałych łódzkich fabrykach) i aktów. Obrazy, określone przez samego Lyncha jako "wyprawy w świat kleju", to fascynujące wielkie płótna pełne przeróżnych faktur, struktur, liter oraz elementów niewiadomego pochodzenia - doklejonych, a często dodatkowo zdeformowanych i pomalowanych. W tytułach większości z nich pojawia się imię Bob, jednak nie jest to alter ego autora ani demon z "Miasteczka Twin Peaks". - Bob to postać trochę dziecięca, trochę zła - tłumaczy Lynch. Pytany o swoje malarskie fascynacje chętnie wymienia René Magritte'a. Płótna Lyncha nie są, co prawda, tak czytelne i pogodne, ale mnóstwo w nich podobnej atmosfery sennego marzenia.
Kiedy Lynch pojawił się w Łodzi w listopadzie 2002 r., stwierdził: "Zakochałem się w tym mieście. Chcę tu pracować. Takiej architektury i kobiet nie ma chyba nigdzie na świecie". Reżyser chce, by tu znowu współżyli i współtworzyli przedstawiciele różnych kultur - jak w czasach "Ziemi obiecanej".
- Chciałbym, by wymieniano tu pomysły, inspirowano się nawzajem. Chcę stworzyć miejsce, do którego będą przybywać osoby z różnych stron świata i razem pracować. W Łodzi spotkałem wielu świetnych młodych ludzi z pomysłami. Grzechem byłoby nie stworzyć im warunków do realizacji tych pomysłów - mówi Lynch. Zapytany przez "Wprost" o swój wpływ na polską kulturę, odparł: - Jestem tu gościem, ale między mną i Polską już istnieją jakieś dziwne związki. Jeszcze nie potrafię ich nazwać, ale je odczuwam.
Zasłużony dla Kultury Polskiej
Odstrzelona ludzka ręka niesiona w pysku przez psa, ucho zjadane przez mrówki, licealistki terminujące w ekskluzywnym domu publicznym - z takimi obrazkami kojarzy się kino Lyncha. I bardzo kontrastuje ono z wyglądem i zachowaniem mistrza - Lynch to dobrze ubrany, kulturalny pan w średnim wieku, który nie ma w sobie nic demonicznego, nie zaskakuje otoczenia odlotowymi pomysłami. Był wyraźnie wzruszony, gdy kilka dni temu podczas ceremonii otwarcia festiwalu Camerimage minister Dąbrowski uhonorował go odznaczeniem Zasłużony dla Kultury Polskiej.
Twórca "Miasteczka Twin Peaks" to jedna z najbardziej nowatorskich, ekstrawaganckich i otaczanych kultem osobistości kina. Niedawno brytyjski dziennik "The Guardian" obwołał go najlepszym tworzącym współcześnie twórcą filmowym - przed Martinem Scorsese i braćmi Coenami.
Dyskretny urok psychodelii
Po eksperymentalnym pełnometrażowym debiucie - "Głowa do wycierania" i świetnie przyjętym przez widzów oraz krytykę (nominacja do Oscara za reżyserię) "Człowieku-słoniu" na początku lat 80. Lyncha uznano za nadzieję współczesnego kina. Odrzucił on propozycję George'a Lucasa, by wyreżyserować "Powrót Jedi", ale skusił się na inne wysokobudżetowe widowisko - film science fiction "Diuna", według kultowej powieści Franka Herberta. Rozbuchane efekty specjalne, wielość wątków i naciski producentów - wszystko to przerosło młodego twórcę i efekt końcowy nie zadowolił nikogo, łącznie z nim samym. Wrócił wtedy do kręcenia filmów kameralnych, nad którymi miał pełną kontrolę. Jego następne dzieło - "Blue Velvet" - przyniosło mu drugą reżyserską nominację do Oscara i uznanie na całym świecie. Ten film określił też krąg tematów i fascynacji filmowych Lyncha: pogranicze snu i jawy, brutalne drugie dno ukrywające się pod sielskim obrazem życia na amerykańskich przedmieściach, pełna urazów i dominacji seksualność.
Każdy jego następny film rozwijał te obsesje i zaskakiwał plastycznymi wizjami. Z dzisiejszej perspektywy widać, jak wielki wpływ na rozwój telewizyjnej rozrywki miało "Miasteczko Twin Peaks". Amerykańskie seriale stały się po tym filmie odważniejsze i antystereotypowe. Każdym swoim kolejnym filmem Lynch wstrząsał i zadziwiał. Najbardziej zaskoczył swych fanów, gdy po "Zagubionej autostradzie", zamiast kolejnej psychodeliczno-onirycznej wizji, stworzył "Prostą historię". To wzruszająca opowieść o staruszku, który wyrusza małym traktorkiem przez Amerykę, by odwiedzić brata.
Polskie lynchetki
Twórczej energii drzemiącej w Lynchu nie są w stanie wyczerpać projekty filmowe, mimo że jest on jednocześnie reżyserem, scenarzystą, producentem, pisze teksty piosenek, komponuje, zajmuje się dźwiękiem, a nawet występuje jako aktor. W wolnych chwilach tworzy komiksy (m. in. serię "Najbardziej wściekły pies na świecie" - drukowaną w "LA Reader" w latach 1983-1992), maluje obrazy i fotografuje.
Lynch twierdzi, że w Łodzi (i w ogóle w Polsce) znalazł klimat odpowiadający jego pokrętnej wyobraźni. Wiele wskazuje na to, że wkrótce w jego filmach pojawią się dziwne polskie typy, równie tajemnicze jak Bob z "Miasteczka Twin Peaks", a łódzka architektura zacznie w tych filmach grać ważną rolę. Największe szanse na pokazanie się światu mają jednak młode Polki, fascynujące Lyncha nie mniej niż wylansowane w "Miasteczku Twin Peaks" Sherilyn Fenn, Lara Flynn Boyle czy Madchen Amick, zwane lynchetkami.
David Lynch odkrył Łódź w listopadzie 2000 r. Zrobił wtedy w mieście ponad 600 fotografii, kadrując secesyjne detale architektoniczne, pofabryczne budynki oraz kobiety. Zdjęcia te będą wydane w albumie "Łódź: kobiety i fabryki". Część z nich można oglądać na wystawie towarzyszącej festiwalowi Camerimage - w łódzkiej galerii Atlas Sztuki. Z Kalifornii i Paryża sprowadzono dziesięć obrazów i trzydzieści czarno-białych fotografii. Te ostatnie łączą się w dwa cykle - postindustrialnych krajobrazów (zdjęcia powstały w opustoszałych łódzkich fabrykach) i aktów. Obrazy, określone przez samego Lyncha jako "wyprawy w świat kleju", to fascynujące wielkie płótna pełne przeróżnych faktur, struktur, liter oraz elementów niewiadomego pochodzenia - doklejonych, a często dodatkowo zdeformowanych i pomalowanych. W tytułach większości z nich pojawia się imię Bob, jednak nie jest to alter ego autora ani demon z "Miasteczka Twin Peaks". - Bob to postać trochę dziecięca, trochę zła - tłumaczy Lynch. Pytany o swoje malarskie fascynacje chętnie wymienia René Magritte'a. Płótna Lyncha nie są, co prawda, tak czytelne i pogodne, ale mnóstwo w nich podobnej atmosfery sennego marzenia.
Kiedy Lynch pojawił się w Łodzi w listopadzie 2002 r., stwierdził: "Zakochałem się w tym mieście. Chcę tu pracować. Takiej architektury i kobiet nie ma chyba nigdzie na świecie". Reżyser chce, by tu znowu współżyli i współtworzyli przedstawiciele różnych kultur - jak w czasach "Ziemi obiecanej".
- Chciałbym, by wymieniano tu pomysły, inspirowano się nawzajem. Chcę stworzyć miejsce, do którego będą przybywać osoby z różnych stron świata i razem pracować. W Łodzi spotkałem wielu świetnych młodych ludzi z pomysłami. Grzechem byłoby nie stworzyć im warunków do realizacji tych pomysłów - mówi Lynch. Zapytany przez "Wprost" o swój wpływ na polską kulturę, odparł: - Jestem tu gościem, ale między mną i Polską już istnieją jakieś dziwne związki. Jeszcze nie potrafię ich nazwać, ale je odczuwam.
Zasłużony dla Kultury Polskiej
Odstrzelona ludzka ręka niesiona w pysku przez psa, ucho zjadane przez mrówki, licealistki terminujące w ekskluzywnym domu publicznym - z takimi obrazkami kojarzy się kino Lyncha. I bardzo kontrastuje ono z wyglądem i zachowaniem mistrza - Lynch to dobrze ubrany, kulturalny pan w średnim wieku, który nie ma w sobie nic demonicznego, nie zaskakuje otoczenia odlotowymi pomysłami. Był wyraźnie wzruszony, gdy kilka dni temu podczas ceremonii otwarcia festiwalu Camerimage minister Dąbrowski uhonorował go odznaczeniem Zasłużony dla Kultury Polskiej.
Twórca "Miasteczka Twin Peaks" to jedna z najbardziej nowatorskich, ekstrawaganckich i otaczanych kultem osobistości kina. Niedawno brytyjski dziennik "The Guardian" obwołał go najlepszym tworzącym współcześnie twórcą filmowym - przed Martinem Scorsese i braćmi Coenami.
Dyskretny urok psychodelii
Po eksperymentalnym pełnometrażowym debiucie - "Głowa do wycierania" i świetnie przyjętym przez widzów oraz krytykę (nominacja do Oscara za reżyserię) "Człowieku-słoniu" na początku lat 80. Lyncha uznano za nadzieję współczesnego kina. Odrzucił on propozycję George'a Lucasa, by wyreżyserować "Powrót Jedi", ale skusił się na inne wysokobudżetowe widowisko - film science fiction "Diuna", według kultowej powieści Franka Herberta. Rozbuchane efekty specjalne, wielość wątków i naciski producentów - wszystko to przerosło młodego twórcę i efekt końcowy nie zadowolił nikogo, łącznie z nim samym. Wrócił wtedy do kręcenia filmów kameralnych, nad którymi miał pełną kontrolę. Jego następne dzieło - "Blue Velvet" - przyniosło mu drugą reżyserską nominację do Oscara i uznanie na całym świecie. Ten film określił też krąg tematów i fascynacji filmowych Lyncha: pogranicze snu i jawy, brutalne drugie dno ukrywające się pod sielskim obrazem życia na amerykańskich przedmieściach, pełna urazów i dominacji seksualność.
Każdy jego następny film rozwijał te obsesje i zaskakiwał plastycznymi wizjami. Z dzisiejszej perspektywy widać, jak wielki wpływ na rozwój telewizyjnej rozrywki miało "Miasteczko Twin Peaks". Amerykańskie seriale stały się po tym filmie odważniejsze i antystereotypowe. Każdym swoim kolejnym filmem Lynch wstrząsał i zadziwiał. Najbardziej zaskoczył swych fanów, gdy po "Zagubionej autostradzie", zamiast kolejnej psychodeliczno-onirycznej wizji, stworzył "Prostą historię". To wzruszająca opowieść o staruszku, który wyrusza małym traktorkiem przez Amerykę, by odwiedzić brata.
Polskie lynchetki
Twórczej energii drzemiącej w Lynchu nie są w stanie wyczerpać projekty filmowe, mimo że jest on jednocześnie reżyserem, scenarzystą, producentem, pisze teksty piosenek, komponuje, zajmuje się dźwiękiem, a nawet występuje jako aktor. W wolnych chwilach tworzy komiksy (m. in. serię "Najbardziej wściekły pies na świecie" - drukowaną w "LA Reader" w latach 1983-1992), maluje obrazy i fotografuje.
Lynch twierdzi, że w Łodzi (i w ogóle w Polsce) znalazł klimat odpowiadający jego pokrętnej wyobraźni. Wiele wskazuje na to, że wkrótce w jego filmach pojawią się dziwne polskie typy, równie tajemnicze jak Bob z "Miasteczka Twin Peaks", a łódzka architektura zacznie w tych filmach grać ważną rolę. Największe szanse na pokazanie się światu mają jednak młode Polki, fascynujące Lyncha nie mniej niż wylansowane w "Miasteczku Twin Peaks" Sherilyn Fenn, Lara Flynn Boyle czy Madchen Amick, zwane lynchetkami.
Więcej możesz przeczytać w 50/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.