Generałowie Jaruzelski i Kiszczak wciąż kierują wojskowymi służbami specjalnymi?
Co się kryje za niedawną wojną między wojskowymi i cywilnymi służbami specjalnymi? Dlaczego gen. Marek Dukaczewski, szef Wojskowych Służb Informacyjnych, zablokował generalski awans płk. Mieczysława Tarnowskiego, wiceszefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Dlaczego od kilkunastu lat WSI są państwem w państwie, nie poddającym się cywilnej kontroli? Odpowiedź na te pytania wiąże się z "okrągłym stołem", tajemnicami późnej PRL oraz kulisami narodzin III RP.
Dukaczewski mógł zablokować awans Tarnowskiego, bo tak naprawdę szef WSI jest strażnikiem tajnego archiwum PRL. Realna siła Dukaczewskiego wynika z jego dostępu do najbardziej tajnych dokumentów wojskowych służb specjalnych PRL, w tym teczek personalnych dawnych oficerów i tajnych współpracowników. Podczas gdy wyczyszczono (a przynajmniej mocno przetrzebiono) archiwa cywilnych służb specjalnych i zniszczono (na polecenie gen. Jaruzelskiego) większość protokołów posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR z lat 80., tajne archiwa dawnego Zarządu II (wywiadowczego) Sztabu Generalnego WP ocalały. Tym należy tłumaczyć wyjątkową pozycję w III RP generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Wiedzą oni po prostu, jaką bronią są teczki WSI i do kogo można z tej broni strzelić.
Tajne archiwum PRL
Ujawnienie najtajniejszych dokumentów wojskowych służb specjalnych mogłoby diametralnie zmienić obraz najnowszych dziejów Polski. Marek Dukaczewski rozumie to aż nadto dobrze, dlatego przekazując te archiwalia do Instytutu Pamięci Narodowej, wiele z nich opatrzył klauzulą "zbiór zastrzeżony szefa WSI" (oficjalnie wnioskuje o to szef MON, a zatwierdza prezes IPN). Tak więc chociaż formalnie właścicielem akt jest IPN, to ich faktycznym dysponentem pozostaje szef WSI. W praktyce oznacza to, że historycy i dziennikarze zainteresowani wyjaśnieniem roli sił zbrojnych w historii PRL (np. w okresie inwazji na Czechosłowację w 1968 r. lub podczas stanu wojennego) nie mają dostępu do ważnych źródeł. Instytut Pamięci Narodowej musi odrzucać wszystkie wnioski o udostępnienie dokumentów w celach naukowych lub publicystycznych, jeśli na teczkach widnieje napis "zbiór zastrzeżony szefa WSI". Na tej zasadzie dziennikarz "Wprost" nie mógł obejrzeć akt personalnych gen. Czesława Kiszczaka, który zanim został szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1981 r., od końca II wojny światowej służył w wojskowych służbach specjalnych. Kiszczak kierował wywiadem wojskowym w 1976 r., gdy obecny szef WSI stawiał pierwsze kroki w działalności szpiegowskiej. Poprzez włączenie akt swojego byłego zwierzchnika do zbioru zastrzeżonego Dukaczewski uniemożliwił wiarygodne wyjaśnienie zagadki metamorfozy potężnego szefa tajnej policji w architekta "okrągłego stołu".
Dzika lustracja
Każdy, kto zagrozi interesom i tajemnicom WSI, jest usuwany. Przekonał się o tym były wiceszef ABW płk Mieczysław Tarnowski. Gen. Marek Dukaczewski dokonał dzikiej lustracji Tarnowskiego, przekazując szefowi ABW informację, że w czasach PRL jego zastępca był tajnym współpracownikiem Wojskowej Służby Wewnętrznej. Formalnie szef WSI nie ma prawa nikogo lustrować, bo ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej nakazuje mu wszystkie materiały archiwalne po wywiadzie i kontrwywiadzie wojskowym PRL przekazać instytutowi, który udostępnia je na potrzeby lustracji. Jeżeli WSI rzeczywiście mają dokumenty świadczące o agenturalnej współpracy płk. Tarnowskiego z lat 1979-1990, prokuratura wojskowa jest zobowiązana wszcząć śledztwo, by wyjaśnić, kto i dlaczego nie wysłał tych materiałów do IPN. Jest jednak wątpliwe, czy wojskowa prokuratura podejmie jakiekolwiek działania, bo kompromitowałyby one Ministerstwo Obrony Narodowej (szef WSI podlega bezpośrednio ministrowi obrony). Jest to tym bardziej wątpliwe, że nadzór nad postępowaniami przygotowawczymi w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej ma brat obecnego ministra, płk Ryszard Szmajdziński.
Czym gen. Dukaczewskiemu naraził się płk Tarnowski? Przede wszystkim tym, że nawiązał zbyt bliskie kontakty z najbliższymi współpracownikami prezydenta Kwaśniewskiego - szefem gabinetu prezydenta Markiem Ungierem oraz szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego Markiem Siwcem. Tarnowski po prostu wszedł na teren zastrzeżony dla Dukaczewskiego, który w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu w BBN i jednym z najbardziej zaufanych ludzi prezydenta. Dzięki Dukaczewskiemu, który wcześniej został głównym specjalistą w WSI, Aleksander Kwaśniewski na bieżąco był informowany o tym, co się dzieje w tych służbach. Nie został odcięty od informacji z WSI nawet za rządów Jerzego Buzka, bo w wywiadzie wojskowym pozostali koledzy Dukaczewskiego. Po nominacji na szefa WSI, jesienią 2001 r., Marek Dukaczewski zachował bliskie związki z Pałacem Prezydenckim - znacznie bliższe niż mają szef ABW Andrzej Barcikowski i szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski. Wierność prezydentowi opłaciła się Dukaczewskiemu. Kwaśniewski odwdzięczył się swojemu współpracownikowi, przekonując Zbigniewa Siemiątkowskiego, by reformując służby specjalne w 2002 r., nie zlikwidował WSI.
Dziwne, że prezydent, który podczas kampanii wyborczej w 2000 r. oskarżał ówczesne kierownictwo Urzędu Ochrony Państwa (poprzednika ABW i AW) o "grę teczkami" w związku ze swym procesem lustracyjnym, nie zareagował ani słowem na dziką lustrację Tarnowskiego. Co ciekawe, ani Kwaśniewskiemu, ani Dukaczewskiemu nie przeszkadzały dotychczas generalskie awanse oficerów Wojska Polskiego, którzy w PRL współpracowali ze służbami specjalnymi jako tajni agenci.
Zaufani akwarium
Chroniąc tajemnice PRL, gen. Dukaczewski chroni również tajemnice własnego życiorysu. W publicznych wypowiedziach nigdy nie wspomniał, że - podobnie jak jeden z byłych szefów WSI, gen. Bolesław Izydorczyk - ukończył w ZSRR kurs GRU (sowiecki i rosyjski wywiad wojskowy), na którym wykładano przede wszystkim przedmioty przydatne w pracy operacyjnej. Wywiad cywilny PRL miał własny ośrodek szkoleniowy w Kiejkutach, więc nie musiał wysłać swoich ludzi na trwające wiele miesięcy kursy u sojuszników. Na pytanie dziennikarza "Rzeczpospolitej", czy był szkolony w Rosji, Dukaczewski miał stwierdzić: "Nie nazwałbym tego kursem. Powiedziałbym raczej, że było to seminarium". Generałowie Dukaczewski i Izydorczyk (do niedawna dyrektor Zespołu Koordynacji Przedsięwzięć Partnerstwa dla Pokoju w NATO) musieli się cieszyć zaufaniem Sowietów, bo zgodzili się oni, by zostali starszymi grupy kursantów. A starsi grupy utrzymywali ściślejszy kontakt z nadzorcami z tzw. akwarium (potoczna nazwa centrali GRU pod Moskwą) niż pozostali adepci.
Wykształcony przez Sowietów generał otoczył się oficerami wywiadu wywodzącymi się tak jak on z Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Wybrał ludzi, o których wie niemal wszystko. Zastępcą szefa WSI został płk Cezary Lipert, który za rządów premiera Włodzimierza Cimoszewicza kierował Zarządem Wywiadu WSI. W tamtym okresie w nie wyjaśnionych do dziś okolicznościach któryś z oficerów nagrał na dyskietkę ściśle tajne dane o całej siatce polskiego wywiadu wojskowego. Sprawa prawdopodobnie nie wyszłaby na jaw, gdyby dyskietka nie została przypadkiem znaleziona w polskim kontyngencie ONZ (SFOR) w Bośni. Płk Lipert krótko po tym zdarzeniu wyjechał jako attaché wojskowy ambasady Polski do Wiednia. Prokuratura wojskowa, którą WSI zawiadomiły o aferze z dyskietką, nawet nie przesłuchała pułkownika. Dotychczas nie ustalono, czy dyskietki nie wywieziono, żeby sprzedać ją obcemu wywiadowi.
Drugi zastępca gen. Dukaczewskiego, płk Roman Oziębała, po południu praktycznie nie urzęduje, bo nie jest w stanie. Na zastępcę szefa wywiadu WSI Dukaczewski awansował płk. Krzysztofa Ładę, dawnego oficera prowadzącego Grzegorza Żemka, głównego oskarżonego w procesie FOZZ.
Operacja "Gwiazda"
Szarą eminencją przy gen. Dukaczewskim jest płk Jan Maria Oczkowski, przywrócony do służby stary oficer wywiadu, który objął kierownictwo Biura Bezpieczeństwa WSI (komórka zajmująca się m.in. tropieniem szpiegów we własnych szeregach). Oczkowski wkupił się w łaski szefa, stając na czele kilkudziesięcioosobowej komisji, która szukała haków na poprzednie kierownictwo WSI (z gen. Tadeuszem Rusakiem), nakłaniając oficerów do składnia fałszywych zeznań obciążających Rusaka i jego współpracowników (powiadomiono o tym prokuraturę). Płk Oczkowski wykorzystywał swoje służbowe uprawnienia do zwalczania kolegów ze służb, z którymi pokłócił się o pieniądze z prywatnej wyższej szkoły biznesu, założonej przez oficerów WSI. Oczkowski po prostu zlecił swoim podwładnym operacyjne rozpracowanie konkurencji.
Gdy Oczkowski stanął na czele Biura Bezpieczeństwa WSI, zaniechano tajnej operacji o kryptonimie "Gwiazda". Prowadziło ją poprzednie kierownictwo biura, zwolnione przez gen. Dukaczewskiego. Celem operacji "Gwiazda" było ujawnienie związków oficerów WSI z wywiadem Rosji. Według jednego z naszych rozmówców z WSI, płk Oczkowski dysponuje niezwykle cennym dla gen. Dukaczewskiego atutem - listą oficerów WSI na niejawnych etatach. Chodzi o grupę kilkudziesięciu osób, które pracują w biznesie, nauce, ministerstwach. WSI odziedziczyły ich w większości po swych komunistycznych poprzedniczkach. O istnieniu niektórych oficerów "N" mogli nie wiedzieć kolejni szefowie wojskowych służb. Przykładowo, jeden z tych ludzi (o inicjałach K.L.), w latach 70. przeszkolony w tajnej Jednostce Wojskowej 2000, należy do współzałożycieli jednego z największych polskich banków. Zasiada w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych, jednocześnie od lat pracując w wielkiej międzynarodowej instytucji na stanowisku dobrze opłacanym przez polskich podatników.
Lista Oczkowskiego może być polisą, która umożliwi jemu samemu i jego szefom wyjście bez szwanku ze zmiany ekipy rządzącej po najbliższych wyborach. Płk Oczkowski spotykał się ostatnio z jednym z posłów Samoobrony oraz grupą emerytowanych oficerów WSI, m.in. byłym szefem tych służb gen. Konstantym Malejczykiem. Samoobrona już od dawna krąży wokół WSI, a WSI wokół Samoobrony. Ekspertem rekomendowanym przez klub Andrzeja Leppera do pracy nad ustawami o służbach specjalnych w sejmowej podkomisji został płk Marek Mackiewicz, były wiceszef kontrwywiadu wojskowego z czasów premiera Cimoszewicza.
WSI stanowią swego rodzaju bastion PRL w III RP i dysponują wiedzą, która praktycznie czyni je nietykalnymi. Poprzez te służby wpływ na polską rzeczywistość wciąż mają animatorzy "okrągłego stołu". Sterując kontrolowanym upadkiem PRL, zachowali taki specjalny status, że dotychczas włos nie spadł im z głowy. Niedawny wyrok skazujący gen. Kiszczaka, współodpowiedzialnego za zabicie górników w kopalni Wujek, był pierwszym wyłomem.
Dukaczewski mógł zablokować awans Tarnowskiego, bo tak naprawdę szef WSI jest strażnikiem tajnego archiwum PRL. Realna siła Dukaczewskiego wynika z jego dostępu do najbardziej tajnych dokumentów wojskowych służb specjalnych PRL, w tym teczek personalnych dawnych oficerów i tajnych współpracowników. Podczas gdy wyczyszczono (a przynajmniej mocno przetrzebiono) archiwa cywilnych służb specjalnych i zniszczono (na polecenie gen. Jaruzelskiego) większość protokołów posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR z lat 80., tajne archiwa dawnego Zarządu II (wywiadowczego) Sztabu Generalnego WP ocalały. Tym należy tłumaczyć wyjątkową pozycję w III RP generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka. Wiedzą oni po prostu, jaką bronią są teczki WSI i do kogo można z tej broni strzelić.
Tajne archiwum PRL
Ujawnienie najtajniejszych dokumentów wojskowych służb specjalnych mogłoby diametralnie zmienić obraz najnowszych dziejów Polski. Marek Dukaczewski rozumie to aż nadto dobrze, dlatego przekazując te archiwalia do Instytutu Pamięci Narodowej, wiele z nich opatrzył klauzulą "zbiór zastrzeżony szefa WSI" (oficjalnie wnioskuje o to szef MON, a zatwierdza prezes IPN). Tak więc chociaż formalnie właścicielem akt jest IPN, to ich faktycznym dysponentem pozostaje szef WSI. W praktyce oznacza to, że historycy i dziennikarze zainteresowani wyjaśnieniem roli sił zbrojnych w historii PRL (np. w okresie inwazji na Czechosłowację w 1968 r. lub podczas stanu wojennego) nie mają dostępu do ważnych źródeł. Instytut Pamięci Narodowej musi odrzucać wszystkie wnioski o udostępnienie dokumentów w celach naukowych lub publicystycznych, jeśli na teczkach widnieje napis "zbiór zastrzeżony szefa WSI". Na tej zasadzie dziennikarz "Wprost" nie mógł obejrzeć akt personalnych gen. Czesława Kiszczaka, który zanim został szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1981 r., od końca II wojny światowej służył w wojskowych służbach specjalnych. Kiszczak kierował wywiadem wojskowym w 1976 r., gdy obecny szef WSI stawiał pierwsze kroki w działalności szpiegowskiej. Poprzez włączenie akt swojego byłego zwierzchnika do zbioru zastrzeżonego Dukaczewski uniemożliwił wiarygodne wyjaśnienie zagadki metamorfozy potężnego szefa tajnej policji w architekta "okrągłego stołu".
Dzika lustracja
Każdy, kto zagrozi interesom i tajemnicom WSI, jest usuwany. Przekonał się o tym były wiceszef ABW płk Mieczysław Tarnowski. Gen. Marek Dukaczewski dokonał dzikiej lustracji Tarnowskiego, przekazując szefowi ABW informację, że w czasach PRL jego zastępca był tajnym współpracownikiem Wojskowej Służby Wewnętrznej. Formalnie szef WSI nie ma prawa nikogo lustrować, bo ustawa o Instytucie Pamięci Narodowej nakazuje mu wszystkie materiały archiwalne po wywiadzie i kontrwywiadzie wojskowym PRL przekazać instytutowi, który udostępnia je na potrzeby lustracji. Jeżeli WSI rzeczywiście mają dokumenty świadczące o agenturalnej współpracy płk. Tarnowskiego z lat 1979-1990, prokuratura wojskowa jest zobowiązana wszcząć śledztwo, by wyjaśnić, kto i dlaczego nie wysłał tych materiałów do IPN. Jest jednak wątpliwe, czy wojskowa prokuratura podejmie jakiekolwiek działania, bo kompromitowałyby one Ministerstwo Obrony Narodowej (szef WSI podlega bezpośrednio ministrowi obrony). Jest to tym bardziej wątpliwe, że nadzór nad postępowaniami przygotowawczymi w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej ma brat obecnego ministra, płk Ryszard Szmajdziński.
Czym gen. Dukaczewskiemu naraził się płk Tarnowski? Przede wszystkim tym, że nawiązał zbyt bliskie kontakty z najbliższymi współpracownikami prezydenta Kwaśniewskiego - szefem gabinetu prezydenta Markiem Ungierem oraz szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego Markiem Siwcem. Tarnowski po prostu wszedł na teren zastrzeżony dla Dukaczewskiego, który w latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu w BBN i jednym z najbardziej zaufanych ludzi prezydenta. Dzięki Dukaczewskiemu, który wcześniej został głównym specjalistą w WSI, Aleksander Kwaśniewski na bieżąco był informowany o tym, co się dzieje w tych służbach. Nie został odcięty od informacji z WSI nawet za rządów Jerzego Buzka, bo w wywiadzie wojskowym pozostali koledzy Dukaczewskiego. Po nominacji na szefa WSI, jesienią 2001 r., Marek Dukaczewski zachował bliskie związki z Pałacem Prezydenckim - znacznie bliższe niż mają szef ABW Andrzej Barcikowski i szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski. Wierność prezydentowi opłaciła się Dukaczewskiemu. Kwaśniewski odwdzięczył się swojemu współpracownikowi, przekonując Zbigniewa Siemiątkowskiego, by reformując służby specjalne w 2002 r., nie zlikwidował WSI.
Dziwne, że prezydent, który podczas kampanii wyborczej w 2000 r. oskarżał ówczesne kierownictwo Urzędu Ochrony Państwa (poprzednika ABW i AW) o "grę teczkami" w związku ze swym procesem lustracyjnym, nie zareagował ani słowem na dziką lustrację Tarnowskiego. Co ciekawe, ani Kwaśniewskiemu, ani Dukaczewskiemu nie przeszkadzały dotychczas generalskie awanse oficerów Wojska Polskiego, którzy w PRL współpracowali ze służbami specjalnymi jako tajni agenci.
Zaufani akwarium
Chroniąc tajemnice PRL, gen. Dukaczewski chroni również tajemnice własnego życiorysu. W publicznych wypowiedziach nigdy nie wspomniał, że - podobnie jak jeden z byłych szefów WSI, gen. Bolesław Izydorczyk - ukończył w ZSRR kurs GRU (sowiecki i rosyjski wywiad wojskowy), na którym wykładano przede wszystkim przedmioty przydatne w pracy operacyjnej. Wywiad cywilny PRL miał własny ośrodek szkoleniowy w Kiejkutach, więc nie musiał wysłać swoich ludzi na trwające wiele miesięcy kursy u sojuszników. Na pytanie dziennikarza "Rzeczpospolitej", czy był szkolony w Rosji, Dukaczewski miał stwierdzić: "Nie nazwałbym tego kursem. Powiedziałbym raczej, że było to seminarium". Generałowie Dukaczewski i Izydorczyk (do niedawna dyrektor Zespołu Koordynacji Przedsięwzięć Partnerstwa dla Pokoju w NATO) musieli się cieszyć zaufaniem Sowietów, bo zgodzili się oni, by zostali starszymi grupy kursantów. A starsi grupy utrzymywali ściślejszy kontakt z nadzorcami z tzw. akwarium (potoczna nazwa centrali GRU pod Moskwą) niż pozostali adepci.
Wykształcony przez Sowietów generał otoczył się oficerami wywiadu wywodzącymi się tak jak on z Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Wybrał ludzi, o których wie niemal wszystko. Zastępcą szefa WSI został płk Cezary Lipert, który za rządów premiera Włodzimierza Cimoszewicza kierował Zarządem Wywiadu WSI. W tamtym okresie w nie wyjaśnionych do dziś okolicznościach któryś z oficerów nagrał na dyskietkę ściśle tajne dane o całej siatce polskiego wywiadu wojskowego. Sprawa prawdopodobnie nie wyszłaby na jaw, gdyby dyskietka nie została przypadkiem znaleziona w polskim kontyngencie ONZ (SFOR) w Bośni. Płk Lipert krótko po tym zdarzeniu wyjechał jako attaché wojskowy ambasady Polski do Wiednia. Prokuratura wojskowa, którą WSI zawiadomiły o aferze z dyskietką, nawet nie przesłuchała pułkownika. Dotychczas nie ustalono, czy dyskietki nie wywieziono, żeby sprzedać ją obcemu wywiadowi.
Drugi zastępca gen. Dukaczewskiego, płk Roman Oziębała, po południu praktycznie nie urzęduje, bo nie jest w stanie. Na zastępcę szefa wywiadu WSI Dukaczewski awansował płk. Krzysztofa Ładę, dawnego oficera prowadzącego Grzegorza Żemka, głównego oskarżonego w procesie FOZZ.
Operacja "Gwiazda"
Szarą eminencją przy gen. Dukaczewskim jest płk Jan Maria Oczkowski, przywrócony do służby stary oficer wywiadu, który objął kierownictwo Biura Bezpieczeństwa WSI (komórka zajmująca się m.in. tropieniem szpiegów we własnych szeregach). Oczkowski wkupił się w łaski szefa, stając na czele kilkudziesięcioosobowej komisji, która szukała haków na poprzednie kierownictwo WSI (z gen. Tadeuszem Rusakiem), nakłaniając oficerów do składnia fałszywych zeznań obciążających Rusaka i jego współpracowników (powiadomiono o tym prokuraturę). Płk Oczkowski wykorzystywał swoje służbowe uprawnienia do zwalczania kolegów ze służb, z którymi pokłócił się o pieniądze z prywatnej wyższej szkoły biznesu, założonej przez oficerów WSI. Oczkowski po prostu zlecił swoim podwładnym operacyjne rozpracowanie konkurencji.
Gdy Oczkowski stanął na czele Biura Bezpieczeństwa WSI, zaniechano tajnej operacji o kryptonimie "Gwiazda". Prowadziło ją poprzednie kierownictwo biura, zwolnione przez gen. Dukaczewskiego. Celem operacji "Gwiazda" było ujawnienie związków oficerów WSI z wywiadem Rosji. Według jednego z naszych rozmówców z WSI, płk Oczkowski dysponuje niezwykle cennym dla gen. Dukaczewskiego atutem - listą oficerów WSI na niejawnych etatach. Chodzi o grupę kilkudziesięciu osób, które pracują w biznesie, nauce, ministerstwach. WSI odziedziczyły ich w większości po swych komunistycznych poprzedniczkach. O istnieniu niektórych oficerów "N" mogli nie wiedzieć kolejni szefowie wojskowych służb. Przykładowo, jeden z tych ludzi (o inicjałach K.L.), w latach 70. przeszkolony w tajnej Jednostce Wojskowej 2000, należy do współzałożycieli jednego z największych polskich banków. Zasiada w radach nadzorczych dużych spółek giełdowych, jednocześnie od lat pracując w wielkiej międzynarodowej instytucji na stanowisku dobrze opłacanym przez polskich podatników.
Lista Oczkowskiego może być polisą, która umożliwi jemu samemu i jego szefom wyjście bez szwanku ze zmiany ekipy rządzącej po najbliższych wyborach. Płk Oczkowski spotykał się ostatnio z jednym z posłów Samoobrony oraz grupą emerytowanych oficerów WSI, m.in. byłym szefem tych służb gen. Konstantym Malejczykiem. Samoobrona już od dawna krąży wokół WSI, a WSI wokół Samoobrony. Ekspertem rekomendowanym przez klub Andrzeja Leppera do pracy nad ustawami o służbach specjalnych w sejmowej podkomisji został płk Marek Mackiewicz, były wiceszef kontrwywiadu wojskowego z czasów premiera Cimoszewicza.
WSI stanowią swego rodzaju bastion PRL w III RP i dysponują wiedzą, która praktycznie czyni je nietykalnymi. Poprzez te służby wpływ na polską rzeczywistość wciąż mają animatorzy "okrągłego stołu". Sterując kontrolowanym upadkiem PRL, zachowali taki specjalny status, że dotychczas włos nie spadł im z głowy. Niedawny wyrok skazujący gen. Kiszczaka, współodpowiedzialnego za zabicie górników w kopalni Wujek, był pierwszym wyłomem.
Zarząd WSI |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.