15 tysięcy dolarów płaci się w Iraku za uprowadzenie polskiego żołnierza
Powstanie Muktady al-Sadra jest skończone. On jako lider duchowy również - mówi "Wprost" ajatollah Imad al-Deen Awadi, jeden z głównych przywódców religijnych w Bagdadzie. - To wcale nie znaczy, że w Iraku będzie spokojnie. Wciąż stoimy na progu wojny.
W Falludży Amerykanie zadarli z jednym z największych i najbardziej wojowniczych sunnickich klanów, który przez lata stanowił trzon saddamowskiej służby bezpieczeństwa. Na południu wojska stoją u bram Nadżafu. - Żaden Irakijczyk nie będzie obojętny wobec wejścia tam armii, tak samo jak żaden chrześcijanin nie przeszedłby do porządku dziennego nad pacyfikacją Watykanu - uważa ajatollah Awadi i podkreśla, że jakakolwiek próba militarnego rozwiązania problemów "wywoła totalną wojnę".
Polacy i Amerykanie w cenie
W nocy ze środy na czwartek wiadomość o zabójstwie włoskiego ochroniarza rozeszła się lotem błyskawicy po bagdadzkim hotelu Al-Fanar Tower, gdzie mieszkają zagraniczni dziennikarze. Mimo że kilkanaście osób szybko znalazło się w hotelowym holu, nikt nic nie mówił. Dudnił telewizor. Telewizja Al-Dżazira co chwilę powtarzała, że przysłano do jej redakcji taśmę, na której nagrano egzekucję Fabrizio Quattrocchiego, jednego z czterech włoskich ochroniarzy uprowadzonych kilka dni wcześniej. Nie wyemitowano filmu, bo "był zbyt brutalny". Niemiecki dziennikarz, który dodzwonił się do znajomego z Al-Dżaziry, przekazał, że Quattrocchiemu przystawiono pistolet do głowy, oddano strzał, oblano zwłoki benzyną i podpalono.
Do zabójstwa Włocha przyznała się grupa Zielone Brygady. Domagała się, by Silvio Berlusconi przeprosił za obrazę islamu oraz wycofał włoskie wojska z Iraku. Terroryści żądali zwolnienia aresztowanych przywódców religijnych. Nie wiadomo, w czyim interesie walczą ani z kim są powiązani. Niewiele wiadomo też o Grupie Mudżahedinów, która porwała większość spośród 40 cudzoziemców uprowadzonych w ostatnich dniach. O jej istnieniu dowiedzieliśmy się z listu przekazanego przez uwolnionego francuskiego dziennikarza.
Większość reporterów w Iraku doskonale wie, jak łatwo się dostać w łapy porywaczy. Na drogach koalicja wprowadziła pomarańczowy alarm, który ostatnio obowiązywał rok temu, tuż po wojnie, gdy tak jak teraz, choć na mniejszą skalę, porywano i ograbiano cudzoziemców. Wyższy jest tylko alarm czerwony. Irakijczycy ostrzegają, że bezpieczny przejazd ze stolicy do większych miast jest praktycznie niemożliwy. Przekonałam się o tym, wracając z polskiej bazy w Karbali. W połowie drogi kilku-nastu mężczyzn uzbrojonych w karabiny maszynowe zatrzymało samochód, którym jechaliśmy z moim irackim znajomym Haidarem. Po upływie godziny, podczas której Haidar zarzekał się, że jestem jego żoną, Czeszką, mężczyźni nas puścili. Zabrali jednak wszystkie pieniądze, jakie mieliśmy przy sobie. Kiedy już ruszyliśmy, Haidar powiedział, że jeśli wyszłoby na jaw, że jestem z Polski, zostałabym zatrzymana, bo "za Polaków dobrze teraz płacą".
O obowiązujących stawkach dowiedziałam się wcześniej w Karbali. Jeden z polskich oficerów mówił, że za zabicie żołnierza koalicji Irakijczycy dostają 1-3 tys. USD, a za schwytanie żywego żołnierza lub cywila - najlepiej Amerykanina - do 10 tys. USD. Podobne informacje miał współpracujący z siłami koalicji Ahmed Abid Sa'addun, niegdyś oficer irackiego wywiadu cywilnego. - Stawki są różne w zależności od regionu. Na północ od stolicy lepiej płaci się za Amerykanów, a na południu za żołnierzy międzynarodowej koalicji. Za Bułgara, Włocha czy Polaka można dostać nawet 15 tys. USD.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Klan z Falludży to ponad tysiąc doskonale wyszkolonych i dobrze uzbrojonych mężczyzn. W latach 80. i 90. stanowili trzon saddamowskiej bezpieki. Dziś w Karbali można usłyszeć, że szyici cieszą się z pacyfikacji Falludży. - W 1991 r. Al-Dulejmi z Gwardii Narodowej wymordowali u nas 30 tys. cywilów. Niech Amerykanie biorą odwet za nasze krzywdy! - mówił mi nauczyciel z przedmieść świętego miasta, nie kryjąc satysfakcji. - Nie popieraliśmy dyktatora. Przecież rok temu w jego obronie nie stanął nikt z nas! To tu z kwiatami witano Amerykanów, nie padł ani jeden strzał! - podkreśla Bakir Nori, jeden z wysoko postawionych członków sunnickiego klanu Al-Dulejmi i dodaje: - Saddam nas zaszantażował, później wykorzystał. Kiedy zbuntowaliśmy się w 1997 r., nie chcąc mu dalej służyć i zaplanowaliśmy zamach na jego życie, wymordował jedną trzecią klanu, resztę wyrzucił ze służby. Wiedział, że jesteśmy jak muszkieterowie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. W 1997 r. wszyscy stanęliśmy przeciw niemu, a teraz jesteśmy gotowi walczyć z Amerykanami.
Wśród "muszkieterów" z Falludży są też prawdopodobnie terroryści z Al-Kaidy, m.in. jej przywódca w Iraku Al-Zarkawi. - Na Allaha! Dobrze, że nie twierdzicie jeszcze, że wszyscy mamy syfilis, a pod ubraniem trzymamy puszkę Pandory! Możliwe, że są tam ludzie z Bazy, ale czy to znaczy, że wszyscy jesteśmy terrorystami?! - irytował się Mohammed, który wraz z rodziną uciekł z Falludży i teraz mieszka w bagdadzkim meczecie w dzielnicy Mansur.
Wygląda jednak na to, że to Al-Kaida jest odpowiedzialna za ostatnią falę porwań cudzoziemców. - To właśnie im najbardziej zależy, by w Iraku nie było spokoju. Porwania są sposobem na to, by wszyscy koncentrowali się na ruchu oporu, a ludzie bin Ladena zyskali czas na przygotowanie nowych ataków. Nic o nich ostatnio nie słychać, a na pewno stąd nie wyparowali - mówi Sa'addun.
Sadr łączy
- Myślę, że Amerykanie grożący pacyfikacją Falludży nie rozumieją powagi sytuacji. Nie istnieje religia szyizm ani sunnizm. Istnieje islam. Walki w Falludży to nie tylko sprawa mieszkańców tego miasta czy klanu - uważa ajatollah Awadi i przypomina, czego rodzice uczą każde dziecko: "Jeśli weźmiesz do ręki jeden patyk, łatwo go złamiesz. Jeśli weźmiesz ich kilka, przyjdzie ci to znacznie trudniej". - Ta nauka tkwi głęboko w każdym Irakijczyku. Jeśli znów dojdzie do walk, mieszkańców Falludży poprą nie tylko inne sunnickie klany, ale również szyici. Mimo że większość ludzi nie należała do zwolenników Muktady al-Sadra, nie wystąpiła przeciwko niemu - uważa imam Jawad al-Khalasi, blisko związany z ajatollahem Sistanim. Al-Khalasi twierdzi, że wśród szyickich duchownych panuje przekonanie, że "jeśli Amerykanie usuną Muktadę, zaczną też usuwać innych przywódców, którzy nie będą im odpowiadać". Dlatego Sistani uważa, że młodego Al-Sadra nie należy aresztować ani tym bardziej zabijać. - W rezultacie konflikt by się nasilił - mówi.
O ile można zrozumieć stanowisko duchownych, o tyle trudno pojąć działania irackiej policji, która niemal w całym kraju opowiedziała się po stronie partyzantki Al-Sadra. Armia Mahdiego w ostatnich trzech tygodniach dopuściła się serii grabieży, morderstw i gwałtów. Płk Jabar Abod Kat, szef departamentu kadr policji w MSW, nie widzi w tym nic dziwnego. - Funkcjonariusze nie stanęli po stronie koalicji, bo nie chcieli walczyć z rodakami - przyznaje bez cienia zażenowania.
Koń trojański w Karbali
Gen. Edward Gruszka, dowodzący międzynarodową brygadą w prowincji Karbala, twierdzi, że Irakijczycy zatrudnieni w policji, cywilnym korpusie bezpieczeństwa czy w nowej irackiej armii przechodzili na stronę Al-Sadra, bo zostali zastraszeni. Podobnego zdania jest Annia Ciezadlo, grecka dziennikarka, która przez kilka tygodni przed rozpoczęciem walk pracowała w Karbali.
- Przed powstaniem do domów mieszkańców przychodziły kilkuosobowe grupy mężczyzn, którzy mówili: "Albo przyłączasz się do Armii Mahdiego, albo pod ścianę i kula w łeb". Zabite miały być też rodziny zdrajców - opowiada Ciezadlo. - Z tego powodu trzy czwarte korpusu bezpieczeństwa i irackiej armii podczas walki złożyło broń i rozeszło się do domów. Nie wiedzieliśmy, czy nie przejdą na stronę wroga. Z nami została jednak większość policjantów - opowiada gen. Gruszka, podkreślając, że prowincje Karbala i Babil, kontrolowane przez międzynarodową koalicję, były jedynymi, w których policja niemal w całości walczyła ramię w ramię z międzynarodowymi wojskami.
- Dla tych, którzy uciekli, nie liczyło się, że po naszej stronie stoją policjanci, że giną jeden za drugim. Nie miało też większego znaczenia, że Armia Mahdiego używa bandyckich, bezwzględnych metod, takich jak strzelanie z moździerzy, broni z założenia niecelnej, zabijając cywilów - dodaje.
Gen. Gruszka mówi, że ludzie Al-Sadra okazali się "koniem trojańskim". - Przed świętem Arbain wspólnie z nimi i innymi członkami milicji religijnych opracowywaliśmy plany zapewnienia bezpieczeństwa pielgrzymom - wspomina. - Następnego dnia ci sami ludzie, z którymi pracowaliśmy, chcieli nas zabijać.
Agata Jabłońska
Co proponuje ONZ |
---|
30 czerwca mają zostać rozwiązane administrujące Irakiem Tymczasowe Władze Koalicyjne (CPA), kierowane przez USA. Lakhdar Brahimi, wysłannik ONZ, zaproponował, by zlikwidować również powołaną przez Amerykanów Radę Zarządzającą składającą się z 25 Irakijczyków (nie cieszy się poparciem społeczeństwa). W zamian miałby powstać rząd technokratów, którzy sprawowaliby władzę do wyborów w styczniu przyszłego roku. Tymczasowy prezydent, jego dwaj zastępcy, premier oraz ministrowie mieliby zostać wybrani przez ONZ po konsultacjach z przedstawicielami CPA, Radą Zarządzającą i znaczącymi siłami politycznymi w Iraku. Brahimi, były szef algierskiej dyplomacji, ma przedstawić swoje propozycje do akceptacji Kofiemu Annanowi, sekretarzowi generalnemu ONZ, do końca kwietnia. Wiadomo, że Waszyngton będzie im przychylny. Nieoficjalnie mówi się też, że pomysł podoba się wielkiemu ajatollahowi Alemu Sistaniemu, najważniejszemu przywódcy religijnemu szyitów, a także przedstawicielom mniejszości sunnickiej i przywódcom kurdyjskim. |
Ismael Zajer redaktor naczelny największego irackiego dziennika "Al-Sabah" Al-Sadr jest skończony jako przywódca. Nigdy nie cieszył się dużym poparciem. Ta rewolta musiała wybuchnąć wcześniej czy później. Dobrze, że wybuchła teraz, bo jeśli zaczęłaby się później, byłaby znacznie bardziej krwawa. Muktada al-Sadr wykorzystał złość i frustrację ludzi, którzy nie mieli nic do stracenia - najbardziej cierpiących i najbiedniejszych. Nie miał jednak programu, partii, żadnego zaplecza poza swoją partyzantką. Może dlatego ludzie tak łatwo dali się nabrać, bo tak naprawdę - po 30 latach rządów Saddama - nie wiedzą, co to populizm. Nasi obywatele nie mają pojęcia, czym jest program polityczny. Nawet ci, którzy nie lubią al-Sadra, nie przeciwstawili mu się - woleli zostać w domach i czekać na to, co się wydarzy. CPA przez ostatni rok ograniczała się do zadawania pytania: "Czego potrzebujecie?". To nie był sposób na budowanie kraju. Jednocześnie nie należy zapominać, że większość członków Rady Zarządzającej nie ma żadnego lub prawie żadnego zaplecza społecznego. Głównym problemem Iraku w ostatnim roku był brak komunikacji, prawdziwych rozmów i konsultacji między Amerykanami a nami, Irakijczykami. Stąd też sukces Polaków w waszej strefie: od początku rozmawialiście z mieszkańcami kontrolowanych przez was prowincji. Na irackiej scenie politycznej pojawiły się dwa typy ludzi: jedni wykorzystują Amerykanów jak się tylko da, m.in. finansowo, drudzy zbijają kapitał polityczny, jątrząc przeciw międzynarodowym wojskom. Można mówić, że wojska muszą zostać, bo są potrzebne do zachowania spokoju, ale kiedy już odzyskamy suwerenność, będziemy wiedzieli, jak rozwiązywać własne problemy bez niczyjej pomocy. |
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.