Raport specjalny Polsatu, "Rzeczpospolitej" Trójki i "Wprost" Tam, gdzie państwo nie ingeruje w funkcjonowanie rodziny, przemoc zdarza się rzadziej
Wczesnym rankiem do domu wpadają uzbrojeni policjanci, wymachując pozwoleniem na naruszenie spokoju domowego. Za nimi podąża kilku urzędników. Scena wygląda jak obława na groźnego przestępcę poszukiwanego listem gończym. Trójka obecnych w domu dzieci wpada w histerię. Policjanci poszukują ich ośmioletniej siostry, której akurat nie ma. W taki sposób pracownicy socjalni urzędu miasta sprawdzali, jak chronione są prawa ośmioletniej córki właścicieli domu. To nie scenariusz filmu - ta historia wydarzyła się naprawdę w Salt Lake City w rodzinie Adolfów. Urzędnicy twierdzili, że działali prewencyjnie: chcieli ustrzec dziecko przed przemocą ze strony rodziców. Adolfom odebrano prawo do opieki nad ośmiolatką, choć nie udowodniono, że była ofiarą przemocy z ich strony.
Organizacje zwalczające przemoc w rodzinie uczyniły z Adolfów potwory, które pokazywano jako odstraszający przykład innym. W efekcie dwoje dzieci obecnych podczas najścia policji musiało się przez ponad rok leczyć u psychiatry. Przypadek Adolfów pokazuje, że rzeczywisty i bolesny problem przemocy w rodzinie leczy się lekarstwem gorszym od choroby. Organizacje zwalczające przemoc w rodzinie najczęściej interweniują akurat tam (używając policji), gdzie nie chodzi o bicie czy psychiczne znęcanie się nad dziećmi, lecz o taki model wychowania, który uznają one za autorytarny i opresyjny. Wypadkami rzeczywistej przemocy zajmują się rzadziej. Nie znaczy to wcale, że nie ma przemocy w rodzinie i nie powinno się jej zwalczać. Przemoc domowa jest faktem, czego dowodzi reportaż Andrzeja Titkowa "Przemoc w rodzinie", pokazany 18 kwietnia w telewizji Polsat. Ale walka z przemocą w rodzinie stała się też polem działania zawodowych poprawiaczy społeczeństwa. Badania Brendy Scott, autorki książki "Poza kontrolą. Kto kontroluje organizacje chroniące nasze dzieci?", dowodzą, że tam, gdzie państwo w niewielkim stopniu ingeruje (poza ewidentnymi wypadkami przestępstw) w funkcjonowanie rodziny, przemoc zdarza się rzadziej.
Zawodowi obrońcy ofiar przemocy
Brenda Scott opisuje w swojej książce m.in. historię rodziców, których skazano na 60 dni aresztu za to, że mieli bałagan w kuchni, co stwarzało zagrożenie dla dzieci. System ochrony praw dzieci i kobiet w państwach opiekuńczych doprowadził do tego, że na przykład w Szwecji co roku około 5 tys. rodziców i 3 tys. mężów staje przed sądem z oskarżenia córek, synów i żon. W ponad połowie tych spraw chodzi o zemstę dzieci za to, że rodzice na przykład nie pozwolili im wyjść na koncert czy nie kupili markowych ciuchów, bądź zemstę żon, które nie czują się partnerkami w związku. W ten sposób obok rzeczywistych przestępców, dopuszczających się przemocy, karane są osoby preferujące tradycyjny, hierarchiczny model rodziny.
"Należy uwolnić dzieci spod okrutnej niewoli rodziny i znacjonalizować je" - głosił w 1918 r. program bolszewików. "W swoim domu dziecko jest często w sytuacji więźnia w karcerze" - napisał pół wieku później Henry Kempe, amerykański pediatra. Jako środek zaradczy zaproponował permanentny monitoring rodzin. Henry Kempe nie jest wcale lewackim oszołomem. Jego pomysły chciałaby realizować m.in. senator Hillary Clinton. Książka Kempe'a "Bite dzieci" stała się biblią tzw. interwencjonistów (wydano ją w 1968 r., kiedy model tradycyjnej rodziny uznano za szkodliwy przesąd). Pod wpływem propagandy w stylu Kempe'a oraz działań feministek w ostatnich 40 latach liczba zgłoszeń wypadków przemocy w rodzinie wzrosła w USA ze 150 tys. do 2,6 mln. Z danych National Center on Child Abuse and Neglect, organizacji broniącej niesłusznie oskarżonych, wynika, że w dwóch trzecich wypadków nie mogło być nawet mowy o przemocy. Badania organizacji Child Abuse by The Child Protectors przynoszą podobne dane z Wielkiej Brytanii i Australii.
Aktywność licznych obrońców ofiar przemocy tłumaczy to, że w ostatnich latach ta działalność stała się wielkim biznesem. Child Protective Service (CPS), największa amerykańska organizacja zajmującą się ochroną dzieci przed przemocą, dysponuje budżetem ponad miliarda dolarów rocznie. Pracownicy CPS na podstawie donosu mogą oskarżyć o molestowanie, a także odebrać dzieci rodzicom. Broniąca praw rodziców organizacja CPS Watch ocenia, że ponad milion rodziców rocznie jest w USA niesłusznie oskarżanych o stosowanie przemocy wobec dzieci. Z badań Brendy Scott wynika, że niesłuszne oskarżenia prowadzą do rozpadu rodzin.
Według danych CPS, aż w 85 proc. amerykańskich rodzin dochodziło do stosowania przemocy wobec dzieci. Z kolei z badań polskiej fundacji "Dzieci niczyje" wynikało, że 80 proc. rodziców stosuje przemoc wobec potomstwa. Tak wysokie wskaźniki biorą się z tego, że do form przemocy zaliczono klapsa czy szturchnięcie. Dane kolportowane przez polskie femi-nistki i organizacje ochrony praw dzieci dowodzą, że w naszym kraju co piętnaście sekund kobieta, dziecko lub któreś z rodziców zostaje uderzone w twarz, pobite, szarpane lub popychane. Ofiarą przemocy w rodzinie ma być co piąte dziecko, co czwarta mężatka oraz co druga rozwódka.
Bity jak Hawking
- Skoro niemal 40 proc. Polaków miało kontakt z bitymi kobietami, to dlaczego nie słyszymy o bitych żonach członków rządu, parlamentarzystów, naukowców czy gwiazd filmu? Takie dane kłócą się z naszym elementarnym doświadczeniem - zauważa prof. Ryszard Legutko, filozof z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Co innego twierdzi dysponująca budżetem w wysokości dwóch miliardów dolarów organizacja Violence Against Women Act i jej siostrzane agendy zrzeszone w National Coalition Against Domestic Violence (Narodowa Koalicja przeciw Przemocy Domowej). Głoszą one, że przemocy doświadczyła ponad połowa amerykańskich żon. Z tych samych badań wynikało, że w 1994 r. mężowie pobili 4 miliony kobiet. Okazało się jednak, że w 75 proc. wypadków chodziło o szarpaninę.
Zofia Milska-Wrzosińska, psycholog z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie, twierdzi, że wcale nie mamy do czynienia z epidemią przemocy domowej, lecz rozciąganiem definicji przemocy na wszelkie zachowania agresywne, na przykład popychanie czy krzyk. - Nie odnotowujemy eskalacji przemocy domowej, po prostu coraz rzadziej czynimy z tego tajemnicę - uważa Luis Alarcon Arias, szef Niebieskiej Linii, organizacji pomagającej ofiarom przemocy w rodzinie.
Histerię wokół domowej przemocy podkręcają także adwokaci, którzy dostrzegli w tym okazję do wyrobienia sobie marki. Fala procesów przeciwko rodzicom i mężom oskarżanym o stosowanie przemocy zaczęła się na początku lat 90. Pozwy wnosiły przede wszystkim trzydziesto-, czterdziestoletnie kobiety. Pod wpływem psychologów, którzy twierdzili, że ich niepowodzenia wynikają z dziecięcej traumy, oskarżały ojców o bicie i molestowanie. W wielu wypadkach to terapeuci wmówili im, że były ofiarą przemocy. Najgłośniejszy był przypadek Melody Gavigan, która przypomniała sobie, że ojciec ją gwałcił i bił. W trwającym kilka lat śledztwie udowodniono, że Gavigan wszystko wymyśliła pod wpływem sugestii psychoterapeuty. Z danych Stowarzyszenia Ofiar Fałszywej Pamięci wynika, że w latach 90. tylko w USA na podstawie zmyślonych oskarżeń skazano 5 tysięcy ojców i opiekunów.
Organizacje prowadzące krucjaty przeciw przemocy domowej twierdzą, że sprawcami są przede wszystkim mężczyźni. To mit. Według amerykańskiej Domestic Violence Against Men, na sto wypadków domowej przemocy w czterdziestu ofiarami są mężczyźni. Podobne proporcje wynikają z badań brytyjskiej organizacji MORI oraz z sondażu polskiego CBOS - ofiarami jest u nas 12 proc. kobiet i 9 proc. mężczyzn. Ofiarą przemocy ze strony żony był na przykład wybitny sparaliżowany fizyk Stephen Hawking. - Kobiety często oskarżają mężczyzn o znęcanie się nad rodziną, ponieważ dzięki temu łatwiej im zdobyć alimenty - twierdzi Krzysztof Łapaj ze Stowarzyszenia Obrony Praw Ojca. Dane MORI dowodzą też, że matki równie często jak ojcowie używają przemocy wobec dzieci.
Hańba domowa
Kampanie organizowane przeciw przemocy domowej przez organizacje kobiece oraz obrony praw dziecka często demaskują rzeczywiste przestępstwa tego rodzaju. Demaskuje je także reportaż Andrzeja Titkowa pokazany w telewizji Polsat. Ewa, bohaterka filmu Titkowa, wychowywała się w domu dziecka, gdzie była bita i poniżana. Gdy znalazła się w rodzinie zastępczej, padła ofiarą molestowania seksualnego. Wydawało się jej, że rozwiązaniem będzie małżeństwo, lecz mąż również dopuszczał się wobec niej przemocy. Anna, inna bohaterka filmu Titkowa, była dręczona przez męża. Dała sobie wmówić, że do niczego się nie nadaje. Wybawieniem okazała się dla niej i dwójki jej dzieci ucieczka od męża i zamieszkanie w domu samotnej matki.
Specyfiką przemocy domowej w Polsce jest to, że do dwóch trzecich pobić i wypadków maltretowania bliskich dochodzi po pijanemu. - Matka biła nas zawsze wtedy, gdy pokłóciła się ze swoim konkubentem. Twierdziła, że jesteśmy jej kulą u nogi, że przez nas nie może sobie ułożyć życia. Młodsza siostra, obecnie dziewięciolatka, już cztery razy była w szpitalu. Młodszy brat niedowidzi, bo matka trafiła go w oko tłuczkiem do mięsa. Mnie wiele razy uderzyła pogrzebaczem w głowę - mówi Iwona N. z Kielc. Iwona założyła własną rodzinę i chciała wziąć do siebie młodsze rodzeństwo. Sąd się na to nie zgodził, gdyż dzieci zastraszone przez matkę twierdziły, że to siostra wywoływała awantury, gdy jeszcze mieszkała z nimi.
W niektórych rodzinach dochodzi do wytworzenia specyficznej atmosfery przemocy, w której gwałtowne reakcje domowników stają się takim samym rytuałem jak spożywanie posiłków o określonej porze. Z czasem przemoc rodzi przemoc, co wyraźnie widać w badaniach CBOS. Ponad 60 procent bitych oddaje swoim partnerom. Takie gwałtowne zachowania przenoszą na rówieśników w szkole bądź na własne potomstwo. Mamy do czynienia ze swoistym dziedziczeniem agresji. Gdy ofiara dorośnie, staje się katem, powielając wzorce wyniesione z domu. Agresor może być czuły, opiekuńczy, szarmancki - gdy znajomość znajduje się w fazie wstępnej. Kiedy mijają pierwsze uniesienia i radość z seksu powszednieje, zaczyna dostrzegać wady partnerki. Niektórzy czują się wtedy zniechęceni, oszukani, nie kochani. Wówczas wchodzą w agresję niczym w wygodne kapcie - tak wygląda ten mechanizm zdaniem psychoterapeutów zajmujących się terapią rodzin.
W ostatnich latach przemoc w rodzinie obejmuje coraz więcej osób z kręgów tzw. inteligencji i klasy średniej. - Do przemocy, jak do tanga, trzeba dwojga. Czyli jest agresor, ale i rodzina, która czuje się całkiem dobrze w roli ofiary - mówi Lucyna Kirwil, psycholog społeczny. W Polsce wiele rodzin żyje w emocjonalnej ciszy, nie mając odwagi czy chęci, by wyrazić swe prawdziwe uczucia. Gdy negatywnych emocji nie można już ukrywać, dochodzi do tzw. acting out, czyli ujawnienia ich w akcie agresji. U wielu osób przyjmuje to postać tzw. pójścia w tango. Biznesmen czy przedstawiciel inteligencji bądź wolnego zawodu pod byle pretekstem wyjeżdża na weekend, gdzie pije z kumplami i zabawia się z prostytutkami. Często te ucieczki stosuje zamiennie z przemocą wobec najbliższych - twierdzą psychologowie.
Dodają, że poza przypadkami rodzin skrajnie patologicznych istotną przyczyną przemocy w rodzinie jest niskie mniemanie o sobie i poczucie zmarnowanego życia. Te kompleksy leczy się przemocą wobec bliskich, którzy najczęściej nie są w stanie zrewanżować się. Osoba stosująca przemoc jest więc w jakimś sensie także ofiarą.
Organizacje zwalczające przemoc w rodzinie uczyniły z Adolfów potwory, które pokazywano jako odstraszający przykład innym. W efekcie dwoje dzieci obecnych podczas najścia policji musiało się przez ponad rok leczyć u psychiatry. Przypadek Adolfów pokazuje, że rzeczywisty i bolesny problem przemocy w rodzinie leczy się lekarstwem gorszym od choroby. Organizacje zwalczające przemoc w rodzinie najczęściej interweniują akurat tam (używając policji), gdzie nie chodzi o bicie czy psychiczne znęcanie się nad dziećmi, lecz o taki model wychowania, który uznają one za autorytarny i opresyjny. Wypadkami rzeczywistej przemocy zajmują się rzadziej. Nie znaczy to wcale, że nie ma przemocy w rodzinie i nie powinno się jej zwalczać. Przemoc domowa jest faktem, czego dowodzi reportaż Andrzeja Titkowa "Przemoc w rodzinie", pokazany 18 kwietnia w telewizji Polsat. Ale walka z przemocą w rodzinie stała się też polem działania zawodowych poprawiaczy społeczeństwa. Badania Brendy Scott, autorki książki "Poza kontrolą. Kto kontroluje organizacje chroniące nasze dzieci?", dowodzą, że tam, gdzie państwo w niewielkim stopniu ingeruje (poza ewidentnymi wypadkami przestępstw) w funkcjonowanie rodziny, przemoc zdarza się rzadziej.
Zawodowi obrońcy ofiar przemocy
Brenda Scott opisuje w swojej książce m.in. historię rodziców, których skazano na 60 dni aresztu za to, że mieli bałagan w kuchni, co stwarzało zagrożenie dla dzieci. System ochrony praw dzieci i kobiet w państwach opiekuńczych doprowadził do tego, że na przykład w Szwecji co roku około 5 tys. rodziców i 3 tys. mężów staje przed sądem z oskarżenia córek, synów i żon. W ponad połowie tych spraw chodzi o zemstę dzieci za to, że rodzice na przykład nie pozwolili im wyjść na koncert czy nie kupili markowych ciuchów, bądź zemstę żon, które nie czują się partnerkami w związku. W ten sposób obok rzeczywistych przestępców, dopuszczających się przemocy, karane są osoby preferujące tradycyjny, hierarchiczny model rodziny.
"Należy uwolnić dzieci spod okrutnej niewoli rodziny i znacjonalizować je" - głosił w 1918 r. program bolszewików. "W swoim domu dziecko jest często w sytuacji więźnia w karcerze" - napisał pół wieku później Henry Kempe, amerykański pediatra. Jako środek zaradczy zaproponował permanentny monitoring rodzin. Henry Kempe nie jest wcale lewackim oszołomem. Jego pomysły chciałaby realizować m.in. senator Hillary Clinton. Książka Kempe'a "Bite dzieci" stała się biblią tzw. interwencjonistów (wydano ją w 1968 r., kiedy model tradycyjnej rodziny uznano za szkodliwy przesąd). Pod wpływem propagandy w stylu Kempe'a oraz działań feministek w ostatnich 40 latach liczba zgłoszeń wypadków przemocy w rodzinie wzrosła w USA ze 150 tys. do 2,6 mln. Z danych National Center on Child Abuse and Neglect, organizacji broniącej niesłusznie oskarżonych, wynika, że w dwóch trzecich wypadków nie mogło być nawet mowy o przemocy. Badania organizacji Child Abuse by The Child Protectors przynoszą podobne dane z Wielkiej Brytanii i Australii.
Aktywność licznych obrońców ofiar przemocy tłumaczy to, że w ostatnich latach ta działalność stała się wielkim biznesem. Child Protective Service (CPS), największa amerykańska organizacja zajmującą się ochroną dzieci przed przemocą, dysponuje budżetem ponad miliarda dolarów rocznie. Pracownicy CPS na podstawie donosu mogą oskarżyć o molestowanie, a także odebrać dzieci rodzicom. Broniąca praw rodziców organizacja CPS Watch ocenia, że ponad milion rodziców rocznie jest w USA niesłusznie oskarżanych o stosowanie przemocy wobec dzieci. Z badań Brendy Scott wynika, że niesłuszne oskarżenia prowadzą do rozpadu rodzin.
Według danych CPS, aż w 85 proc. amerykańskich rodzin dochodziło do stosowania przemocy wobec dzieci. Z kolei z badań polskiej fundacji "Dzieci niczyje" wynikało, że 80 proc. rodziców stosuje przemoc wobec potomstwa. Tak wysokie wskaźniki biorą się z tego, że do form przemocy zaliczono klapsa czy szturchnięcie. Dane kolportowane przez polskie femi-nistki i organizacje ochrony praw dzieci dowodzą, że w naszym kraju co piętnaście sekund kobieta, dziecko lub któreś z rodziców zostaje uderzone w twarz, pobite, szarpane lub popychane. Ofiarą przemocy w rodzinie ma być co piąte dziecko, co czwarta mężatka oraz co druga rozwódka.
Bity jak Hawking
- Skoro niemal 40 proc. Polaków miało kontakt z bitymi kobietami, to dlaczego nie słyszymy o bitych żonach członków rządu, parlamentarzystów, naukowców czy gwiazd filmu? Takie dane kłócą się z naszym elementarnym doświadczeniem - zauważa prof. Ryszard Legutko, filozof z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Co innego twierdzi dysponująca budżetem w wysokości dwóch miliardów dolarów organizacja Violence Against Women Act i jej siostrzane agendy zrzeszone w National Coalition Against Domestic Violence (Narodowa Koalicja przeciw Przemocy Domowej). Głoszą one, że przemocy doświadczyła ponad połowa amerykańskich żon. Z tych samych badań wynikało, że w 1994 r. mężowie pobili 4 miliony kobiet. Okazało się jednak, że w 75 proc. wypadków chodziło o szarpaninę.
Zofia Milska-Wrzosińska, psycholog z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie, twierdzi, że wcale nie mamy do czynienia z epidemią przemocy domowej, lecz rozciąganiem definicji przemocy na wszelkie zachowania agresywne, na przykład popychanie czy krzyk. - Nie odnotowujemy eskalacji przemocy domowej, po prostu coraz rzadziej czynimy z tego tajemnicę - uważa Luis Alarcon Arias, szef Niebieskiej Linii, organizacji pomagającej ofiarom przemocy w rodzinie.
Histerię wokół domowej przemocy podkręcają także adwokaci, którzy dostrzegli w tym okazję do wyrobienia sobie marki. Fala procesów przeciwko rodzicom i mężom oskarżanym o stosowanie przemocy zaczęła się na początku lat 90. Pozwy wnosiły przede wszystkim trzydziesto-, czterdziestoletnie kobiety. Pod wpływem psychologów, którzy twierdzili, że ich niepowodzenia wynikają z dziecięcej traumy, oskarżały ojców o bicie i molestowanie. W wielu wypadkach to terapeuci wmówili im, że były ofiarą przemocy. Najgłośniejszy był przypadek Melody Gavigan, która przypomniała sobie, że ojciec ją gwałcił i bił. W trwającym kilka lat śledztwie udowodniono, że Gavigan wszystko wymyśliła pod wpływem sugestii psychoterapeuty. Z danych Stowarzyszenia Ofiar Fałszywej Pamięci wynika, że w latach 90. tylko w USA na podstawie zmyślonych oskarżeń skazano 5 tysięcy ojców i opiekunów.
Organizacje prowadzące krucjaty przeciw przemocy domowej twierdzą, że sprawcami są przede wszystkim mężczyźni. To mit. Według amerykańskiej Domestic Violence Against Men, na sto wypadków domowej przemocy w czterdziestu ofiarami są mężczyźni. Podobne proporcje wynikają z badań brytyjskiej organizacji MORI oraz z sondażu polskiego CBOS - ofiarami jest u nas 12 proc. kobiet i 9 proc. mężczyzn. Ofiarą przemocy ze strony żony był na przykład wybitny sparaliżowany fizyk Stephen Hawking. - Kobiety często oskarżają mężczyzn o znęcanie się nad rodziną, ponieważ dzięki temu łatwiej im zdobyć alimenty - twierdzi Krzysztof Łapaj ze Stowarzyszenia Obrony Praw Ojca. Dane MORI dowodzą też, że matki równie często jak ojcowie używają przemocy wobec dzieci.
Hańba domowa
Kampanie organizowane przeciw przemocy domowej przez organizacje kobiece oraz obrony praw dziecka często demaskują rzeczywiste przestępstwa tego rodzaju. Demaskuje je także reportaż Andrzeja Titkowa pokazany w telewizji Polsat. Ewa, bohaterka filmu Titkowa, wychowywała się w domu dziecka, gdzie była bita i poniżana. Gdy znalazła się w rodzinie zastępczej, padła ofiarą molestowania seksualnego. Wydawało się jej, że rozwiązaniem będzie małżeństwo, lecz mąż również dopuszczał się wobec niej przemocy. Anna, inna bohaterka filmu Titkowa, była dręczona przez męża. Dała sobie wmówić, że do niczego się nie nadaje. Wybawieniem okazała się dla niej i dwójki jej dzieci ucieczka od męża i zamieszkanie w domu samotnej matki.
Specyfiką przemocy domowej w Polsce jest to, że do dwóch trzecich pobić i wypadków maltretowania bliskich dochodzi po pijanemu. - Matka biła nas zawsze wtedy, gdy pokłóciła się ze swoim konkubentem. Twierdziła, że jesteśmy jej kulą u nogi, że przez nas nie może sobie ułożyć życia. Młodsza siostra, obecnie dziewięciolatka, już cztery razy była w szpitalu. Młodszy brat niedowidzi, bo matka trafiła go w oko tłuczkiem do mięsa. Mnie wiele razy uderzyła pogrzebaczem w głowę - mówi Iwona N. z Kielc. Iwona założyła własną rodzinę i chciała wziąć do siebie młodsze rodzeństwo. Sąd się na to nie zgodził, gdyż dzieci zastraszone przez matkę twierdziły, że to siostra wywoływała awantury, gdy jeszcze mieszkała z nimi.
W niektórych rodzinach dochodzi do wytworzenia specyficznej atmosfery przemocy, w której gwałtowne reakcje domowników stają się takim samym rytuałem jak spożywanie posiłków o określonej porze. Z czasem przemoc rodzi przemoc, co wyraźnie widać w badaniach CBOS. Ponad 60 procent bitych oddaje swoim partnerom. Takie gwałtowne zachowania przenoszą na rówieśników w szkole bądź na własne potomstwo. Mamy do czynienia ze swoistym dziedziczeniem agresji. Gdy ofiara dorośnie, staje się katem, powielając wzorce wyniesione z domu. Agresor może być czuły, opiekuńczy, szarmancki - gdy znajomość znajduje się w fazie wstępnej. Kiedy mijają pierwsze uniesienia i radość z seksu powszednieje, zaczyna dostrzegać wady partnerki. Niektórzy czują się wtedy zniechęceni, oszukani, nie kochani. Wówczas wchodzą w agresję niczym w wygodne kapcie - tak wygląda ten mechanizm zdaniem psychoterapeutów zajmujących się terapią rodzin.
W ostatnich latach przemoc w rodzinie obejmuje coraz więcej osób z kręgów tzw. inteligencji i klasy średniej. - Do przemocy, jak do tanga, trzeba dwojga. Czyli jest agresor, ale i rodzina, która czuje się całkiem dobrze w roli ofiary - mówi Lucyna Kirwil, psycholog społeczny. W Polsce wiele rodzin żyje w emocjonalnej ciszy, nie mając odwagi czy chęci, by wyrazić swe prawdziwe uczucia. Gdy negatywnych emocji nie można już ukrywać, dochodzi do tzw. acting out, czyli ujawnienia ich w akcie agresji. U wielu osób przyjmuje to postać tzw. pójścia w tango. Biznesmen czy przedstawiciel inteligencji bądź wolnego zawodu pod byle pretekstem wyjeżdża na weekend, gdzie pije z kumplami i zabawia się z prostytutkami. Często te ucieczki stosuje zamiennie z przemocą wobec najbliższych - twierdzą psychologowie.
Dodają, że poza przypadkami rodzin skrajnie patologicznych istotną przyczyną przemocy w rodzinie jest niskie mniemanie o sobie i poczucie zmarnowanego życia. Te kompleksy leczy się przemocą wobec bliskich, którzy najczęściej nie są w stanie zrewanżować się. Osoba stosująca przemoc jest więc w jakimś sensie także ofiarą.
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.