Antyglobalizm to maska lewaków, którzy dążą do restytucji totalitaryzmu
Znaki zapytania są aż nadto uzasadnione. Nazwa tego ruchu jest tylko sprytnie obranym kryptonimem. Jest maską lewacko-anarchistycznej irredenty zmierzającej do obalenia współczesnej kultury i cywilizacji, do restytucji totalitaryzmu. Ruch ten posługuje się dla kamuflażu jego rzeczywistych celów pseudonaukową i pseudospołeczną terminologią i frazeologią. Destrukcja współczesnego świata, ponowne spodlenie społeczeństwa pod butem rzekomych idealistów dobroczyńców ludzkości - to główna misja tego ruchu. Irytuje mnie bezgraniczna naiwność wielu naukowców i w nieco mniejszym stopniu polityków wobec jego haseł. Drażni nobilitowanie antyglobalizmu próbami merytorycznej dyskusji. To przecież oczywiste, że mocodawcy i inspiratorzy tej ruchawki musieli szukać sposobów jej uwiarygodnienia. Ponieważ trudno jest bezpośrednio atakować demokrację, wolność, wobec tego odwołano się do najprymitywniejszego źródła nienawiści, do negacji nierówności materialnej, nierównego podziału bogactw.
Cały ruch antyglobalistyczny wyrasta z marksistowskiej negacji naturalnych praw rozwoju, zakładających prawo do indywidualnego sukcesu ekonomicznego, do bogacenia się, do troski o własny interes. Marksiści i lewacy doskonale wiedzą, że gospodarka rynkowa i demokracja są stokroć wydajniejsze - także w sensie społecznym - od komunizmu czy innego totalitaryzmu. Wiedzą, że "kapitalistyczna" nierówność materialna to warunek postępu, że zapewniła ona większy dobrobyt niż pseudoegalitaryzm reżimów totalitarnych. Atak lewactwa na współczesną gospodarkę dlatego jest tak ostry, że jej kształt uniemożliwia anarchistom zdobycie władzy, a nie dlatego, że jest niewydajna i zdominowana przez wielkie korporacje.
Otwarta rebelia to zresztą tylko jeden z nurtów tego ruchu, skądinąd bardziej hałaśliwego dzięki sponsorom niż masowego. Wiadomo, że obok rzeczników destrukcji i przywrócenia zamordyzmu są w tym ruchu naiwni, ale i niebezpieczni zwolennicy "okiełznania" kapitalizmu i podporządkowania go dyspozycji antyglobalistycznych "dobroczyńców". Kapitalistyczna, formalnie prywatna gospodarka miałaby wytwarzać, a antyglobalistyczni dyktatorzy dzielić wytworzony produkt. Dla zakamuflowania rzeczywistej treści tych zapędów posługują się antyglobaliści ciekawym postulatem Tobina - opodatkowania wielkich międzynarodowych transakcji finansowych - i innymi, nie budzącymi w pierwszej chwili wstrętu projektami "porządkowymi". Za tymi niewinnymi sugestiami kryją się jednak destrukcyjne pomysły dystrybucyjne i redystrybucyjne, redukujące gospodarkę rynkową do roli manipulowanego instrumentu władzy, nie mającego z nią wiele wspólnego.
Zauważmy, że antyglobalistom nie wystarcza "trzecia droga" w stylu niemieckim czy polskim. Im chodzi o odejście od ustroju gospodarczego opartego na prywatnej własności i rynku. Antyglobaliści "umiarkowanego nurtu" chcą uczynić z przedsiębiorców pracowników najemnych ustroju sprawiedliwości społecznej, zobowiązanych do słuchania poleceń nowej władzy. Zupełnie tak jak w hitlerowskich Niemczech w latach 1933-1945. Czytając wypociny autorów sprzyjających antyglobalistom, zastanawiać się wypada, czego jest w nich najwięcej: niewiedzy, złej woli czy naiwności. Dziś, po dziesiątkach lat totalitaryzmu, utopijnych i okrutnych prób "uszczęśliwiania" ludzkości, pamiętając o Kubie Fidela Castro i nędzy krajów Afryki upodlonych przez importowany komunizm, lansowanie takich fantasmagorii, jakie głoszą antyglobaliści, jest absolutnym i groźnym nonsensem. Jest to żerowanie na analfabetyzmie i podatności prostych ludzi na demagogię, podobne do agitacji Leppera w Polsce. Czy na te groźby i zupełnie realne zadymy, na wybryki lewactwa finansowanego przez przeciwników zachodniej cywilizacji mamy reagować w białych rękawiczkach?? Odpowiedź narzuca się sama. Jeżeli będziemy próbowali cywilizować antyglobalistów tak jak SLD Leppera, to nasza przyszłość nie będzie różowa.
Cały ruch antyglobalistyczny wyrasta z marksistowskiej negacji naturalnych praw rozwoju, zakładających prawo do indywidualnego sukcesu ekonomicznego, do bogacenia się, do troski o własny interes. Marksiści i lewacy doskonale wiedzą, że gospodarka rynkowa i demokracja są stokroć wydajniejsze - także w sensie społecznym - od komunizmu czy innego totalitaryzmu. Wiedzą, że "kapitalistyczna" nierówność materialna to warunek postępu, że zapewniła ona większy dobrobyt niż pseudoegalitaryzm reżimów totalitarnych. Atak lewactwa na współczesną gospodarkę dlatego jest tak ostry, że jej kształt uniemożliwia anarchistom zdobycie władzy, a nie dlatego, że jest niewydajna i zdominowana przez wielkie korporacje.
Otwarta rebelia to zresztą tylko jeden z nurtów tego ruchu, skądinąd bardziej hałaśliwego dzięki sponsorom niż masowego. Wiadomo, że obok rzeczników destrukcji i przywrócenia zamordyzmu są w tym ruchu naiwni, ale i niebezpieczni zwolennicy "okiełznania" kapitalizmu i podporządkowania go dyspozycji antyglobalistycznych "dobroczyńców". Kapitalistyczna, formalnie prywatna gospodarka miałaby wytwarzać, a antyglobalistyczni dyktatorzy dzielić wytworzony produkt. Dla zakamuflowania rzeczywistej treści tych zapędów posługują się antyglobaliści ciekawym postulatem Tobina - opodatkowania wielkich międzynarodowych transakcji finansowych - i innymi, nie budzącymi w pierwszej chwili wstrętu projektami "porządkowymi". Za tymi niewinnymi sugestiami kryją się jednak destrukcyjne pomysły dystrybucyjne i redystrybucyjne, redukujące gospodarkę rynkową do roli manipulowanego instrumentu władzy, nie mającego z nią wiele wspólnego.
Zauważmy, że antyglobalistom nie wystarcza "trzecia droga" w stylu niemieckim czy polskim. Im chodzi o odejście od ustroju gospodarczego opartego na prywatnej własności i rynku. Antyglobaliści "umiarkowanego nurtu" chcą uczynić z przedsiębiorców pracowników najemnych ustroju sprawiedliwości społecznej, zobowiązanych do słuchania poleceń nowej władzy. Zupełnie tak jak w hitlerowskich Niemczech w latach 1933-1945. Czytając wypociny autorów sprzyjających antyglobalistom, zastanawiać się wypada, czego jest w nich najwięcej: niewiedzy, złej woli czy naiwności. Dziś, po dziesiątkach lat totalitaryzmu, utopijnych i okrutnych prób "uszczęśliwiania" ludzkości, pamiętając o Kubie Fidela Castro i nędzy krajów Afryki upodlonych przez importowany komunizm, lansowanie takich fantasmagorii, jakie głoszą antyglobaliści, jest absolutnym i groźnym nonsensem. Jest to żerowanie na analfabetyzmie i podatności prostych ludzi na demagogię, podobne do agitacji Leppera w Polsce. Czy na te groźby i zupełnie realne zadymy, na wybryki lewactwa finansowanego przez przeciwników zachodniej cywilizacji mamy reagować w białych rękawiczkach?? Odpowiedź narzuca się sama. Jeżeli będziemy próbowali cywilizować antyglobalistów tak jak SLD Leppera, to nasza przyszłość nie będzie różowa.
Więcej możesz przeczytać w 17/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.