Dołki, które pod innymi kopie SLD, mogą się okazać grobem dla samego sojuszu
W parlamencie niezwykle ważne jest wyważenie proporcji pomiędzy strategią i taktyką. Dominować musi, rzecz jasna, ta pierwsza, bo wyznacza najważniejsze cele postępowania. Wybory taktyczne mogą się sprowadzać wyłącznie do dobrania odpowiednich narzędzi gwarantujących osiąganie korzyści strategicznych.
Na co dzień różnie z tym bywa. Historia pełna jest przykładów, kiedy taktyka spychała w kąt strategię. Na ogół nie kończyło się to dobrze, a nieraz prowadziło wręcz do nieszczęścia. Świetnym tego przykładem są zagrania endecji w pierwszych wyborach prezydenckich w 1922 r. W decydującej fazie rozgrywki w Zgromadzeniu Narodowym endecja przyczyniła się do porażki Stanisława Wojciechowskiego, choć był on jej znacznie bliższy od wspieranego przez lewicę Gabriela Narutowicza. Wszystko po to, by w kolejnym ruchu zapewnić wygraną własnemu kandydatowi - Maurycemu Zamoyskiemu, który łatwiej miał pokonać Narutowicza niż Wojciechowskiego. Kalkulacja okazała się chybiona. W rozstrzygającym głosowaniu Narutowicz pokonał Zamoyskiego, i to znaczną przewagą głosów. Zastawiona przez endeków pułapka zatrzasnęła się z jej autorami w środku.
Podobnie wpadł we własne sidła SLD podczas ostatniego sejmowego głosowania nad sprawozdaniem komisji śledczej. Chcąc utrącić propozycje umiarkowane, mające większe szanse na ostateczne przyjęcie, sojusz taktycznym przerzucaniem głosów doprowadził do wyselekcjonowania dwóch radykalnych tekstów - Jana Łącznego i Zbigniewa Ziobry. W kąt poszła elementarna przyzwoitość, nie mówiąc już o prawdzie. Doszło do tego, że za propozycją Łącznego głosował sam Leszek Miller, choć poseł Samoobrony zarzucał mu popełnienie przestępstwa i chciał postawić przed Trybunałem Stanu. Nic w tej grze się nie liczyło poza rozpasaną taktyką, która zakładała, że w rozstrzygającym głosowaniu sojusz już nie poprze Łącznego i wyjdzie na swoje, czyli bez żadnego sprawozdania komisji śledczej albo ze zbiorem kłamstw firmowanych przez Anitę Błochowiak.
W rozstrzygającym głosowaniu Samoobrona nie poparła jednak tekstu kolegi (głosowali za nim wyłącznie posłowie SLD), lecz przerzuciła swoje głosy na Zbigniewa Ziobrę, co zapewniło mu triumf. SLD pozostało narzekanie na niedopuszczalne chwyty taktyczne prawicy. Lament ten brzmi jednak fałszywie. W porównaniu z taktycznymi łamańcami SLD, zademonstrowanymi w traktowaniu sprawozdania komisji śledczej, postępowanie prawicy może być wręcz wzorem sejmowej cnoty. SLD nie ma innego wyjścia, jak uderzyć się we własne piersi i przyrzec poprawę. Nie szachrować tam, gdzie życie wymaga poszanowania prawdy.
Wiadomo, że kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Taki dół może się okazać dla SLD prawdziwym grobem.
Na co dzień różnie z tym bywa. Historia pełna jest przykładów, kiedy taktyka spychała w kąt strategię. Na ogół nie kończyło się to dobrze, a nieraz prowadziło wręcz do nieszczęścia. Świetnym tego przykładem są zagrania endecji w pierwszych wyborach prezydenckich w 1922 r. W decydującej fazie rozgrywki w Zgromadzeniu Narodowym endecja przyczyniła się do porażki Stanisława Wojciechowskiego, choć był on jej znacznie bliższy od wspieranego przez lewicę Gabriela Narutowicza. Wszystko po to, by w kolejnym ruchu zapewnić wygraną własnemu kandydatowi - Maurycemu Zamoyskiemu, który łatwiej miał pokonać Narutowicza niż Wojciechowskiego. Kalkulacja okazała się chybiona. W rozstrzygającym głosowaniu Narutowicz pokonał Zamoyskiego, i to znaczną przewagą głosów. Zastawiona przez endeków pułapka zatrzasnęła się z jej autorami w środku.
Podobnie wpadł we własne sidła SLD podczas ostatniego sejmowego głosowania nad sprawozdaniem komisji śledczej. Chcąc utrącić propozycje umiarkowane, mające większe szanse na ostateczne przyjęcie, sojusz taktycznym przerzucaniem głosów doprowadził do wyselekcjonowania dwóch radykalnych tekstów - Jana Łącznego i Zbigniewa Ziobry. W kąt poszła elementarna przyzwoitość, nie mówiąc już o prawdzie. Doszło do tego, że za propozycją Łącznego głosował sam Leszek Miller, choć poseł Samoobrony zarzucał mu popełnienie przestępstwa i chciał postawić przed Trybunałem Stanu. Nic w tej grze się nie liczyło poza rozpasaną taktyką, która zakładała, że w rozstrzygającym głosowaniu sojusz już nie poprze Łącznego i wyjdzie na swoje, czyli bez żadnego sprawozdania komisji śledczej albo ze zbiorem kłamstw firmowanych przez Anitę Błochowiak.
W rozstrzygającym głosowaniu Samoobrona nie poparła jednak tekstu kolegi (głosowali za nim wyłącznie posłowie SLD), lecz przerzuciła swoje głosy na Zbigniewa Ziobrę, co zapewniło mu triumf. SLD pozostało narzekanie na niedopuszczalne chwyty taktyczne prawicy. Lament ten brzmi jednak fałszywie. W porównaniu z taktycznymi łamańcami SLD, zademonstrowanymi w traktowaniu sprawozdania komisji śledczej, postępowanie prawicy może być wręcz wzorem sejmowej cnoty. SLD nie ma innego wyjścia, jak uderzyć się we własne piersi i przyrzec poprawę. Nie szachrować tam, gdzie życie wymaga poszanowania prawdy.
Wiadomo, że kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Taki dół może się okazać dla SLD prawdziwym grobem.
Więcej możesz przeczytać w 24/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.