Teledyski stały się zjawiskiem samoistnym, nie służącym muzyce, lecz na niej pasożytującym
Agencje prześcigają się w komunikatach: Kryzys w branży muzycznej! Wielkie wytwórnie fonograficzne rozwiązują kontrakty z artystami i zwalniają pracowników! Płyty sprzedają się coraz gorzej! Według pobieżnych ocen, wartość przychodów całej branży spadła o 20 proc.! Proszeni o skomentowanie przyczyn tej degrengolady szefowie wytwórni powtarzają swoją mantrę: wszystko przez piratów i pliki internetowe, to przez nie klienci coraz częściej rezygnują z dotychczasowych sposobów dystrybucji muzyki.
Słysząc te tłumaczenia, melomani (czyli my wszyscy) z wściekłości zaciskają pięści, aż im bieleją kostki. Nasza wściekłość nie jest jednak zwrócona przeciwko piratom ani Internetowi. Jesteśmy wściekli na kierujących światowym przemysłem muzycznym menedżerów, którzy w ostatnich latach wykazali się skandalicznym wręcz schematyzmem myślenia i brakiem wyobraźni. To oni na każdym kroku wbijali nam do głowy: płyty muszą być drogie, bo tyle dzisiaj kosztuje marketing i promowanie nowych artystów. Są drogie, a powinny być jeszcze droższe!
Gdy jednak poprosić o rozpisanie kosztów produkcji nowych nagrań na czynniki pierwsze, okazuje się, że ogromną ich część stanowi... produkcja teledysków. Dzisiaj bez telewizji nie da się wypromować przeboju - twierdzą bossowie, upierając się przy wysokich cenach płyt kompaktowych. A dla telewizji trzeba robić teledyski, które kosztują niczym małe filmy fabularne - fortunę. Czyżby?
Obserwując telewizję, dostrzegam odwrotny trend: teledyski wychodzą powoli z użycia! Nawet specjalizujące się w nich telewizje muzyczne, takie jak MTV czy VH-1, nadają coraz więcej innego rodzaju programów, przede wszystkim reality show i koncertów. Dlaczego? Bo widzowie nie mogą już patrzeć na nie kończący się strumień klipów. Teledyski wyewoluowały i stały się zjawiskiem samoistnym, nie służącym muzyce rozrywkowej, lecz na niej pasożytującym. Okazały się muzyczną jemiołą - może i efektowną na pierwszy rzut oka, ale bezwzględnie wykańczającą swoją żywicielkę! Ich ofiarami najpierw staliśmy się my - słuchacze, płacąc absurdalne sumy za plastikowe płyty kompaktowe, a potem pracownicy firm fonograficznych, których teraz wyrzuca się na bruk. Wielkie studia: BMG, EMI, Sony, Universal i Warner we Francji zapowiedziały, że w tym roku pracę straci co piąty ich pracownik. Nic dziwnego, że zaprotestowały związki zawodowe. Ciekawe jednak, że winą za kryzysową sytuację obarczyły (uwaga!) wcale nie piratów, tylko szefów koncernów fonograficznych, którzy nie potrafili dość szybko reagować na zmiany na rynku, a większość funduszy kierowali na marketing i reklamę.
A wszystko to w czasie, gdy specjalizująca się w produkcji komputerów firma Apple ogłosiła, że w minionych miesiącach na sprzedaży sprzętu do słuchania muzyki (iPod) zarobiła więcej niż na swoich sławnych notebookach i komputerach (Mac). Tyle że Apple nie produkuje odbiorników CD, lecz wyrafinowane miniaturowe odtwarzacze plików komputerowych mp3, dzięki którym można odsłuchiwać tysiące minut muzyki ściągniętej legalnie z Internetu. Muzyczny sklep Apple'a, iTunes Music Store, sprzedający piosenki online, nie nadąża z dostawianiem nowych serwerów obsługujących rosnącą liczbę klientów.
Zapytacie zapewne: dlaczego tym wszystkim zajmuje się firma komputerowa, a nie wytwórnie muzyczne? Odpowiedź sprawi, że usiądziecie z wrażenia: szefowie tych firm do tej pory nie uwierzyli, że na sprzedaży muzyki w Internecie można zarobić sensowne pieniądze. Nie opłacało im się zawracać sobie tym głowy! Woleli po prostu podwyższać ceny płyt i produkować kolejne, coraz droższe i coraz bardzie niepotrzebne, niechciane przez widzów teledyski.
Prawda zaś jest taka: po pierwsze, teledyski to formuła telewizji, która powoli się przeżywa. Są sztuczne, oszukują słuchaczy, odwracając ich uwagę od muzyki; stały się sztuką dla sztuki niczym kiepskie reklamowe spoty. I podobnie jak kiepskie reklamy są irytujące. Po drugie, wielkie studia nie są wielkie, tylko karłowate - pod względem wyobraźni, inwencji i kreatywności. Po trzecie, płyty nie muszą być drogie, a jeśli muszą - to słuchacze odwrócą się od nich i będą kupowali muzykę w sklepach internetowych jako pliki muzyczne mp3. Zniknie wtedy konieczność kupowania całych albumów: będzie można zbierać sobie - za znacznie mniejsze pieniądze - tylko ulubione piosenki. Po czwarte, muzyka musi wrócić do tych, którzy jej potrzebują: artystów i słuchaczy. A zadufani w sobie pośrednicy ze znaczkiem jemioły w klapie niech sobie oglądają swoje kosztowne teledyski... na zielonej trawce.
[email protected]
Słysząc te tłumaczenia, melomani (czyli my wszyscy) z wściekłości zaciskają pięści, aż im bieleją kostki. Nasza wściekłość nie jest jednak zwrócona przeciwko piratom ani Internetowi. Jesteśmy wściekli na kierujących światowym przemysłem muzycznym menedżerów, którzy w ostatnich latach wykazali się skandalicznym wręcz schematyzmem myślenia i brakiem wyobraźni. To oni na każdym kroku wbijali nam do głowy: płyty muszą być drogie, bo tyle dzisiaj kosztuje marketing i promowanie nowych artystów. Są drogie, a powinny być jeszcze droższe!
Gdy jednak poprosić o rozpisanie kosztów produkcji nowych nagrań na czynniki pierwsze, okazuje się, że ogromną ich część stanowi... produkcja teledysków. Dzisiaj bez telewizji nie da się wypromować przeboju - twierdzą bossowie, upierając się przy wysokich cenach płyt kompaktowych. A dla telewizji trzeba robić teledyski, które kosztują niczym małe filmy fabularne - fortunę. Czyżby?
Obserwując telewizję, dostrzegam odwrotny trend: teledyski wychodzą powoli z użycia! Nawet specjalizujące się w nich telewizje muzyczne, takie jak MTV czy VH-1, nadają coraz więcej innego rodzaju programów, przede wszystkim reality show i koncertów. Dlaczego? Bo widzowie nie mogą już patrzeć na nie kończący się strumień klipów. Teledyski wyewoluowały i stały się zjawiskiem samoistnym, nie służącym muzyce rozrywkowej, lecz na niej pasożytującym. Okazały się muzyczną jemiołą - może i efektowną na pierwszy rzut oka, ale bezwzględnie wykańczającą swoją żywicielkę! Ich ofiarami najpierw staliśmy się my - słuchacze, płacąc absurdalne sumy za plastikowe płyty kompaktowe, a potem pracownicy firm fonograficznych, których teraz wyrzuca się na bruk. Wielkie studia: BMG, EMI, Sony, Universal i Warner we Francji zapowiedziały, że w tym roku pracę straci co piąty ich pracownik. Nic dziwnego, że zaprotestowały związki zawodowe. Ciekawe jednak, że winą za kryzysową sytuację obarczyły (uwaga!) wcale nie piratów, tylko szefów koncernów fonograficznych, którzy nie potrafili dość szybko reagować na zmiany na rynku, a większość funduszy kierowali na marketing i reklamę.
A wszystko to w czasie, gdy specjalizująca się w produkcji komputerów firma Apple ogłosiła, że w minionych miesiącach na sprzedaży sprzętu do słuchania muzyki (iPod) zarobiła więcej niż na swoich sławnych notebookach i komputerach (Mac). Tyle że Apple nie produkuje odbiorników CD, lecz wyrafinowane miniaturowe odtwarzacze plików komputerowych mp3, dzięki którym można odsłuchiwać tysiące minut muzyki ściągniętej legalnie z Internetu. Muzyczny sklep Apple'a, iTunes Music Store, sprzedający piosenki online, nie nadąża z dostawianiem nowych serwerów obsługujących rosnącą liczbę klientów.
Zapytacie zapewne: dlaczego tym wszystkim zajmuje się firma komputerowa, a nie wytwórnie muzyczne? Odpowiedź sprawi, że usiądziecie z wrażenia: szefowie tych firm do tej pory nie uwierzyli, że na sprzedaży muzyki w Internecie można zarobić sensowne pieniądze. Nie opłacało im się zawracać sobie tym głowy! Woleli po prostu podwyższać ceny płyt i produkować kolejne, coraz droższe i coraz bardzie niepotrzebne, niechciane przez widzów teledyski.
Prawda zaś jest taka: po pierwsze, teledyski to formuła telewizji, która powoli się przeżywa. Są sztuczne, oszukują słuchaczy, odwracając ich uwagę od muzyki; stały się sztuką dla sztuki niczym kiepskie reklamowe spoty. I podobnie jak kiepskie reklamy są irytujące. Po drugie, wielkie studia nie są wielkie, tylko karłowate - pod względem wyobraźni, inwencji i kreatywności. Po trzecie, płyty nie muszą być drogie, a jeśli muszą - to słuchacze odwrócą się od nich i będą kupowali muzykę w sklepach internetowych jako pliki muzyczne mp3. Zniknie wtedy konieczność kupowania całych albumów: będzie można zbierać sobie - za znacznie mniejsze pieniądze - tylko ulubione piosenki. Po czwarte, muzyka musi wrócić do tych, którzy jej potrzebują: artystów i słuchaczy. A zadufani w sobie pośrednicy ze znaczkiem jemioły w klapie niech sobie oglądają swoje kosztowne teledyski... na zielonej trawce.
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 24/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.