Morrissey to pierwowzór mężczyzny metroseksualnego - ani homo-, ani hetero-, ani bi-
Siedem lat izolacji i samotności w słonecznej Kalifornii ani na jotę nie nadwerężyło jego legendy. Na dobrowolne wygnanie Steven Morrissey udał się po premierze albumu "Maladjusted" (1997). Poczuł się zraniony atakami mediów, uszczypliwymi uwagami, że cała jego solowa twórczość jest bladym odbiciem muzyki The Smiths, wreszcie przegranym procesem o wypłacenie 1,5 mln funtów zaległych honorariów basiście Andy'emu Joyce'owi. Morrissey powraca w glorii narodowego bohatera wraz z nową płytą "You Are The Quarry". Dzieje się to w czasie, gdy wpływ założonego przezeń The Smiths słychać w muzyce niemal wszystkich znaczących brytyjskich gitarowych zespołów nowej generacji - od Franza Ferdinanda, po The Libertines. Organizatorzy festiwalu Meltdown (11-27 czerwca) powierzyli Morrisse-yowi funkcję kustosza imprezy. 22 maja na jego koncert w rodzinnym Manchesterze, który uświetnił 45. urodziny, stawiło się 20 tys. wiernych fanów.
Odpowiedź Manchesteru na bombę H
Morrisseya na scenę popchnęło fanatyczne uwielbienie dla zespołu The New York Dolls, działającego na początku lat 70. Łączył on ostry, pierwotny rock and roll z wulgarnym, wyzywającym wystrojem, jakiego nie powstydziłyby się najtańsze męskie dziwki z mrocznych zaułków metropolii. Od nowojorskiego kwintetu rozpoczyna się oficjalna historia punk rocka. Dekadę później The Smiths pod wodzą Morrisseya i gitarzysty Johnny'ego Marra wypowiedzieli wojnę wszystkim konwencjom i stereotypom rządzących postpunkowym rockiem po tej stronie Atlantyku. Pierwszy z nich, wokalista i autor błyskotliwych, nie stroniących od prowokacji tekstów, miał w sobie coś z romantycznego buntownika bez powodu w typie Jamesa Deana. Miał też w sobie coś z egocentrycznego dandysa w stylu Oscara Wilde'a. Drugi okazał się jednym z najlepszych gitarzystów i kompozytorów lat 80.
Już pierwszy singel The Smith "Hand In Glove"/ "Handsome Devil" (1983), z okładką opatrzoną zdjęciem nagiego mężczyzny i tekstami wskazującymi na rozterki związane z własną seksualnością, dał początek niekończącym się - i do dziś nierozstrzygniętym - debatom na temat preferencji seksualnych Morrisseya. Świadomy zamieszania, jakie wywołał singlem i pierwszym albumem "The Smiths" z utworami, z których przezierał strach przed kobietami i fascynacja głośną sprawą pary seryjnych zabójców dzieci z Saddleworth Moor, Morrissey oświadczył, że jego zespół jest "odpowiedzią Manchesteru na bombę H". Nie był to ostatni atak Smithów na Zjednoczone Królestwo. Uśmiercili królową na płycie "The Queen Is Dead" - przez wielu uważanej za najlepszy brytyjski album lat 80. Przy innej okazji Morrissey nie powstrzymał się od wyrażenia ubolewania, iż Margaret Thatcher prze-żyła zamach bombo-wy IRA w Brighton w 1984 r.
Głośnym echem odbiły się ataki Morrisseya na zidiocenie muzyki pop, nazwanie reggae muzyką rasistowską czy szydzenie z młodych emigrantów z innych kultur z gorliwością neofitów próbujących się wtopić w modny klubowy tłum. Takie poglądy ostro zderzały się z nową religią: polityczną poprawnością. Morrissey nigdy jednak nie podejmował dyskusji z jej apostołami. Podobnie jak Marlon Brando czy Andy Warhol nie polemizował z ludźmi, którzy krytykowali jego ekscentryczne zachowania i gesty, lecz znikał w swym prywatnym świecie. I tak zazdrośnie go strzegł, że można było odnieść wrażenie, iż poza sceną Morrissey nie istnieje.
Powrót do przeszłości
Morrissey mówił to, o czym wchodzący w dorosłe życie na początku lat 80. młodzi Brytyjczycy myśleli, ale nie odważali się publicznie wyrażać. Stał się głosem bodaj ostatniego na Wyspach Brytyjskich pokolenia wychowanego w kulturze obyczajowych tabu oraz kulcie powściągliwości i tłumienia uczuć. Nikt dotychczas w podobny sposób nie śpiewał o samotności, niskim poczuciu własnej wartości, marazmie sennych przedmieść, rozterkach okresu dojrzewania, nieziszczalnych marzeniach o doskonałej miłości i o śmierci. Anglii epoki macdonaldyzacji i thatcherowskiej nowej ekonomii przeciwstawiał nostalgię za czasami przedbeatlesowskich "młodych gniewnych" i złotej epoki filmów z wytwórni Ealing. Były one kwintesencją odchodzącej w przeszłość brytyjskości, z jej podszytym anarchią patriotyzmem, lewicowością i specyficznym poczuciem humoru.
Morrisseya zgodnie uwielbiały tysiące zagubionych, zakompleksionych nastolatków, środowiska gejowskie oraz agresywni kibice piłkarscy. Aby uciąć dywagacje o jego życiu seksualnym, publicznie proklamował on celibat i do dziś nie ma żadnych namacalnych dowodów, by kiedykolwiek dane przed 20 laty słowo złamał. A miał wielu bliskich przyjaciół - tak różnych, jak były bokser z East Endu o szemranej przeszłości, wokalistka The Pretenders Chrissie Hynde czy lider R.E.M. Michael Stipe.
Autor książki "Saint Morrissey" Mark Simpson (zwany gejowskim antychrystem) widzi w Morrisseyu pierwowzór mężczyzny metroseksualnego, w odniesieniu do którego tracą znaczenie przedrostki "homo", "hetero" i "bi". Prościej chyba powiedzieć, że Morrissey nie jest już gwiazdą (bo te z czasem gasną), lecz diwą ro-cka, z całą przynależną diwom aurą kapryśności, nieprzewidywalności, dwuznaczności i tajemnicy. Tylko tak można wytłumaczyć żywotność i umacnianie się kultu Morrisseya - mimo rozpadu The Smiths w 1987 r., znaczonej dość nierównymi płytami kariery solowej i siedmioletniej nieobecności w show-biznesie. To również wyjaśnia, dlaczego wita się go na Wyspach Brytyjskich z honorami godnymi powracającego z wygnania władcy.
Odpowiedź Manchesteru na bombę H
Morrisseya na scenę popchnęło fanatyczne uwielbienie dla zespołu The New York Dolls, działającego na początku lat 70. Łączył on ostry, pierwotny rock and roll z wulgarnym, wyzywającym wystrojem, jakiego nie powstydziłyby się najtańsze męskie dziwki z mrocznych zaułków metropolii. Od nowojorskiego kwintetu rozpoczyna się oficjalna historia punk rocka. Dekadę później The Smiths pod wodzą Morrisseya i gitarzysty Johnny'ego Marra wypowiedzieli wojnę wszystkim konwencjom i stereotypom rządzących postpunkowym rockiem po tej stronie Atlantyku. Pierwszy z nich, wokalista i autor błyskotliwych, nie stroniących od prowokacji tekstów, miał w sobie coś z romantycznego buntownika bez powodu w typie Jamesa Deana. Miał też w sobie coś z egocentrycznego dandysa w stylu Oscara Wilde'a. Drugi okazał się jednym z najlepszych gitarzystów i kompozytorów lat 80.
Już pierwszy singel The Smith "Hand In Glove"/ "Handsome Devil" (1983), z okładką opatrzoną zdjęciem nagiego mężczyzny i tekstami wskazującymi na rozterki związane z własną seksualnością, dał początek niekończącym się - i do dziś nierozstrzygniętym - debatom na temat preferencji seksualnych Morrisseya. Świadomy zamieszania, jakie wywołał singlem i pierwszym albumem "The Smiths" z utworami, z których przezierał strach przed kobietami i fascynacja głośną sprawą pary seryjnych zabójców dzieci z Saddleworth Moor, Morrissey oświadczył, że jego zespół jest "odpowiedzią Manchesteru na bombę H". Nie był to ostatni atak Smithów na Zjednoczone Królestwo. Uśmiercili królową na płycie "The Queen Is Dead" - przez wielu uważanej za najlepszy brytyjski album lat 80. Przy innej okazji Morrissey nie powstrzymał się od wyrażenia ubolewania, iż Margaret Thatcher prze-żyła zamach bombo-wy IRA w Brighton w 1984 r.
Głośnym echem odbiły się ataki Morrisseya na zidiocenie muzyki pop, nazwanie reggae muzyką rasistowską czy szydzenie z młodych emigrantów z innych kultur z gorliwością neofitów próbujących się wtopić w modny klubowy tłum. Takie poglądy ostro zderzały się z nową religią: polityczną poprawnością. Morrissey nigdy jednak nie podejmował dyskusji z jej apostołami. Podobnie jak Marlon Brando czy Andy Warhol nie polemizował z ludźmi, którzy krytykowali jego ekscentryczne zachowania i gesty, lecz znikał w swym prywatnym świecie. I tak zazdrośnie go strzegł, że można było odnieść wrażenie, iż poza sceną Morrissey nie istnieje.
Powrót do przeszłości
Morrissey mówił to, o czym wchodzący w dorosłe życie na początku lat 80. młodzi Brytyjczycy myśleli, ale nie odważali się publicznie wyrażać. Stał się głosem bodaj ostatniego na Wyspach Brytyjskich pokolenia wychowanego w kulturze obyczajowych tabu oraz kulcie powściągliwości i tłumienia uczuć. Nikt dotychczas w podobny sposób nie śpiewał o samotności, niskim poczuciu własnej wartości, marazmie sennych przedmieść, rozterkach okresu dojrzewania, nieziszczalnych marzeniach o doskonałej miłości i o śmierci. Anglii epoki macdonaldyzacji i thatcherowskiej nowej ekonomii przeciwstawiał nostalgię za czasami przedbeatlesowskich "młodych gniewnych" i złotej epoki filmów z wytwórni Ealing. Były one kwintesencją odchodzącej w przeszłość brytyjskości, z jej podszytym anarchią patriotyzmem, lewicowością i specyficznym poczuciem humoru.
Morrisseya zgodnie uwielbiały tysiące zagubionych, zakompleksionych nastolatków, środowiska gejowskie oraz agresywni kibice piłkarscy. Aby uciąć dywagacje o jego życiu seksualnym, publicznie proklamował on celibat i do dziś nie ma żadnych namacalnych dowodów, by kiedykolwiek dane przed 20 laty słowo złamał. A miał wielu bliskich przyjaciół - tak różnych, jak były bokser z East Endu o szemranej przeszłości, wokalistka The Pretenders Chrissie Hynde czy lider R.E.M. Michael Stipe.
Autor książki "Saint Morrissey" Mark Simpson (zwany gejowskim antychrystem) widzi w Morrisseyu pierwowzór mężczyzny metroseksualnego, w odniesieniu do którego tracą znaczenie przedrostki "homo", "hetero" i "bi". Prościej chyba powiedzieć, że Morrissey nie jest już gwiazdą (bo te z czasem gasną), lecz diwą ro-cka, z całą przynależną diwom aurą kapryśności, nieprzewidywalności, dwuznaczności i tajemnicy. Tylko tak można wytłumaczyć żywotność i umacnianie się kultu Morrisseya - mimo rozpadu The Smiths w 1987 r., znaczonej dość nierównymi płytami kariery solowej i siedmioletniej nieobecności w show-biznesie. To również wyjaśnia, dlaczego wita się go na Wyspach Brytyjskich z honorami godnymi powracającego z wygnania władcy.
Więcej możesz przeczytać w 24/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.