Włoskiej lewicy nie stać na odwagę
Prezydent Bush przyjechał do Rzymu z powodu zdjęcia. Berlusconiemu zależało na photo opportunity z przyjacielem George'em. Zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego, a jego centroprawicowa koalicja Dom Wolności przegrywa w sondażach z Drzewem Oliwnym Romano Prodiego. Bushowi zależało z kolei na fotografii z papieżem. Przyspieszył nawet o jeden dzień swój przyjazd do Włoch, by zdążyć przed podróżą Jana Pawła II do Szwajcarii. W USA zbliżają się wybory prezydenckie i żarliwy metodysta Bush zdał sobie sprawę, że o wygranej mogą zadecydować amerykańscy katolicy. John Kerry jest, owszem, katolikiem, ale sprzyjającym aborcji, więc ci bardziej konserwatywni mogą się opowiedzieć za Bushem, któremu - podobnie jak polskim politykom - z papieżem bardzo do twarzy.
Cóż powie papież, który był przeciwko wojnie, prezydentowi, który wojnę rozpętał? - pytano przed tym spotkaniem. Jan Paweł II nie był zbyt surowy. Opowiedział się - ale nie było w tym nic nowego - za jak najszybszym przywróceniem Irakowi suwerenności, czyli za tym, na czym najbardziej zależy samemu Bushowi. Dodał, że nominacja nowego rządu w Bagdadzie jest dobrym krokiem na tej drodze. Odnosiło się wrażenie, że papieżowi zależało przede wszystkim na przekonaniu Stanów Zjednoczonych do większego zaangażowania w sprawy bliskowschodnie, czyli w zakończenie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Nie mógł zatem jednocześnie namawiać Busha do wycofania się z Iraku i interwencji w Palestynie.
Watykan jest przeciwny wycofaniu wojsk koalicyjnych z Iraku. Mówili o tym wielokrotnie sekretarz stanu kardynał Angelo Sodano i papieski wikariusz w Rzymie kardynał Camillo Ruini. Ostatnio powtórzył to watykański rzecznik Joaquin Navarro-Valls, dodając, że papieżowi najbardziej leży na sercu los półmilionowej mniejszości chrześcijańskiej na północy kraju. To stwierdzenie może być kluczem do pełnego zrozumienia stanowiska Watykanu w kwestii irackiej.
Z okazji przyjazdu Busha Rzym przemienił się w miasto widmo. Puste ulice. Na każdym rogu oddziały uzbrojonych policjantów i karabinierów. Nad głowami chmara helikopterów, gdzieś powyżej awacsy i eskadry gotowych do interwencji myśliwców. Z różnych zakątków kraju do stolicy Włoch przyjechali specjalnymi pociągami "pacyfiści". Mazali sprayem co się da, wybijali szyby w bankach, podpalali pojemniki na śmieci, strzelali racami w okna akademii wojskowych. Przede wszystkim zaś krzyczeli: "10, 100, 1000 Nasirijja". Właśnie w tym irackim mieście podczas ataku Al-Kaidy zginęło 19 włoskich karabinierów, zaangażowanych w misję stabilizacyjną. Od dawna krążyły pogłoski o powiązaniach włoskich ekstremistów z Al-Kaidą, o ich udziale w atakach na włoski kontyngent i porwaniach. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy to prawda, to rozlegające się na ulicach Rzymu wrzaski na cześć masakry Włochów w Nasiriji powinny je rozwiać.
Oczywiście, to znikoma mniejszość społeczeństwa, ba - znikoma mniejszość lewicy. Słychać czasami, że małe grupy ekstremistów z Czerwonych Brygad w szeregach antyglobalistów walczą w Iraku przeciwko "sługom imperializmu". Za czasów Enrico Berlinguera Włoska Partia Komunistyczna miała siłę i odwagę odciąć się od lewicowych terrorystów, choć zapłaciła za to ofiarami - zabitymi i rannymi. Dzisiejszej włoskiej lewicy na podobną odwagę nie stać. W tym samym pochodzie obok black-blokersów czy euroopozycjonistów, jak lubią się teraz nazywać, szli wszyscy liderzy kierowanej przez Romano Prodiego koalicji Drzewo Oliwne. Dopóki cała, nawet reformatorska lewica i przewodniczący Komisji Europejskiej będą chronić swoim autorytetem terrorystów lub przynajmniej organizacje bliskie terroryzmowi, o poważnej walce z tym zjawiskiem nie będzie mogło być na naszym kontynencie mowy.
Cóż powie papież, który był przeciwko wojnie, prezydentowi, który wojnę rozpętał? - pytano przed tym spotkaniem. Jan Paweł II nie był zbyt surowy. Opowiedział się - ale nie było w tym nic nowego - za jak najszybszym przywróceniem Irakowi suwerenności, czyli za tym, na czym najbardziej zależy samemu Bushowi. Dodał, że nominacja nowego rządu w Bagdadzie jest dobrym krokiem na tej drodze. Odnosiło się wrażenie, że papieżowi zależało przede wszystkim na przekonaniu Stanów Zjednoczonych do większego zaangażowania w sprawy bliskowschodnie, czyli w zakończenie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Nie mógł zatem jednocześnie namawiać Busha do wycofania się z Iraku i interwencji w Palestynie.
Watykan jest przeciwny wycofaniu wojsk koalicyjnych z Iraku. Mówili o tym wielokrotnie sekretarz stanu kardynał Angelo Sodano i papieski wikariusz w Rzymie kardynał Camillo Ruini. Ostatnio powtórzył to watykański rzecznik Joaquin Navarro-Valls, dodając, że papieżowi najbardziej leży na sercu los półmilionowej mniejszości chrześcijańskiej na północy kraju. To stwierdzenie może być kluczem do pełnego zrozumienia stanowiska Watykanu w kwestii irackiej.
Z okazji przyjazdu Busha Rzym przemienił się w miasto widmo. Puste ulice. Na każdym rogu oddziały uzbrojonych policjantów i karabinierów. Nad głowami chmara helikopterów, gdzieś powyżej awacsy i eskadry gotowych do interwencji myśliwców. Z różnych zakątków kraju do stolicy Włoch przyjechali specjalnymi pociągami "pacyfiści". Mazali sprayem co się da, wybijali szyby w bankach, podpalali pojemniki na śmieci, strzelali racami w okna akademii wojskowych. Przede wszystkim zaś krzyczeli: "10, 100, 1000 Nasirijja". Właśnie w tym irackim mieście podczas ataku Al-Kaidy zginęło 19 włoskich karabinierów, zaangażowanych w misję stabilizacyjną. Od dawna krążyły pogłoski o powiązaniach włoskich ekstremistów z Al-Kaidą, o ich udziale w atakach na włoski kontyngent i porwaniach. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy to prawda, to rozlegające się na ulicach Rzymu wrzaski na cześć masakry Włochów w Nasiriji powinny je rozwiać.
Oczywiście, to znikoma mniejszość społeczeństwa, ba - znikoma mniejszość lewicy. Słychać czasami, że małe grupy ekstremistów z Czerwonych Brygad w szeregach antyglobalistów walczą w Iraku przeciwko "sługom imperializmu". Za czasów Enrico Berlinguera Włoska Partia Komunistyczna miała siłę i odwagę odciąć się od lewicowych terrorystów, choć zapłaciła za to ofiarami - zabitymi i rannymi. Dzisiejszej włoskiej lewicy na podobną odwagę nie stać. W tym samym pochodzie obok black-blokersów czy euroopozycjonistów, jak lubią się teraz nazywać, szli wszyscy liderzy kierowanej przez Romano Prodiego koalicji Drzewo Oliwne. Dopóki cała, nawet reformatorska lewica i przewodniczący Komisji Europejskiej będą chronić swoim autorytetem terrorystów lub przynajmniej organizacje bliskie terroryzmowi, o poważnej walce z tym zjawiskiem nie będzie mogło być na naszym kontynencie mowy.
Więcej możesz przeczytać w 24/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.