Po co bezpieka interesowała się aktorami, piosenkarzami, muzykami czy sportowcami? Po co bezpiece było korzystanie z usług, namawianie do współpracy czy choćby tylko inwigilowanie aktorów i piosenkarzy? Czy ludzie kultury byli tak ważni dla poprzedniego systemu? Chodziło raczej o zademonstrowanie, że władza panuje nawet nad idolami masowej wyobraźni. Bo przecież nie mieli oni nic specjalnie ważnego do donoszenia. Owszem, niektórzy współpracowali z demokratyczną opozycją - jak Halina Mikołajska, Andrzej Seweryn czy Maciej Rayzacher - więc władzę i bezpiekę po prostu irytowali. Ale pozostali? Oczywiście osoby, które na tzw. liście Wildsteina figurują pod nazwiskami Jan Kobuszewski, Daniel Olbrychski, Maciej Damięcki, Jan Englert, Bożena Dykiel, Stanisław Mikulski, Piotr Fronczewski, Maja Komorowska czy Wojciech Siemion, mogą nie mieć nic wspólnego ze znanymi aktorami. Podobnie jak muzycy Ewa Bem, Zdzisława Sośnicka, Violetta Villas, Maciej Zembaty czy ludzie sportu - Andrzej Strejlau, Władysław Komar bądź Ewa Kłobukowska. Nawet jeśli w dużej części chodzi o kogoś zupełnie innego, obecność takich nazwisk świadczy o ogromnym zainteresowaniu bezpieki tymi środowiskami. Gwiazdy muzyki, filmu i sportu były w PRL znacznie bardziej popularne niż dzisiejsi idole, bo wskutek zamknięcia na świat nie miały poważnej konkurencji. Wiele z nich było zresztą z nominacji władzy inżynierami dusz i ci akurat nie wyrzucali sobie wcale współpracy, nawet z SB. Gdy w 1980 r. wybuchła "Solidarność", aktorzy i ludzie kultury byli często jej twarzami. Tych, którzy wtedy otwarcie sprzeciwiali się władzy, oklaskiwano w teatrach na stojąco. I tych głównie władza za wszelką cenę próbowała pozyskać, a przynajmniej zneutralizować. Większość znanych postaci kultury, które odnalazły swoje nazwiska na liście, twierdzi, że byli pokrzywdzeni przez SB.
Grupa specjalna ds. aktorów i naukowców
W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych oprócz działającej w IV Departamencie grupy D, zajmującej się Kościołem, była jeszcze tajna komórka zajmująca się artystami i naukowcami. Pod jej stałym nadzorem był m.in. aktor Kazimierz Kaczor. - Próbowano mnie zastraszyć na różne sposoby: telefony w środku nocy, demolowanie samochodu, groźby pod adresem rodziny oraz liczne przesłuchania - wspomina aktor. Niedawno Kaczor dostał z IPN zaświadczenie, że jest poszkodowanym. Reżyserowi Adamowi Hanuszkiewiczowi nieznani sprawcy podczas nieobecności w domu wynieśli wszystkie meble. Do Gustawa Holoubka telefonowano w środku nocy, wieszcząc mu rychłą śmierć. Maria Homerska, aktorka teatru Na Woli, miała dziesiątki telefonów od osób rzekomo zainteresowanych wynajęciem mieszkania (ulotki o tym rozwiesiła bezpieka). Daniel Olbrychski znalazł się na celowniku, gdy pomagał robotnikom z Radomia i Ursusa, a potem podpisał się pod listem intelektualistów do gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Kilka razy zabierano go na Rakowiecką na przesłuchania. Internowana była nieżyjąca już aktorka Halina Mikołajska. Przez pięć lat nie wolno jej było występować publicznie, bo odważyła się działać w Komitecie Obrony Robotników. Szykany bezpieki doprowadziły ją do próby samobójczej.
Hakowanie
Żeby zmusić aktora do współpracy, trzeba było mieć na niego haka. Bezpieka interesowała się, kto zdradza żonę, kto jest homoseksualistą lub po pijanemu jeździ samochodem. Do żony Jacka Fedorowicza SB wysyłała listy, w których szczegółowo opisywano jego rzekomy romans. Żona aktora Zygmunta Listkiewicza dostawała listy z ostrzeżeniem, by uważała, żeby mąż nie zaraził jej kiłą. Piotra Fronczewskiego próbowano kupić za prawo jazdy, które stracił, jadąc samochodem po kielichu. - Spotkałem się z jakimś porucznikiem, który w zamian za zwrot dokumentu namawiał mnie do współpracy - opowiada Fronczewski. Odmówił, a po dwóch tygodniach ten sam porucznik oddał mu prawo jazdy. Podpisał jedynie pokwitowanie odbioru dokumentu.
- Pamiętam tylko jedno spotkanie z funkcjonariuszem, który oczekiwał, że opowiem mu, co dzieje się w moim teatrze. Pytał o Kazimierza Dejmka - opowiada Maciej Damięcki. Jana Kobuszewskiego inwigilowano od czasu "Dziadów" w reżyserii Kazimierza Dejmka. Kobuszewski twierdzi, że wie, kto z kolegów na niego donosił. Violettę Villas funkcjonariusze bezpieki nawiedzali przez kilka lat. Obiecywali, że zrobią z niej największą gwiazdę polskiej sceny. Ewie Bem notorycznie odmawiano paszportu. Z kolei Zdzisława Sośnicka wraz z mężem Jerzym Bajerem znaleźli się w kręgu zainteresowania służb, bo często wyjeżdżali za granicę.
- Nigdy nas nie namawiano do żadnej współpracy. Dlatego jestem zdziwiona, że w IPN może być moja teczka - mówi Sośnicka.
Uwiarygodniacze władzy
Władzy nie podobały się wystąpienia artystów w kościołach i liczne uczestnictwo w mszach za ojczyznę. - Chciano nas kupić, żebyśmy potem legitymizowali działania władz. Liczyli na to, że naszymi ustami będą mogli uspokoić społeczne nastroje. Do tego były im potrzebne autorytety - mówi Kazimierz Kaczor. Jego słowa doskonale obrazuje zdarzenie z pierwszych dni stanu wojennego. 13 grudnia prymas Glemp apelował o spokój i nieprzelewanie krwi. Przez kilka dni władze nadawały przemówienie prymasa w radiu na przemian z wystąpieniem gen. Jaruzelskiego. - Musiałem zażądać, by przestali to robić - mówi kard. Glemp.
Atak bezpieki na środowisko aktorskie nastąpił po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy zdecydowana większość artystów ogłosiła bojkot telewizji. Szykanami i zastraszaniem chciano aktorów zmusić do przerwania protestu. - Nie było żadnego określonego schematu szykan. Liczył się tylko jeden cel: upodlić i złamać - mówi Grzegorz Majchrzak, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej. Ilu się naprawdę złamało, a ilu współpracowało z własnej woli, dowiemy się po upublicznieniu zawartości teczek.
Kazimierz Kaczor: Zaświadczenie nr 1424/04 wskazuje na to, że jestem osobą poszkodowaną prof. Stanisław Gebethner konstytucjonalista Nie jestem zaskoczony, że jestem na liście. Mogłem się tego domyślać, bo dwukrotnie podejmowano próby werbunku. W 1958 r. na targach księgarskich zgłosił się do mnie pewien człowiek. Zapewniłem go wówczas, że jako lojalny obywatel z pewnością będę informował o zdarzeniach mających znamiona przestępstwa. Nie wiem, jak deklaracja ta została potraktowana. Być może jako zgoda. Nie doszło jednak do żadnych kontaktów ze służbami - aż do lat 80. Wówczas namawiano mnie, bym pisał raporty dotyczące mojego środowiska. Odmówiłem. Na razie nie czuję potrzeby zaglądania do tych dokumentów. Nie poczuwam się do żadnej współpracy, wręcz przeciwnie. Może z czasem, kiedy ta sprawa jeszcze bardziej się upubliczni, wystąpię z wnioskiem o wgląd do teczki. kard. Henryk Gulbinowicz były metropolita wrocławski Nie znam tej listy. Tu w mojej pustelni nie mam żadnych kontaktów z prasą. Ale jestem zaskoczony. Jeśli znalazło się tam moje nazwisko, to w charakterze poszkodowanego. Przecież chcieli mnie zabić, spalili mi samochód. Nie będę zaglądał do przeszłości, bo już za stary jestem. Andrzej Strejlau były trener piłkarskiej reprezentacji Polski To z całą pewnością ja. Nie współpracowałem jednak z SB, nikt mnie też do tego nie namawiał. Ostrzegano mnie tylko, bym uważał na swoje zachowanie, bo mogą mnie zniszczyć. 1 stycznia 1964 r. wspólnie z Kazimierzem Górskim zaczęliśmy pracować w Gwardii Warszawa [był to klub milicyjny]. Z całą pewnością byłem prowadzony: przez 9 miesięcy jako zawodnik brałem pensję w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. We wrześniu wróciłem na uczelnię. Potem byłem jeszcze w Legii, a ten klub był z kolei prowadzony przez wojsko. Wydaje mi się, że teczki mogą mieć wszyscy, którzy pracowali w klubach resortowych. Wystąpię do IPN, by sprawdzić, co się w teczce znajduje. Andrzej Strzelecki reżyser i aktor Kompletnie mi to wisi. Stanisław Mikulski aktor Nigdy nie współpracowałem z SB. Jan Kobuszewski aktor Przysięgam na Boga, że nigdy z żadnym skurwysynem nie współpracowałem Andrzej Zaorski aktor, satyryk Nazwisko na liście nie jest moje, ponieważ drugie imię, które tam widnieje, to Marian, a ja jestem Andrzej Adam. Krzysztof Majchrzak aktor Jestem człowiekiem honoru i niejednokrotnie dawałem tego wyraz w swojej sztuce. Niech się pani ode mnie odpierdoli. Nienawidzę dziennikarzy, tej cholernej listy i tego kraju. Zdzisława Sośnicka piosenkarka Najpierw będę musiała sprawdzić, czy to o mnie chodzi. Jeśli tak, będę interweniowała. Maciej Damięcki aktor Nic mi o tym nie wiadomo. Wojciech Siemion aktor Jeśli w IPN jest moja teczka, to nawet nie chcę do niej zaglądać. |
---|
Więcej możesz przeczytać w 6/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.