Zdaniem wielu krytyków muzycznych, największe hity mijającego karnawału zawiera lista Wildsteina Karnawał się kończy, ale w opinii wielu tak naprawdę dopiero wystrzałowo się zaczyna. W Polsce, nie tylko w okresie karnawału, od zawsze najlepiej sprawdzają się kolorowe bale przebierańców. Potwierdził to z uśmiechem ujaranego rastamana znany wodzirej Leszek Miller, który na ostatnim bojowym spędzie SLD zaproponował działaczom swej partii, aby przed wyborami przebrali się za wrażliwych społecznie polityków. Każdy ważny u komuchów ma teraz w mig zaopiekować się jakąś pobliską sierotką, rodziną cherlaków czy chorym na schizofrenię kanarkiem sąsiada. Zbiorowa troska o sierotki ma się zacząć natychmiast, po to, by jesienią, w gorącym okresie wyborczym, można było prezentować w mediach podtuczoną i uśmiechniętą dziatwę i inne podopieczne kaleki jako wynik samarytańskiego wysiłku mandarynów lewicy.
Obok balów przebierańców modną zabawą w tegorocznym karnawale była zabawa w chowanego. Okazało się, że "Gazeta Wyborcza" od kilku lat chowa u siebie agenta bezpieki Lesława Maleszkę. Kiedy kilka lat temu wyszło na jaw, że publicysta Maleszka to tak naprawdę agent Ketman, Maleszka Lesław zniknął ze szpalt gazety, a nawet z budynku redakcji. Teraz okazało się, że to tylko tak dla jaj. Maleszka Lesław chowa się w domu, ale dalej robi w "Wyborczej". Świetnie adiustuje teksty i poprawia styl oraz przecinki wybitnym rycerzom pióra z ulicy Czerskiej. Robi to w czapce niewidce, bo "Wyborcza" choć zatrudnia padalca, gardzi nim i nie chce na niego patrzeć.
Tradycyjnie modną zabawą karnawałową był nad Wisłą głuchy telefon. Jak ktoś popadł w najmniejsze nawet kłopoty, a nie chciał słyszeć złośliwych pytań dziennikarzy, to od razu wyłączał telefon i tyle można go było dorwać. Głuchy telefon na wizji uprawiało też wielu przesłuchiwanych przez parlamentarne komisje śledcze. Niektórzy z nich miny mieli takie, jakby w ogóle nie słyszeli pytań lub zjedli zupę ze śniegu i popijali konfetti. W karnawale nic nie straciła ze swego uroku popularna gra ludowa w zbijaka. Wśród oklasków i uśmiechów zbijano Andrzeja Leppera
ze składu nowej komisji do spraw wyjaśnienia prywatyzacji PZU tak długo, aż wypadł z rozgrywek i polazł do sauny. Może i szkoda. Zamiast smutnego Dobosza mielibyśmy widowiskowego gitarzystę, który codziennie przeciąga strunę. Lepper obrady komisji wykorzystałby z pewnością do grania głośnych solówek. Wraz z powrotem Waldemara Pawlaka (ksywka Cyborg) na fotel szefa PSL głośno mówi się o nowych odcinkach serialu "Z Archiwum X" i o powrocie mody na staropolskie zabawy w stylu balu manekinów.
Końcówka karnawału zaowocowała też wyborem naszego przedstawiciela na festiwal Eurowizji. Niezwykle ciekawa okazała się lista zgłoszeń polskich wykonawców do tego konkursu. Na dziesięć podmiotów, które rozpatrywano w finale, aż osiem to wykonawcy, o których być może słyszeli ich rodzice czy kumple z podwórka. Od czasu gdy po fatalnym występie na Eurowizji załamała się kariera Andrzeja Piaska Piasecznego i Blue Cafe, występ na tej imprezie traktowany jest w środowisku muzycznym jak bilet wstępu na pole minowe. Nic więc dziwnego, że znani wykonawcy nie kwapili się, aby brać udział w tym zaproszeniu na egzekucję. Efekt reklamowy mizerny, a poturbować się łatwo. Branża muzyczna uznała, że lepiej więc wysłać kogoś, komu już nic nie jest w stanie zaszkodzić. Idealnym kandydatem do ośmieszenia okazał się kiczowaty duet Ivan i Delfin znany z przeboju "Czarne oczy". Piosenek Ivana i Delfina próżno by szukać na listach przebojów dużych stacji radiowych. To królowie bazarów i wiejskich dyskotek. Ich ckliwy przebój "Czarne oczy" zna jednak cała Polska. O zespole wiadomo tyle, że Ivan śpiewa, Delfin gra na gitarze i że nawet fryzury mają z playbacku. Komuś to musiało przeszkadzać (chodzą słuchy, że maczał w tym palce Krawczyk i Don Wasyl). Okrutna telewizja wysyła teraz bezlitośnie ten nieszczęsny duet biedaków na konkurs, gdzie polegną jak biskup Gocłowski w walce z komornikiem.
Co tam jednak lista piosenek na Eurowizję! Wszelkie możliwe listy przebojów blakną przy liście Wildsteina. Zdaniem wielu krytyków muzycznych, to ta właśnie lista zawiera największe hity mijającego karnawału. Po jej przeczytaniu nie wszyscy mają ochotę na ostatkowe tańce. Niektórym przyjdzie mocno posypać głowę popiołem. Byle nie był to popiół z ubeckich teczek, jak by tego chcieli lustracyjni blokersi od Pacewicza. Jak mówi stare ludowe przysłowie: gdy karnawał odchodzi, naród w teczkach brodzi.
Tradycyjnie modną zabawą karnawałową był nad Wisłą głuchy telefon. Jak ktoś popadł w najmniejsze nawet kłopoty, a nie chciał słyszeć złośliwych pytań dziennikarzy, to od razu wyłączał telefon i tyle można go było dorwać. Głuchy telefon na wizji uprawiało też wielu przesłuchiwanych przez parlamentarne komisje śledcze. Niektórzy z nich miny mieli takie, jakby w ogóle nie słyszeli pytań lub zjedli zupę ze śniegu i popijali konfetti. W karnawale nic nie straciła ze swego uroku popularna gra ludowa w zbijaka. Wśród oklasków i uśmiechów zbijano Andrzeja Leppera
ze składu nowej komisji do spraw wyjaśnienia prywatyzacji PZU tak długo, aż wypadł z rozgrywek i polazł do sauny. Może i szkoda. Zamiast smutnego Dobosza mielibyśmy widowiskowego gitarzystę, który codziennie przeciąga strunę. Lepper obrady komisji wykorzystałby z pewnością do grania głośnych solówek. Wraz z powrotem Waldemara Pawlaka (ksywka Cyborg) na fotel szefa PSL głośno mówi się o nowych odcinkach serialu "Z Archiwum X" i o powrocie mody na staropolskie zabawy w stylu balu manekinów.
Końcówka karnawału zaowocowała też wyborem naszego przedstawiciela na festiwal Eurowizji. Niezwykle ciekawa okazała się lista zgłoszeń polskich wykonawców do tego konkursu. Na dziesięć podmiotów, które rozpatrywano w finale, aż osiem to wykonawcy, o których być może słyszeli ich rodzice czy kumple z podwórka. Od czasu gdy po fatalnym występie na Eurowizji załamała się kariera Andrzeja Piaska Piasecznego i Blue Cafe, występ na tej imprezie traktowany jest w środowisku muzycznym jak bilet wstępu na pole minowe. Nic więc dziwnego, że znani wykonawcy nie kwapili się, aby brać udział w tym zaproszeniu na egzekucję. Efekt reklamowy mizerny, a poturbować się łatwo. Branża muzyczna uznała, że lepiej więc wysłać kogoś, komu już nic nie jest w stanie zaszkodzić. Idealnym kandydatem do ośmieszenia okazał się kiczowaty duet Ivan i Delfin znany z przeboju "Czarne oczy". Piosenek Ivana i Delfina próżno by szukać na listach przebojów dużych stacji radiowych. To królowie bazarów i wiejskich dyskotek. Ich ckliwy przebój "Czarne oczy" zna jednak cała Polska. O zespole wiadomo tyle, że Ivan śpiewa, Delfin gra na gitarze i że nawet fryzury mają z playbacku. Komuś to musiało przeszkadzać (chodzą słuchy, że maczał w tym palce Krawczyk i Don Wasyl). Okrutna telewizja wysyła teraz bezlitośnie ten nieszczęsny duet biedaków na konkurs, gdzie polegną jak biskup Gocłowski w walce z komornikiem.
Co tam jednak lista piosenek na Eurowizję! Wszelkie możliwe listy przebojów blakną przy liście Wildsteina. Zdaniem wielu krytyków muzycznych, to ta właśnie lista zawiera największe hity mijającego karnawału. Po jej przeczytaniu nie wszyscy mają ochotę na ostatkowe tańce. Niektórym przyjdzie mocno posypać głowę popiołem. Byle nie był to popiół z ubeckich teczek, jak by tego chcieli lustracyjni blokersi od Pacewicza. Jak mówi stare ludowe przysłowie: gdy karnawał odchodzi, naród w teczkach brodzi.
Więcej możesz przeczytać w 6/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.