Premier Izraela pierwszy raz pojedzie na Synaj nie w czołgu Pułkownik Oren Jaari z Departamentu Wywiadu prawie wbiegł do sali, w której odbywała się odprawa. Przy prostokątnym stole siedzieli już minister obrony Szaul Mofaz, szef sztabu generalnego Mosze Jaalon, kierownicy służb specjalnych i dwaj pułkownicy z wywiadu wojskowego. - Mamy Ahmeda - zameldował Jaari. Dwaj pułkownicy wstali i bez słowa przeszli do palarni. Nikomu nie trzeba było niczego tłumaczyć. Ahmed był odpowiedzialny za zamordowanie kilkudziesięciu Izraelczyków. W aparacie obrony nazywano go diabłem. Od dawna zajmował czołowe miejsce na izraelskiej liście likwidacyjnej, ale zawsze udawało mu się uciec. - Proszę referować - głos Mofaza nie wyrażał uczuć. - Mamy niecałe dziesięć minut. Facet jedzie do meczetu w Rafah. Ci w powietrzu mają go na muszkach. O pomyłce nie może być mowy. Proszę o decyzję. Jaari spojrzał na zegarek. Zostało siedem minut. - No to w czym problem? - minister zaczął się niecierpliwić. - Ahmed nie jest sam. Jest z nim żona i troje dzieci. W pokoju zapanowała cisza. Mofaz chciał zadzwonić do Szarona, ale przypomniał sobie niedawną rozmowę z premierem i zrezygnował. - Jeszcze dwie minuty. Pół minuty. Również pilot kobry zaczął odliczać czas. Ahmed wszedł na schody prowadzące do meczetu i wmieszał się w kilkutysięczny tłum.
Przepustka do życia
Ahmed jest jednym z wielu terrorystów, którym Izrael wystawił ostatnio przepustkę do życia. Największe oburzenie wywołało skreślenie z listy likwidacyjnej Mohammeda Defa, dowódcy islamskich plutonów śmierci. Szef służby bezpieczeństwa Awi Dichter zagroził nawet podaniem się do dymisji, ale politycy i wojskowi mieli na ten temat inne zdanie.
W związku z konferencją w Szarm el-Szejk Izrael uwolni kilkuset więźniów palestyńskich. W tej sprawie Abu Mazen liczył na więcej i będzie rozczarowany. Trudno ocenić, dlaczego Szaron popełnia stary błąd. Gdyby uwolnił 5 tys. więźniów politycznych, akcje Mazena skoczyłyby do nieba, co pozwoliłoby mu na większą elastyczność w innych, ważniejszych dla Izraela sprawach. Lewica przestrzega rząd przed niepotrzebną buchalterią w stosunkach z Palestyńczykami. Josi Bejlin, przywódca ugrupowania Jahad, do dzisiaj uważa, że rząd Mazena sprzed półtora roku skróciłby intifadę, gdyby Izrael był bardziej wspaniałomyślny.
Premier Autonomii Abu Ala jest przekonany, że hudna, czyli nowa polityka wewnątrzpalestyńskiego porozumienia, będzie stabilniejsza, jeśli rzesze Palestyńczyków odniosą z niej wyraźną korzyść. "To najlepszy sposób na terror" - mówił niedawno podczas spotkania z dziennikarzami. Niewykluczone zatem, że już wkrótce władze umożliwią tysiącom Palestyńczyków pracę w Izraelu i jeszcze bardziej ograniczą obecność wojskową w Gazie i na Zachodnim Brzegu.
Niebo nad Gazą
Niebo nad Gazą jest prawie czyste. Zniknęły helikoptery i samoloty bezzałogowe. Czołgi i transportery opancerzone wycofały się do Gusz Katif, a odgłosy eksplozji dochodzą już tylko z kamieniołomów.
W centrum panuje spory ruch. Samochody i półciężarówki załadowane owocami torują sobie drogę wśród koni i osłów. Kilka dni temu wojsko otworzyło przejście graniczne w Karmi, co umożliwia Palestyńczykom eksport płodów rolnych do Izraela. Ceny wzrosły, ale skrzynka pomidorów w Strefie Gazy nadal kosztuje niespełna 5 szekli, dwadzieścia razy mniej niż w Izraelu.
Zniszczenia w stolicy palestyńskiego terroru widoczne są wszędzie. Potężny wał kamieni po obu stronach ulicy Sulejmana był jeszcze dwa miesiące temu dzielnicą mieszkaniową. Stąd ostrzeliwano Izraelczyków na pustyni Negew. Ludność dostała osiem godzin na ewakuację, a później do akcji wkroczyły buldożery. - W ciągu kilkunastu dni udało nam się opanować sytuację - chwalił się niedawno Mohammed Dahlan, "mocny człowiek" Gazy. Podczas rozmów z kierownictwem izraelskiego Ministerstwa Obrony wyraził on przekonanie, że nowe władze Autonomii potrafią zastopować terrorystów.
W aparacie obrony w Jerozolimie dmuchają na zimne. - Na tym filmie już kiedyś byliśmy - przypomina "Wprost" szef służby bezpieczeństwa Awi Dichter. - Wystarczy jeden zabłąkany pocisk, aby wszystko wymknęło się spod kontroli. Sytuacja przypomina wielkie pole minowe, przez które będziemy musieli przejść razem z Palestyńczykami - mówią sztabowcy w Centralnym Okręgu Wojskowym.
Mazen i jego ludzie starają się stworzyć przynajmniej pozory normalności. Fotogeniczną policję palestyńską widać na każdym kroku. Pierwszy raz od lat samochody w Gazie zatrzymują się na czerwonym świetle, a miejscowe bandy pobierające haracz od kupców przychodzą po kasę tylko późną nocą.
Abu Mazen nie rozbroił jednak terrorystów i nie ma zamiaru rozmontować infrastruktury Hamasu. Jego koncepcja hudny polega na ogólnopalestyńskiej współpracy. "Zostaniecie dopuszczeni do władzy, ale musicie uznać nowe reguły gry" - mówił Mazen podczas ostatnich spotkań z hamasowcami. Ta taktyka sprawi, że nowe kierownictwo palestyńskie stanie się zakładnikiem fundamentalistów islamskich, uzależnionym od ich dobrej woli. Alternatywą jest tylko wojna domowa, a na to naród palestyński nie pozwoli - tłumaczy Dahlan.
W czasach późnego Arafata Dahlan był wymieniany jako jeden z następców starego raisa. Ostatnio traci na znaczeniu na rzecz szefów palestyńskich służb bezpieczeństwa. Wśród nich wyróżnia się Musa Arafat, krewny Jasera, dowódca sił bezpieczeństwa w Gazie. Ten ponury starszy mężczyzna budzi strach wśród przeciwników i entuzjazm wśród zwolenników. Gangsterska aparycja i savoir-vivre jak z "Ojca chrzestnego" dodają mu prestiżu na palestyńskiej ulicy. "Wschodząca gwiazda" - mówi o nim dowódca armii izraelskiej w Strefie Gazy. - Człowiek honoru, na którym można polegać - mówią inni. Najważniejsze jednak, że jest skuteczny. - Z tym gościem można pracować. Ma ręce zbroczone krwią, ale jest bardziej wiarygodny od innych - oceniają go w Tel Awiwie.
- Jestem uczciwym policjantem i nie kocham Izraelczyków - mówi o sobie Musa Arafat, który siedmiokrotnie wyszedł cało z zamachów organizowanych przez palestyńską konkurencję - ale jednocześnie żelazną ręką będę realizował politykę nowego kierownictwa.
Zmęczeni intifadą
Forsowany przez Szarona plan jednostronnej separacji traci powoli ostrość. - Dlaczego mamy podejmować jednostronne kroki, skoro mamy partnera do pokoju? - pytają Izraelczycy. Ostatnia wielka demonstracja - jakiej nie widziała nowożytna Jerozolima - świadczy nie tylko o rosnącym sprzeciwie wobec planów Szarona, ale również o tym, że zmiany w kierownictwie palestyńskim budzą nadzieje nawet po prawej stronie izraelskiej sceny politycznej.
W pierwszych dniach intifady do Izraela przyjechał Joschka Fischer, minister spraw zagranicznych Niemiec. "To wygląda na długą sprawę - mówił wtedy w Jerozolimie. - Obie strony muszą się wykrwawić, nim ponownie przystąpią do rozmów". Niewykluczone, że miał rację. Palestyńczycy są już zniechęceni. Izraelczycy zrozumieli, że łatwiej jest pokonać wszystkie armie arabskie niż bataliony samobójców spieszących do islamskiego raju. Izrael wycofuje się z palestyńskich miast, nawet Hamas mówi o przerwaniu ognia. Bush zamierza zrealizować swój plan stworzenia państwa palestyńskiego, Abu Mazen potępia terror, a Szaron za chwilę zlikwiduje izraelskie osiedla. Wszystkie deklaracje poszły w zapomnienie.
Nikt nie wspomina już o zwycięstwie. Nikt nie mówi o milionach szahidów maszerujących do Jerozolimy. - Tak naprawdę to ani my, ani oni nie rozumiemy planu separacji Szarona, ale teraz to już nie ma większego znaczenia - pisze największy dziennik izraelski "Yediot Achronot". Oba narody przypominają pokrwawionych bokserów czekających na gong. Większość Izraelczyków i Palestyńczyków nie ma przesadnych nadziei. Ostateczne porozumienie będzie musiało być może poczekać jeszcze kilkadziesiąt lat, ale teraz wszyscy są zmęczeni i chcą odpocząć.
Dobrze zorientowane źródła w stolicy podejrzewają, że Bush i Condoleezza Rice zechcą włączyć Europę do wysiłków pokojowych na Bliskim Wschodzie. Ewentualna presja transatlantycka na Izrael budzi zaniepokojenie wśród architektów politycznych w Jerozolimie i Tel Awiwie. Tym bardziej że do grona "mediatorów" chce się przyłączyć na siłę Władimir Putin. Ludzie Szarona są zdecydowani: Bush, Mubarak, Abdullah - tak; Europa, Putin, ONZ - nie.
Nie wiadomo jeszcze, czy spotkanie Szaron - Mazen - Mubarak - Abdullah okaże się wydarzeniem historycznym, czy kolejnym epizodem nad Morzem Czerwonym. Premier Izraela pierwszy raz pojedzie na Synaj nie w czołgu, a Abu Mazen pierwszy raz pokaże się w nowych szatach prawdziwego raisa. Czy podczas spotkania w Szarm el-Szejk Abu Mazen ogłosi zakończenie intifady? Czy Izrael zadeklaruje wstrzymanie wszelkiej działalności wojskowej na Zachodnim Brzegu i w Gazie? Condoleezza Rice ma taką nadzieję. W wywiadzie dla izraelskiej Jedynki wyraziła przekonanie, że Szaron i Abu Mazen będą zbyt zajęci, by móc się opalać i łowić ryby.
52 miesiące po wybuchu intifady zostanie podjęty autentyczny wysiłek wznowienia procesu pokojowego. Nie ulega wątpliwości, że przełom w stosunkach z Palestyńczykami doprowadziłby do normalizacji stosunków z państwami arabskimi. Nawet Muammar Kaddafi czeka w kolejce na zaproszenie do Jerozolimy, nie mówiąc o przywódcach Algierii, Tunezji, Maroka i... Iraku.
Tym razem wszyscy chcą pomóc nowemu kierownictwu palestyńskiemu: król Jordanii Abdullah chce sprezentować Abu Mazenowi brygadę Bader, która będzie strzec jego władzy w północnej Samarii. Prezydent Egiptu Mubarak chce namaścić lidera palestyńskiego panarabskim poparciem i uznaniem. Nawet skąpi Izraelczycy przywiozą do Szarm el-Szejk długą listę ułatwień i gestów dobrej woli. Czy to wystarczy? Zdania są podzielone. Wiele zależy od szczęścia i przypadku.
Mimo najróżniejszych wątpliwości wydaje się, że na tym filmie jeszcze nie byliśmy. Główny aktor w kefii i mundurze koloru khaki zniknął ze sceny. Jego następca jest politykiem innego typu: praktycznym, umiarkowanym, bez rewolucyjnej retoryki, bez ambicji bycia współczesnym Saladynem. Byłoby tragedią, gdyby obie strony zaprzepaściły wielką szansę. Jaser Arafat umiera tylko raz.
Ahmed jest jednym z wielu terrorystów, którym Izrael wystawił ostatnio przepustkę do życia. Największe oburzenie wywołało skreślenie z listy likwidacyjnej Mohammeda Defa, dowódcy islamskich plutonów śmierci. Szef służby bezpieczeństwa Awi Dichter zagroził nawet podaniem się do dymisji, ale politycy i wojskowi mieli na ten temat inne zdanie.
W związku z konferencją w Szarm el-Szejk Izrael uwolni kilkuset więźniów palestyńskich. W tej sprawie Abu Mazen liczył na więcej i będzie rozczarowany. Trudno ocenić, dlaczego Szaron popełnia stary błąd. Gdyby uwolnił 5 tys. więźniów politycznych, akcje Mazena skoczyłyby do nieba, co pozwoliłoby mu na większą elastyczność w innych, ważniejszych dla Izraela sprawach. Lewica przestrzega rząd przed niepotrzebną buchalterią w stosunkach z Palestyńczykami. Josi Bejlin, przywódca ugrupowania Jahad, do dzisiaj uważa, że rząd Mazena sprzed półtora roku skróciłby intifadę, gdyby Izrael był bardziej wspaniałomyślny.
Premier Autonomii Abu Ala jest przekonany, że hudna, czyli nowa polityka wewnątrzpalestyńskiego porozumienia, będzie stabilniejsza, jeśli rzesze Palestyńczyków odniosą z niej wyraźną korzyść. "To najlepszy sposób na terror" - mówił niedawno podczas spotkania z dziennikarzami. Niewykluczone zatem, że już wkrótce władze umożliwią tysiącom Palestyńczyków pracę w Izraelu i jeszcze bardziej ograniczą obecność wojskową w Gazie i na Zachodnim Brzegu.
Niebo nad Gazą
Niebo nad Gazą jest prawie czyste. Zniknęły helikoptery i samoloty bezzałogowe. Czołgi i transportery opancerzone wycofały się do Gusz Katif, a odgłosy eksplozji dochodzą już tylko z kamieniołomów.
W centrum panuje spory ruch. Samochody i półciężarówki załadowane owocami torują sobie drogę wśród koni i osłów. Kilka dni temu wojsko otworzyło przejście graniczne w Karmi, co umożliwia Palestyńczykom eksport płodów rolnych do Izraela. Ceny wzrosły, ale skrzynka pomidorów w Strefie Gazy nadal kosztuje niespełna 5 szekli, dwadzieścia razy mniej niż w Izraelu.
Zniszczenia w stolicy palestyńskiego terroru widoczne są wszędzie. Potężny wał kamieni po obu stronach ulicy Sulejmana był jeszcze dwa miesiące temu dzielnicą mieszkaniową. Stąd ostrzeliwano Izraelczyków na pustyni Negew. Ludność dostała osiem godzin na ewakuację, a później do akcji wkroczyły buldożery. - W ciągu kilkunastu dni udało nam się opanować sytuację - chwalił się niedawno Mohammed Dahlan, "mocny człowiek" Gazy. Podczas rozmów z kierownictwem izraelskiego Ministerstwa Obrony wyraził on przekonanie, że nowe władze Autonomii potrafią zastopować terrorystów.
W aparacie obrony w Jerozolimie dmuchają na zimne. - Na tym filmie już kiedyś byliśmy - przypomina "Wprost" szef służby bezpieczeństwa Awi Dichter. - Wystarczy jeden zabłąkany pocisk, aby wszystko wymknęło się spod kontroli. Sytuacja przypomina wielkie pole minowe, przez które będziemy musieli przejść razem z Palestyńczykami - mówią sztabowcy w Centralnym Okręgu Wojskowym.
Mazen i jego ludzie starają się stworzyć przynajmniej pozory normalności. Fotogeniczną policję palestyńską widać na każdym kroku. Pierwszy raz od lat samochody w Gazie zatrzymują się na czerwonym świetle, a miejscowe bandy pobierające haracz od kupców przychodzą po kasę tylko późną nocą.
Abu Mazen nie rozbroił jednak terrorystów i nie ma zamiaru rozmontować infrastruktury Hamasu. Jego koncepcja hudny polega na ogólnopalestyńskiej współpracy. "Zostaniecie dopuszczeni do władzy, ale musicie uznać nowe reguły gry" - mówił Mazen podczas ostatnich spotkań z hamasowcami. Ta taktyka sprawi, że nowe kierownictwo palestyńskie stanie się zakładnikiem fundamentalistów islamskich, uzależnionym od ich dobrej woli. Alternatywą jest tylko wojna domowa, a na to naród palestyński nie pozwoli - tłumaczy Dahlan.
W czasach późnego Arafata Dahlan był wymieniany jako jeden z następców starego raisa. Ostatnio traci na znaczeniu na rzecz szefów palestyńskich służb bezpieczeństwa. Wśród nich wyróżnia się Musa Arafat, krewny Jasera, dowódca sił bezpieczeństwa w Gazie. Ten ponury starszy mężczyzna budzi strach wśród przeciwników i entuzjazm wśród zwolenników. Gangsterska aparycja i savoir-vivre jak z "Ojca chrzestnego" dodają mu prestiżu na palestyńskiej ulicy. "Wschodząca gwiazda" - mówi o nim dowódca armii izraelskiej w Strefie Gazy. - Człowiek honoru, na którym można polegać - mówią inni. Najważniejsze jednak, że jest skuteczny. - Z tym gościem można pracować. Ma ręce zbroczone krwią, ale jest bardziej wiarygodny od innych - oceniają go w Tel Awiwie.
- Jestem uczciwym policjantem i nie kocham Izraelczyków - mówi o sobie Musa Arafat, który siedmiokrotnie wyszedł cało z zamachów organizowanych przez palestyńską konkurencję - ale jednocześnie żelazną ręką będę realizował politykę nowego kierownictwa.
Zmęczeni intifadą
Forsowany przez Szarona plan jednostronnej separacji traci powoli ostrość. - Dlaczego mamy podejmować jednostronne kroki, skoro mamy partnera do pokoju? - pytają Izraelczycy. Ostatnia wielka demonstracja - jakiej nie widziała nowożytna Jerozolima - świadczy nie tylko o rosnącym sprzeciwie wobec planów Szarona, ale również o tym, że zmiany w kierownictwie palestyńskim budzą nadzieje nawet po prawej stronie izraelskiej sceny politycznej.
W pierwszych dniach intifady do Izraela przyjechał Joschka Fischer, minister spraw zagranicznych Niemiec. "To wygląda na długą sprawę - mówił wtedy w Jerozolimie. - Obie strony muszą się wykrwawić, nim ponownie przystąpią do rozmów". Niewykluczone, że miał rację. Palestyńczycy są już zniechęceni. Izraelczycy zrozumieli, że łatwiej jest pokonać wszystkie armie arabskie niż bataliony samobójców spieszących do islamskiego raju. Izrael wycofuje się z palestyńskich miast, nawet Hamas mówi o przerwaniu ognia. Bush zamierza zrealizować swój plan stworzenia państwa palestyńskiego, Abu Mazen potępia terror, a Szaron za chwilę zlikwiduje izraelskie osiedla. Wszystkie deklaracje poszły w zapomnienie.
Nikt nie wspomina już o zwycięstwie. Nikt nie mówi o milionach szahidów maszerujących do Jerozolimy. - Tak naprawdę to ani my, ani oni nie rozumiemy planu separacji Szarona, ale teraz to już nie ma większego znaczenia - pisze największy dziennik izraelski "Yediot Achronot". Oba narody przypominają pokrwawionych bokserów czekających na gong. Większość Izraelczyków i Palestyńczyków nie ma przesadnych nadziei. Ostateczne porozumienie będzie musiało być może poczekać jeszcze kilkadziesiąt lat, ale teraz wszyscy są zmęczeni i chcą odpocząć.
Dobrze zorientowane źródła w stolicy podejrzewają, że Bush i Condoleezza Rice zechcą włączyć Europę do wysiłków pokojowych na Bliskim Wschodzie. Ewentualna presja transatlantycka na Izrael budzi zaniepokojenie wśród architektów politycznych w Jerozolimie i Tel Awiwie. Tym bardziej że do grona "mediatorów" chce się przyłączyć na siłę Władimir Putin. Ludzie Szarona są zdecydowani: Bush, Mubarak, Abdullah - tak; Europa, Putin, ONZ - nie.
Nie wiadomo jeszcze, czy spotkanie Szaron - Mazen - Mubarak - Abdullah okaże się wydarzeniem historycznym, czy kolejnym epizodem nad Morzem Czerwonym. Premier Izraela pierwszy raz pojedzie na Synaj nie w czołgu, a Abu Mazen pierwszy raz pokaże się w nowych szatach prawdziwego raisa. Czy podczas spotkania w Szarm el-Szejk Abu Mazen ogłosi zakończenie intifady? Czy Izrael zadeklaruje wstrzymanie wszelkiej działalności wojskowej na Zachodnim Brzegu i w Gazie? Condoleezza Rice ma taką nadzieję. W wywiadzie dla izraelskiej Jedynki wyraziła przekonanie, że Szaron i Abu Mazen będą zbyt zajęci, by móc się opalać i łowić ryby.
52 miesiące po wybuchu intifady zostanie podjęty autentyczny wysiłek wznowienia procesu pokojowego. Nie ulega wątpliwości, że przełom w stosunkach z Palestyńczykami doprowadziłby do normalizacji stosunków z państwami arabskimi. Nawet Muammar Kaddafi czeka w kolejce na zaproszenie do Jerozolimy, nie mówiąc o przywódcach Algierii, Tunezji, Maroka i... Iraku.
Tym razem wszyscy chcą pomóc nowemu kierownictwu palestyńskiemu: król Jordanii Abdullah chce sprezentować Abu Mazenowi brygadę Bader, która będzie strzec jego władzy w północnej Samarii. Prezydent Egiptu Mubarak chce namaścić lidera palestyńskiego panarabskim poparciem i uznaniem. Nawet skąpi Izraelczycy przywiozą do Szarm el-Szejk długą listę ułatwień i gestów dobrej woli. Czy to wystarczy? Zdania są podzielone. Wiele zależy od szczęścia i przypadku.
Mimo najróżniejszych wątpliwości wydaje się, że na tym filmie jeszcze nie byliśmy. Główny aktor w kefii i mundurze koloru khaki zniknął ze sceny. Jego następca jest politykiem innego typu: praktycznym, umiarkowanym, bez rewolucyjnej retoryki, bez ambicji bycia współczesnym Saladynem. Byłoby tragedią, gdyby obie strony zaprzepaściły wielką szansę. Jaser Arafat umiera tylko raz.
Więcej możesz przeczytać w 6/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.