Schwarzenegger przegrał bitwę, aby wygrać wojnę Gdybym wydał 100 mln USD na kampanię przeciw Matce Teresie, też by ją pan znienawidził" - tak Arnold Schwarzenegger, gubernator Kalifornii, w rozmowie z dziennikarzem "San Diego Union Tribune" skomentował wyniki przegranego przez siebie referendum. Schwarzenegger był wyraźnie rozgoryczony. Stawką w głosowaniu była likwidacja przywilejów socjalnych dla przedstawicieli wybranych profesji (m.in. nauczycieli i służb mundurowych) oraz związków zawodowych.
Rozgoryczenie było tym większe, że w kampanii poprzedzającej referendum nie było żadnej dyskusji merytorycznej nad jego propozycjami. Dzięki 100 mln USD wydanym na kampanię zrobiono ze Schwarzeneggera faszystę ("bo jego ojciec należał do NSDAP") i niemoralnego playboya (wyciągając historie sprzed 30 lat). To wystarczyło, aby liczba jego zwolenników spadła o połowę - z 67 proc. do 33 proc.
Schwarzenegger, podobnie jak bohaterowie kina akcji, których grał, nie zamierza się poddać. Na jego korzyść przemawiają wskaźniki gospodarcze: w ciągu dwóch lat poprawił warunki do prowadzenia biznesu na tyle, że przedsiębiorcy stworzyli 400 tys. miejsc pracy, i zlikwidował wynoszący 15 mld USD deficyt budżetowy, a równocześnie Kalifornijczycy zapłacili podatki niższe o 2 mld USD! Na początku roku think tank Cato Institute uznał go za gubernatora prowadzącego najlepszą politykę finansową w USA. Dziś Schwarzenegger rozpoczyna kampanię, która ma mu pomóc odbudować zaufanie Kalifornijczyków, tak aby w przyszłorocznych wyborach powierzyli mu kierowanie stanem na kolejną kadencję. - Naprawianie gospodarki Kalifornii to praca na pięć lat, nie na dwa i pół roku - tłumaczy Arnold Schwarzenegger.
Cztery reformy i pogrzeb
Sukcesy w reformowaniu gospodarki połączone z rekordowym poparciem uśpiły czujność Schwarzeneggera. Był przekonany, że równie łatwo, jak uzdrowił finanse publiczne, poradzi sobie z reformą publicznego szkolnictwa, służby zdrowia i służb mundurowych. Postawił wszystko na jedną kartę i 1 stycznia 2005 r. podczas noworocznego przemówienia do Kalifornijczyków ogłosił rok reform. Otwarcie oświadczył, że zamierza znieść przywileje emerytalne policjantów i strażaków, przedłużyć z dwóch do pięciu lat okres, po którym nauczycieli nie można już zwolnić z pracy, a także wstrzymać proces zwiększania liczby pielęgniarek w szpitalach (z danych wynikało, że i tak jest ich za dużo). Ostatnia propozycja nakładała na związki zawodowe pracowników sektora publicznego obowiązek uzyskania pisemnej zgody od swoich członków na wydawanie pieniędzy ze składek na działalność polityczną.
W ten sposób Schwarzenegger - wedle słów jednego z publicystów - zjednoczył "wszystkie czerwone plemiona" Kalifornii. Projekty ustaw, które ogłosił, uderzały w najsilniejsze w Ameryce związki zawodowe pracowników sektora publicznego (ich członkowie stanowią połowę wszystkich członków związków zawodowych w Kalifornii), które są głównym zapleczem Partii Demokratycznej. To oznaczało początek wojny między demokratami a republikanami. Schwarzenegger liczył na to, że jego charyzma i logiczne argumenty pozwolą mu odwojować stan uważany za zaplecze demokratów. Wcześniejszą polityką dowiódł, że właśnie przez referenda potrafi forsować prawo, na które nie zgadzał się zdominowany przez demokratów parlament stanowy.
Kontratak związków zawodowych był miażdżący. W emitowanych w TV reklamówkach pokazywano rodziny poległych na służbie policjantów i strażaków, których gubernator rzekomo chce pozbawić pieniędzy. Wypowiedź Schwarzeneggera o tym, że "skopie tyłki" przeciwnikom reformy, ilustrowano zdjęciami pielęgniarek opiekujących się chorymi. Wreszcie zarzucono mu, że cały ciężar reformowania kalifornijskiej publicznej edukacji chce zrzucić na nauczycieli. Dodatkowo uprzykrzano życie Schwarzeneggerowi demonstracjami związkowców na każdym jego publicznym wiecu. Doszło do tego, że o publicznych wystąpieniach gubernatora jego biuro informowało najwyżej z dwugodzinnym wyprzedzeniem, by jego przeciwnicy nie mieli czasu zorganizować pikiety. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Poparcie dla gubernatora spadło z 67 proc. do 33 proc., a 9 listopada Kalifornijczycy odrzucili wszystkie proponowane przez niego projekty reform.
Rewanż za rok
Do wyborów gubernatora Kalifornii pozostał jeszcze prawie rok i Schwarzenegger liczy na to, że zdoła odrobić stracone głosy. Na razie tłumaczy swoim zwolennikom, że nie ma pieniędzy, aby na każde oszczerstwo odpowiadać w mediach. Schwarzenegger, co warto podkreślić, zrzekł się pensji gubernatora (200 tys. USD rocznie) i finansuje swoją działalność polityczną w dużym stopniu z własnych pieniędzy. Od 2003 r., kiedy został gubernatorem, wydał już na ten cel z własnego konta ponad 30 mln USD. Przedstawiciele związków zawodowych odgrażają się, że podczas wyborów wystawią mu drugą część rachunku za podniesienie ręki na ich przywileje. Już dziś nie przebierają w środkach. Opłacani przez związkowców prywatni detektywi śledzą każdy krok gubernatora. Wnikliwie analizowane są umowy, które podpisał z magazynami zajmującym się promocją kulturystyki. Zwykle kończy się to zarzutami, że postępuje nieetycznie, utrzymując takie źródło dochodów jako gubernator. Schwarzenegger nie daje jednak za wygraną.
- W polityce jest jak w sporcie. Nie ma znaczenia, jak szybko biegasz pół roku przed igrzyskami. Ważne jest, jak dobry będziesz w dniu zawodów, czyli ilu będziesz miał zwolenników w dniu wyborów - mówi Schwarzenegger.
Schwarzenegger, podobnie jak bohaterowie kina akcji, których grał, nie zamierza się poddać. Na jego korzyść przemawiają wskaźniki gospodarcze: w ciągu dwóch lat poprawił warunki do prowadzenia biznesu na tyle, że przedsiębiorcy stworzyli 400 tys. miejsc pracy, i zlikwidował wynoszący 15 mld USD deficyt budżetowy, a równocześnie Kalifornijczycy zapłacili podatki niższe o 2 mld USD! Na początku roku think tank Cato Institute uznał go za gubernatora prowadzącego najlepszą politykę finansową w USA. Dziś Schwarzenegger rozpoczyna kampanię, która ma mu pomóc odbudować zaufanie Kalifornijczyków, tak aby w przyszłorocznych wyborach powierzyli mu kierowanie stanem na kolejną kadencję. - Naprawianie gospodarki Kalifornii to praca na pięć lat, nie na dwa i pół roku - tłumaczy Arnold Schwarzenegger.
Cztery reformy i pogrzeb
Sukcesy w reformowaniu gospodarki połączone z rekordowym poparciem uśpiły czujność Schwarzeneggera. Był przekonany, że równie łatwo, jak uzdrowił finanse publiczne, poradzi sobie z reformą publicznego szkolnictwa, służby zdrowia i służb mundurowych. Postawił wszystko na jedną kartę i 1 stycznia 2005 r. podczas noworocznego przemówienia do Kalifornijczyków ogłosił rok reform. Otwarcie oświadczył, że zamierza znieść przywileje emerytalne policjantów i strażaków, przedłużyć z dwóch do pięciu lat okres, po którym nauczycieli nie można już zwolnić z pracy, a także wstrzymać proces zwiększania liczby pielęgniarek w szpitalach (z danych wynikało, że i tak jest ich za dużo). Ostatnia propozycja nakładała na związki zawodowe pracowników sektora publicznego obowiązek uzyskania pisemnej zgody od swoich członków na wydawanie pieniędzy ze składek na działalność polityczną.
W ten sposób Schwarzenegger - wedle słów jednego z publicystów - zjednoczył "wszystkie czerwone plemiona" Kalifornii. Projekty ustaw, które ogłosił, uderzały w najsilniejsze w Ameryce związki zawodowe pracowników sektora publicznego (ich członkowie stanowią połowę wszystkich członków związków zawodowych w Kalifornii), które są głównym zapleczem Partii Demokratycznej. To oznaczało początek wojny między demokratami a republikanami. Schwarzenegger liczył na to, że jego charyzma i logiczne argumenty pozwolą mu odwojować stan uważany za zaplecze demokratów. Wcześniejszą polityką dowiódł, że właśnie przez referenda potrafi forsować prawo, na które nie zgadzał się zdominowany przez demokratów parlament stanowy.
Kontratak związków zawodowych był miażdżący. W emitowanych w TV reklamówkach pokazywano rodziny poległych na służbie policjantów i strażaków, których gubernator rzekomo chce pozbawić pieniędzy. Wypowiedź Schwarzeneggera o tym, że "skopie tyłki" przeciwnikom reformy, ilustrowano zdjęciami pielęgniarek opiekujących się chorymi. Wreszcie zarzucono mu, że cały ciężar reformowania kalifornijskiej publicznej edukacji chce zrzucić na nauczycieli. Dodatkowo uprzykrzano życie Schwarzeneggerowi demonstracjami związkowców na każdym jego publicznym wiecu. Doszło do tego, że o publicznych wystąpieniach gubernatora jego biuro informowało najwyżej z dwugodzinnym wyprzedzeniem, by jego przeciwnicy nie mieli czasu zorganizować pikiety. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Poparcie dla gubernatora spadło z 67 proc. do 33 proc., a 9 listopada Kalifornijczycy odrzucili wszystkie proponowane przez niego projekty reform.
Rewanż za rok
Do wyborów gubernatora Kalifornii pozostał jeszcze prawie rok i Schwarzenegger liczy na to, że zdoła odrobić stracone głosy. Na razie tłumaczy swoim zwolennikom, że nie ma pieniędzy, aby na każde oszczerstwo odpowiadać w mediach. Schwarzenegger, co warto podkreślić, zrzekł się pensji gubernatora (200 tys. USD rocznie) i finansuje swoją działalność polityczną w dużym stopniu z własnych pieniędzy. Od 2003 r., kiedy został gubernatorem, wydał już na ten cel z własnego konta ponad 30 mln USD. Przedstawiciele związków zawodowych odgrażają się, że podczas wyborów wystawią mu drugą część rachunku za podniesienie ręki na ich przywileje. Już dziś nie przebierają w środkach. Opłacani przez związkowców prywatni detektywi śledzą każdy krok gubernatora. Wnikliwie analizowane są umowy, które podpisał z magazynami zajmującym się promocją kulturystyki. Zwykle kończy się to zarzutami, że postępuje nieetycznie, utrzymując takie źródło dochodów jako gubernator. Schwarzenegger nie daje jednak za wygraną.
- W polityce jest jak w sporcie. Nie ma znaczenia, jak szybko biegasz pół roku przed igrzyskami. Ważne jest, jak dobry będziesz w dniu zawodów, czyli ilu będziesz miał zwolenników w dniu wyborów - mówi Schwarzenegger.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.