Mózgokratą nr 1 jest Robert Keohane z Uniwersytetu Princeton, współtwórca współczesnej teorii neoliberalizmu Pod koniec 1945 r. administracja prezydenta Trumana była w kłopocie. Stalin narzucał swoją wolę w Europie, a kolejne konferencje dyplomatów nic nie dawały. Wtedy na biurko prezydenta trafił "Długi telegram" - dokument autorstwa George'a Kennana, dyplomaty z ambasady USA w Moskwie, który wstrząsnął amerykańską polityką. Według Henry'ego Kissingera, ten błyskotliwy raport stał się "polityczną biblią, która wyznaczyła Ameryce zadania na kolejne kilkadziesiąt lat".
Konsekwencjami tego dokumentu były: plan Marshalla, powstanie NATO, wojny w Korei i Wietnamie oraz interwencje w Laosie i Kambodży. 12 marca 1947 r. w orędziu do Kongresu Harry Truman zaprezentował doktrynę, która była zmodyfikowaną na potrzeby decyzji politycznych wersją "Długiego telegramu". Analiza uzupełniona przez Kennana anonimowo ukazała się pod tytułem "Źródła sowieckiego zachowania" w lipcu 1947 r. w magazynie "Foreign Affairs". Termin "powstrzymywanie" wszedł do języka politologii, a Kennan po odejściu z dyplomacji stał się najbardziej wpływowym politologiem w USA.
Dziś bez Davida Fruma, politologa i byłego speechwritera George'a Busha, nie byłoby terminu "oś zła", bez Leo Straussa i Alana Blooma (nauczyciela Paula Wolfowitza i pierwowzoru bohatera powieści "Ravelstein" Saula Bellowa) nie byłoby idei neokonserwatystów. Polityka międzynarodowa nie miałaby obecnego kształtu bez pojęć "zderzenie cywilizacji" Samuela Huntingtona, "demokratyczny pokój" Michaela Doyle'a czy "koniec historii" Francisa Fukuyamy. Bez eseju "Potęga i raj" Roberta Kagana nie byłoby definicji współczesnych stosunków transatlantyckich.
Mózgi światowej polityki mają największy wpływ na politykę, nie sprawując często formalnej władzy. John Maynard Keynes pisał, że "słowa ekonomistów i filozofów polityki są potężniejsze, niż zwykło się przyjmować. W rzeczywistości światem rządzi ktoś inny". Tymi innymi są filozofowie polityki, socjologowie, ekonomiści i członkowie think tanków.
- Z kilkudziesięciu instytucji wpływających na kształt polityki zagranicznej USA rola think tanków jest najważniejsza i najmniej doceniana - mówi Richard Haas, prezes Council of Foreign Relations, były dyrektor Departamentu Polityki i Planowania w Departamencie Stanu USA. John Stuart Mill uważał, że cywilizacja upada, gdy elity przestają myśleć za masy. Dziś miernotokracja nam nie grozi - światem, a zwłaszcza jedynym supermocarstwem, rządzi mózgokracja - kilkudziesięciu wpływowych politologów.
Konstruktywiści i realiści
Jest białym mężczyzną, Amerykaninem po pięćdziesiątce. Doktorat uzyskał dwanaście lat temu. Jest liberałem uważającym wolny rynek za podstawę relacji międzypaństwowych. Nie popiera interwencji w Iraku i uważa, że USA nie powinny wydawać więcej na zbrojenia. Najważniejszym zadaniem dla USA jest, według niego, odbudowa międzynarodowego zaufania. Tak - według magazynu "Foreign Policy" - wygląda przeciętny "mózgokrata", profesor studiów międzynarodowych i filozofii polityki. Ankieta skierowana do ponad tysiąca uczonych z USA zawierała pytanie: kto jest najbardziej wpływowym myślicielem politycznym w USA? Wynik był zaskakujący. W pierwszej dziesiątce z szerzej znanych nazwisk znalazł się tylko Samuel Huntington, Francis Fukuyama był dopiero 20., a Zbigniewa Brzezińskiego w ogóle nie było. Za najbardziej wpływowego uznano Roberta Keohane z Uniwersytetu Princeton, współtwórcę współczesnej teorii neoliberalizmu. Drugi był Kenneth Waltz, emerytowany profesor politologii z Uniwersytetu Berkeley, twórca realizmu strukturalnego. Na trzeciej pozycji znalazł się twórca konstruktywizmu Alexander Wendt z Cambridge. - Dzięki temu rankingowi wiemy, jakie teorie mogą być wykładnią amerykańskiej polityki za kilkanaście lat - mówi Susan Peterson, politolog i współautorka raportu. - Z naszych badań wynika, że to konstruktywizm jest wskazywany jako teoria przyszłości - dodaje. Teoria ta zakłada, że system międzynarodowy to intersubiektywna świadomość ludzka - gdy zmieniają się elementy ludzkiej świadomości, zmienia się też system. Dlatego jego badanie powinno być raczej interpretacją niż wyjaśnianiem - analizą ludzkiego rozumowania, języka i ujawniania przekonań.
Badanie to pokazuje też, na jakich regionach skupi się polityka supermocarstwa. Według większości ankietowanych (60 proc.), w najbliższych 20 latach najważniejszym wyzwaniem geopolitycznym dla USA będzie wschodnia Azja i Bliski Wschód (19 proc. wskazań). Tylko według 9 proc. myślicieli za kilkanaście lat strategiczną rolę będzie odgrywała zachodnia Europa. - Rola Europy w polityce globalnej będzie powoli maleć - mówi Susan Peterson.
Test teczki
Tych kilkudziesięciu ekspertów to intelektualne zaplecze amerykańskiego rządu. Ponad 25 proc. najbardziej wpływowych politologów w USA pracuje dla administracji, a 20 proc. działa w think tankach i organizacjach pozarządowych. Edwin Feulner, jeden z pierwszych prezesów Heritage Foundation, za miarę skuteczności eksperta politycznego uznawał wynik "testu teczki". Jego zdaniem, problem, analiza i rekomendacja powinny zostać przedstawione w taki sposób, aby polityk mógł się z nimi zapoznać w limuzynie w drodze na kolejne spotkanie. - Politolodzy dzielą się na dwie kategorie - mówi Susan Peterson. - Akademicy wymyślają idee, które kiedyś mogą wejść do polityki. W ten sposób, pośrednio, kreują przyszłych liderów. Jednak wpływ na bieżące, praktyczne decyzje mają ich koledzy, naukowcy pracujący w think tankach. Oni piszą scenariusze przyszłości.
Amerykańskie think tanki to machina kreująca decyzje polityczne. Szacuje się, że suma budżetów 82 najbardziej znanych amerykańskich think tanków wynosi półtora miliarda dolarów. Zatrudniają one około 8,5 tys. osób. Dla porównania - 58 europejskich organizacji tego typu zatrudnia 4,4 tys. osób i dysponuje trzykrotnie mniejszymi pieniędzmi. - W przeciwieństwie do Europy, gdzie jest tendencja do zatrudniania ekspertów w administracji rządowej, w USA korzysta się głównie z zewnętrznych ekspertyz. Nie związany dyscypliną partyjną kongresman sam buduje swoje zaplecze eksperckie - mówi Donald Abelson z University of Western Ontario, autor opracowań na temat think tanków. Konsultanci z think tanków służą też jako machina propagandowa. - Administracja chętnie sięga po ich opinie, ale nie dlatego, że wpływają na politykę decydentów (prawdziwi autorzy ważnych decyzji politycznych zachowują taktyczne milczenie), lecz po to, by wzbudzić publiczną dyskusję - mówi Andrew P. Strike z Departamentu Stanu USA.
W Europie pod tym względem jest o wiele gorzej. W raporcie instytutu Notre Europe "Europejskie think tanki. Obietnica, która musi zostać dotrzymana" autorzy stwierdzają, że wpływ ekspertów i naukowców na bieżącą politykę UE jest znikomy lub żaden. Po części jest to konsekwencja intelektualnego paraliżu europejskich uniwersytetów. Większość największych idei politycznych ostatniego wieku narodziła się na amerykańskich uniwersytetach. Innym powodem tego stanu może być sposób finansowania. Zdaniem Amerykanów, prywatne pieniądze pomagają uniezależnić się od rządu. Niemieckie Denkfabriken uważają z kolei, że lepiej być niezależnym od prywatnych donatorów, więc biorą pieniądze z budżetu.
Rząd cieni
George'owi W. Bushowi zarzuca się, że za jego politykę bliskowschodnią odpowiada nie sekretarz stanu, lecz doradca Donalda Rumsfelda, uważany za jastrzębia Richard Perle. Zasiada on razem z podsekretarzem ds. polityki obronnej Davidem Wurmserem w radzie American Enterprise Institute (AEI), jednego z najstarszych konserwatywnych think tanków w USA. Żoną Wurmsera jest Meyrav Wurmser, współzałożycielka Middle East Media Research Institute. David Wurmser zarządza też Instytutem Hudsona, gdzie niedawno do zarządu trafił Perle. Takie właśnie instytuty mają kształtować, wedle krytyków, agresywną politykę USA wobec Bliskiego Wschodu.
Niemal cała obecna amerykańska administracja to byli pracownicy konserwatywnych think tanków. Donald Rumsfeld i Condoleezza Rice wywodzą się z Instytutu Hoovera. Wiceprezydent Dick Cheney jest związany z AEI, gdzie pracuje jego żona. Elain Chao, sekretarz ds. zatrudnienia, pracowała wcześniej w Heritage Foundation. Te wpływy widać w polityce prezydenta. O prywatyzacji systemu ubezpieczeń społecznych konserwatywny Cato Institute mówił od lat. O Osamie bin Ladenie i zagrożeniu ze strony upadłych państw od dawna pisano w analizach AEI. Politykę "zera tolerancji" także wymyślono w konserwatywnych think tankach. Jeśli, jak stwierdził Edwin Feulner, "ludzie są polityką", to członkowie think tanków tworzą gabinet cieni. W razie przegranej w wyborach instytucje te zamieniają się w polityczną poczekalnię - urzędnicy odchodzącej administracji przechodzą do think tanków, a nowy prezydent buduje swoje zaplecze ze specjalistów wywodzących się z popierających go instytucji. - Think tanki są miejscem, gdzie pewnego typu szkoła myślenia dojrzewa przez lata i stanowi przeciwwagę dla krótkoterminowej perspektywy, z jakiej Biały Dom widzi pewne aspekty polityki - mówi John Fortier z AEI.
Huntington rasistą
Maszyna amerykańskiej mózgokracji pracuje bezustannie. Codziennie specjaliści produkują setki komentarzy i analiz, które ukazują się we wpływowych mediach. Odbywają się międzynarodowe konferencje, spotkania z politykami i "testy teczki". Prym wiodą instytucje konserwatywne, których w USA jest najwięcej i dysponują największymi budżetami. Dla równowagi amerykańskie uniwersytety są mocno lewicujące. Prawdziwe wojny między tymi instytucjami toczą się w czasie kampanii wyborczych. Demokraci już zapowiadają stworzenie nowego think tanku, który osłabi hegemonię konserwatystów. Amerykańską polityką, tak jak 60 lat temu, może jednak wstrząsnąć jeden dokument. Niedawno udowodnił to Samuel Huntington w artykule "The Hispanic Challenge" (Latynoskie wyzwanie). Stwierdził, że "bezpośrednim i najpoważniejszym wyzwaniem dla tradycyjnej amerykańskiej tożsamości jest ogromna i nieustająca imigracja z Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza z Meksyku". Z powodu tej tezy okrzyknięto go rasistą i faszystą, ale tekst już spowodował reorientację polityki USA. Wzmocniono mur graniczny z Meksykiem, amerykańscy dyplomaci nieustannie domagają się od Meksyku kontrolowania imigrantów, a prezydent Bush powołał do rządu dwoje latynoskich ministrów. Problem istniał już wcześniej, ale dopiero jego nazwanie sprawiło, że podjęto pierwsze decyzje polityczne.
Dziś bez Davida Fruma, politologa i byłego speechwritera George'a Busha, nie byłoby terminu "oś zła", bez Leo Straussa i Alana Blooma (nauczyciela Paula Wolfowitza i pierwowzoru bohatera powieści "Ravelstein" Saula Bellowa) nie byłoby idei neokonserwatystów. Polityka międzynarodowa nie miałaby obecnego kształtu bez pojęć "zderzenie cywilizacji" Samuela Huntingtona, "demokratyczny pokój" Michaela Doyle'a czy "koniec historii" Francisa Fukuyamy. Bez eseju "Potęga i raj" Roberta Kagana nie byłoby definicji współczesnych stosunków transatlantyckich.
Mózgi światowej polityki mają największy wpływ na politykę, nie sprawując często formalnej władzy. John Maynard Keynes pisał, że "słowa ekonomistów i filozofów polityki są potężniejsze, niż zwykło się przyjmować. W rzeczywistości światem rządzi ktoś inny". Tymi innymi są filozofowie polityki, socjologowie, ekonomiści i członkowie think tanków.
- Z kilkudziesięciu instytucji wpływających na kształt polityki zagranicznej USA rola think tanków jest najważniejsza i najmniej doceniana - mówi Richard Haas, prezes Council of Foreign Relations, były dyrektor Departamentu Polityki i Planowania w Departamencie Stanu USA. John Stuart Mill uważał, że cywilizacja upada, gdy elity przestają myśleć za masy. Dziś miernotokracja nam nie grozi - światem, a zwłaszcza jedynym supermocarstwem, rządzi mózgokracja - kilkudziesięciu wpływowych politologów.
Konstruktywiści i realiści
Jest białym mężczyzną, Amerykaninem po pięćdziesiątce. Doktorat uzyskał dwanaście lat temu. Jest liberałem uważającym wolny rynek za podstawę relacji międzypaństwowych. Nie popiera interwencji w Iraku i uważa, że USA nie powinny wydawać więcej na zbrojenia. Najważniejszym zadaniem dla USA jest, według niego, odbudowa międzynarodowego zaufania. Tak - według magazynu "Foreign Policy" - wygląda przeciętny "mózgokrata", profesor studiów międzynarodowych i filozofii polityki. Ankieta skierowana do ponad tysiąca uczonych z USA zawierała pytanie: kto jest najbardziej wpływowym myślicielem politycznym w USA? Wynik był zaskakujący. W pierwszej dziesiątce z szerzej znanych nazwisk znalazł się tylko Samuel Huntington, Francis Fukuyama był dopiero 20., a Zbigniewa Brzezińskiego w ogóle nie było. Za najbardziej wpływowego uznano Roberta Keohane z Uniwersytetu Princeton, współtwórcę współczesnej teorii neoliberalizmu. Drugi był Kenneth Waltz, emerytowany profesor politologii z Uniwersytetu Berkeley, twórca realizmu strukturalnego. Na trzeciej pozycji znalazł się twórca konstruktywizmu Alexander Wendt z Cambridge. - Dzięki temu rankingowi wiemy, jakie teorie mogą być wykładnią amerykańskiej polityki za kilkanaście lat - mówi Susan Peterson, politolog i współautorka raportu. - Z naszych badań wynika, że to konstruktywizm jest wskazywany jako teoria przyszłości - dodaje. Teoria ta zakłada, że system międzynarodowy to intersubiektywna świadomość ludzka - gdy zmieniają się elementy ludzkiej świadomości, zmienia się też system. Dlatego jego badanie powinno być raczej interpretacją niż wyjaśnianiem - analizą ludzkiego rozumowania, języka i ujawniania przekonań.
Badanie to pokazuje też, na jakich regionach skupi się polityka supermocarstwa. Według większości ankietowanych (60 proc.), w najbliższych 20 latach najważniejszym wyzwaniem geopolitycznym dla USA będzie wschodnia Azja i Bliski Wschód (19 proc. wskazań). Tylko według 9 proc. myślicieli za kilkanaście lat strategiczną rolę będzie odgrywała zachodnia Europa. - Rola Europy w polityce globalnej będzie powoli maleć - mówi Susan Peterson.
Test teczki
Tych kilkudziesięciu ekspertów to intelektualne zaplecze amerykańskiego rządu. Ponad 25 proc. najbardziej wpływowych politologów w USA pracuje dla administracji, a 20 proc. działa w think tankach i organizacjach pozarządowych. Edwin Feulner, jeden z pierwszych prezesów Heritage Foundation, za miarę skuteczności eksperta politycznego uznawał wynik "testu teczki". Jego zdaniem, problem, analiza i rekomendacja powinny zostać przedstawione w taki sposób, aby polityk mógł się z nimi zapoznać w limuzynie w drodze na kolejne spotkanie. - Politolodzy dzielą się na dwie kategorie - mówi Susan Peterson. - Akademicy wymyślają idee, które kiedyś mogą wejść do polityki. W ten sposób, pośrednio, kreują przyszłych liderów. Jednak wpływ na bieżące, praktyczne decyzje mają ich koledzy, naukowcy pracujący w think tankach. Oni piszą scenariusze przyszłości.
Amerykańskie think tanki to machina kreująca decyzje polityczne. Szacuje się, że suma budżetów 82 najbardziej znanych amerykańskich think tanków wynosi półtora miliarda dolarów. Zatrudniają one około 8,5 tys. osób. Dla porównania - 58 europejskich organizacji tego typu zatrudnia 4,4 tys. osób i dysponuje trzykrotnie mniejszymi pieniędzmi. - W przeciwieństwie do Europy, gdzie jest tendencja do zatrudniania ekspertów w administracji rządowej, w USA korzysta się głównie z zewnętrznych ekspertyz. Nie związany dyscypliną partyjną kongresman sam buduje swoje zaplecze eksperckie - mówi Donald Abelson z University of Western Ontario, autor opracowań na temat think tanków. Konsultanci z think tanków służą też jako machina propagandowa. - Administracja chętnie sięga po ich opinie, ale nie dlatego, że wpływają na politykę decydentów (prawdziwi autorzy ważnych decyzji politycznych zachowują taktyczne milczenie), lecz po to, by wzbudzić publiczną dyskusję - mówi Andrew P. Strike z Departamentu Stanu USA.
W Europie pod tym względem jest o wiele gorzej. W raporcie instytutu Notre Europe "Europejskie think tanki. Obietnica, która musi zostać dotrzymana" autorzy stwierdzają, że wpływ ekspertów i naukowców na bieżącą politykę UE jest znikomy lub żaden. Po części jest to konsekwencja intelektualnego paraliżu europejskich uniwersytetów. Większość największych idei politycznych ostatniego wieku narodziła się na amerykańskich uniwersytetach. Innym powodem tego stanu może być sposób finansowania. Zdaniem Amerykanów, prywatne pieniądze pomagają uniezależnić się od rządu. Niemieckie Denkfabriken uważają z kolei, że lepiej być niezależnym od prywatnych donatorów, więc biorą pieniądze z budżetu.
Rząd cieni
George'owi W. Bushowi zarzuca się, że za jego politykę bliskowschodnią odpowiada nie sekretarz stanu, lecz doradca Donalda Rumsfelda, uważany za jastrzębia Richard Perle. Zasiada on razem z podsekretarzem ds. polityki obronnej Davidem Wurmserem w radzie American Enterprise Institute (AEI), jednego z najstarszych konserwatywnych think tanków w USA. Żoną Wurmsera jest Meyrav Wurmser, współzałożycielka Middle East Media Research Institute. David Wurmser zarządza też Instytutem Hudsona, gdzie niedawno do zarządu trafił Perle. Takie właśnie instytuty mają kształtować, wedle krytyków, agresywną politykę USA wobec Bliskiego Wschodu.
Niemal cała obecna amerykańska administracja to byli pracownicy konserwatywnych think tanków. Donald Rumsfeld i Condoleezza Rice wywodzą się z Instytutu Hoovera. Wiceprezydent Dick Cheney jest związany z AEI, gdzie pracuje jego żona. Elain Chao, sekretarz ds. zatrudnienia, pracowała wcześniej w Heritage Foundation. Te wpływy widać w polityce prezydenta. O prywatyzacji systemu ubezpieczeń społecznych konserwatywny Cato Institute mówił od lat. O Osamie bin Ladenie i zagrożeniu ze strony upadłych państw od dawna pisano w analizach AEI. Politykę "zera tolerancji" także wymyślono w konserwatywnych think tankach. Jeśli, jak stwierdził Edwin Feulner, "ludzie są polityką", to członkowie think tanków tworzą gabinet cieni. W razie przegranej w wyborach instytucje te zamieniają się w polityczną poczekalnię - urzędnicy odchodzącej administracji przechodzą do think tanków, a nowy prezydent buduje swoje zaplecze ze specjalistów wywodzących się z popierających go instytucji. - Think tanki są miejscem, gdzie pewnego typu szkoła myślenia dojrzewa przez lata i stanowi przeciwwagę dla krótkoterminowej perspektywy, z jakiej Biały Dom widzi pewne aspekty polityki - mówi John Fortier z AEI.
Huntington rasistą
Maszyna amerykańskiej mózgokracji pracuje bezustannie. Codziennie specjaliści produkują setki komentarzy i analiz, które ukazują się we wpływowych mediach. Odbywają się międzynarodowe konferencje, spotkania z politykami i "testy teczki". Prym wiodą instytucje konserwatywne, których w USA jest najwięcej i dysponują największymi budżetami. Dla równowagi amerykańskie uniwersytety są mocno lewicujące. Prawdziwe wojny między tymi instytucjami toczą się w czasie kampanii wyborczych. Demokraci już zapowiadają stworzenie nowego think tanku, który osłabi hegemonię konserwatystów. Amerykańską polityką, tak jak 60 lat temu, może jednak wstrząsnąć jeden dokument. Niedawno udowodnił to Samuel Huntington w artykule "The Hispanic Challenge" (Latynoskie wyzwanie). Stwierdził, że "bezpośrednim i najpoważniejszym wyzwaniem dla tradycyjnej amerykańskiej tożsamości jest ogromna i nieustająca imigracja z Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza z Meksyku". Z powodu tej tezy okrzyknięto go rasistą i faszystą, ale tekst już spowodował reorientację polityki USA. Wzmocniono mur graniczny z Meksykiem, amerykańscy dyplomaci nieustannie domagają się od Meksyku kontrolowania imigrantów, a prezydent Bush powołał do rządu dwoje latynoskich ministrów. Problem istniał już wcześniej, ale dopiero jego nazwanie sprawiło, że podjęto pierwsze decyzje polityczne.
Liga myślicieli Najbardziej wpływowi politolodzy według magazynu "Foreign Policy" |
---|
Robert Keohane, wykładowca Princeton University, jeden z głównych przedstawicieli neoliberalizmu. W książce "Power and Independence: World Politics in Transition" (napisanej razem z Josephem S. Nye'em) stwierdził, że siła państwa nie ogranicza się do potęgi militarnej czy kontroli zasobów, ale wyznacza ją skuteczność działania we współzależnym środowisku międzynarodowym. Kenneth Waltz, emerytowany wykładowca University of California w Berkeley, jeden z głównych przedstawicieli realizmu, twórca realizmu strukturalnego. W swojej teorii opisuje państwo i środowisko międzynarodowe jako strukturę władzy i przez ten pryzmat rozpatruje zachowanie głównych aktorów na scenie międzynarodowej. Alexander Wendt, wykładowca Cambridge, przedstawiciel konstruktywizmu. Ta teoria zakłada, że świat polityczny to "konstrukcja społeczna", a fundamentem polityki jest ludzka świadomość. Samuel Huntington, wykładowca Harvardu, twórca teorii zderzenia cywilizacji. W książce "The Clash of Civilisation" twierdził, że w przyszłości politykę zdominują starcia między cywilizacjami, a źródłami konfliktów międzynarodowych staną się różnice kulturowe wywodzce się z podziałów religijnych. John Mearsheimer, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie w Chicago, twórca realizmu ofensywnego, teorii, która zakłada, że nie istnieją w historii świata państwa, które zdołałyby się oprzeć woli pomnażania własnej potęgi. W związku z tym nieprawdziwe jest założenie, że liberalne demokracje nie prowadzą wojen. |
Mózgi Busha Najbardziej wpływowi neokonserwatyści |
---|
Charles Krauthammer, formalnie publicysta "Washington Post" i doradca prezydenta Busha ds. etyki. Nieformalnie jeden z najbardziej wpływowych naukowców w obecnej administracji kreujący politykę prezydenta. Norman Podhoretz, jeden z promotorów myśli konserwatywnej, redaktor naczelny magazynu "Commentary", autor dziewięciu książek. Paul Wolfowitz, prezes Banku Światowego, były zastępca sekretarza obrony. Architekt wojny w Iraku, zwolennik uderzeń prewencyjnych w kraje podejrzewane o produkowanie broni masowego rażenia. Richard Perle, przezywany "księciem ciemności" ze względu na jastrzębie poglądy na politykę obronności i zdolność do zakulisowych działań. Autor polityki bliskowschodniej zwanej "kreatywną destrukcją". |
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.