Konflikt u ujścia Odry zafundował Polakom i Niemcom Józef Stalin
Mariusz Muszyński
Profesor na Wydziale Prawa UKSW, przewodniczący zarządu fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie
Krzysztof Rak
Filozof, członek zarządu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej
Berlin funduje nam w Zatoce Pomorskiej jeden z najbardziej absurdalnych sporów w katalogu otwartych polsko-niemieckich problemów dwustronnych. Pokazuje to doskonale ostatni incydent - aresztowanie w Niemczech polskich celników uprowadzonych wcześniej przez niemiecki statek wycieczkowy. Przypomnijmy, że do podobnych prowokacyjnych zdarzeń dochodzi w zatoce od 10 lat - ostatnio w sierpniu 2006 r. (wejście niemieckich okrętów wojennych bez zezwolenia na polskie wody terytorialne) czy w grudniu 2004 r. (wypędzenie przez okręt straży granicznej RFN polskiej jednostki pogłębiającej tor podejściowy do portu). Tymczasem niemiecka prasa twierdzi, że to polski rząd i część naszej opinii publicznej uprawiają celową dezinformację w celu podsycania nastrojów antyniemieckich (na przykład artykuł Helgi Hirsch "Czy wojna z Niemcami trwa nadal?", opublikowany w "Die Welt" 22 sierpnia 2006 r.). Incydenty w Zatoce Pomorskiej dowodzą czegoś zupełnie innego.
Sowiecka kość niezgody
Sprawa sporu polsko-niemieckiego w Zatoce Pomorskiej długie lata stanowiła wstydliwą kartę dla Warszawy. W PRL konflikt z bratnim narodem podważał ideę socjalistycznej współpracy, a w III RP stanowił skazę na idei "polsko-niemieckiej wspólnoty interesów", przyjętej jako wyznacznik całej polityki zagranicznej. Dlatego w obu wypadkach ostro działała cenzura: w latach 1945-1989 - instytucjonalna, a w latach 1989-2005 - polityczna. W efekcie społeczeństwo polskie do dzisiaj nie rozumie istoty problemu, a brak informacji tylko pomaga w ośmieszaniu Polski za granicą. Kolejny incydent dowodzi, że już czas, by istotę sporu publicznie obnażyć.
Ujście Odry po zakończeniu II wojny światowej stało się kością niezgody rzuconą przez Sowietów między Polskę a Niemcy. Było to świadome działanie Stalina, zgodne z imperialną zasadą divide et impera, kontynuo-wane zresztą do rozpadu Związku Sowieckiego. Szczecin stanowił gospodarczą konkurencję dla portów Meklemburgii, a nie uregulowana w Poczdamie granica polsko-niemiecka na wodach Zatoki Pomorskiej uzależniała geopolitycznie od Moskwy zarówno Warszawę, jak i Berlin. I było tak aż do 1989 r., kiedy Erich Honecker, chcąc wspomóc upadający reżim Jaruzelskiego, zgodził się na rozgraniczenie tych wód. NRD wycofała się z jednostronnie ustalonej linii delimitacyjnej w ten sposób, że cały odcinek północnego toru podejściowego do Szczecina i Świnoujścia oraz kotwicowiska znalazły się na wodach terytorialnych Polski lub na pełnym morzu. W momencie zjednoczenia Niemiec sprawa zachodniej granicy naszego kraju wydawała się ostatecznie rozstrzygnięta.
Naruszona umowa
Zjednoczona Republika Federalna Niemiec, zobowiązana traktatem 2 + 4, potwierdziła w umowie z Polską z 1991 r. istniejącą granicę, w tym wytyczoną przez umowę PRL-NRD z 1989 r. W ten sposób uznano zawarte tam ustalenia, że odcinek północnego toru podejściowego, a także kotwicowisko nr 3 nie będą stanowić obszaru szelfu kontynentalnego, strefy rybołówczej ani wyłącznej strefy ekonomicznej Niemiec. Za takie ustępstwa była NRD otrzymała przecież od Polski zgodę na przesunięcie w innym miejscu na wschód swej strefy rybołówczej. W wyniku tego porozumienia tor podejściowy do portów w Szczecinie i Świnoujściu stał się polskim klinem wód terytorialnych wchodzącym między dwie strefy niemieckie.
Konsensus nie trwał długo. Panowanie nad torem podejściowym oznacza przecież ekonomiczne kontrolowanie portu, miasta, a nawet regionu. W 1995 r. RFN - wbrew jednoznacznym normom umowy z 1989 r. - ustanowiła na wodach zatoki niemiecką wyłączną strefę ekonomiczną, w której znalazły się tory podejściowe. Dla Polski takie rozwiązanie oznaczałoby konieczność ubiegania się o zgodę na każdorazowe działanie w tej strefie, na przykład na utrzymywanie toru w stanie umożliwiającym wpływanie statków do portu w Szczecinie. Na dodatek RFN wyznaczyła w tym rejonie akwen ćwiczeń wojskowych. Broniąc swych praw, Polska ustanowiła koło toru podejściowego redę, a jej wody - zgodnie z ustawą o obszarach morskich - uznała za wody terytorialne.
Granica morza terytorialnego jest granicą państwa. Zgodnie z prawem międzynarodowym okręty handlowe obcego państwa mogą wpływać na morze terytorialne innego kraju jedynie w ramach tzw. prawa nieszkodliwego przepływu. Okręty wojenne muszą uzyskać na to zgodę. W tym świetle sens incydentów w Zatoce Pomorskiej jest jasny. W ujęciu ekonomicznym jest to dążenie do kontrolowania portów w Szczecinie i Świnoujściu. W kontekście prawno-politycznym chodzi o zabezpieczenie praw Berlina do tych obszarów morskich. W prawie międzynarodowym jest to tzw. działanie per facta concludentia (drogą faktów dokonanych), negujące zastany w 1990 r. stan prawny. Mówiąc prościej: Niemcy pokazują, że nie zgadzają się na istniejący stan podziału wód i chcą jego renegocjacji.
Trwanie w absurdzie
Powyższe zdarzenia pozwalają wyciągnąć natychmiast dwa wnioski. Po pierwsze, obecnemu kryzysowi polsko-niemieckiemu nie są wcale winni "opanowani resentymentem wobec Niemiec" Polacy. Od początku konfliktu w Zatoce Pomorskiej, a więc jeszcze w połowie lat 90. XX wieku, polskie MSZ reagowało w sposób żenująco powściągliwy. Po każdym naruszeniu granicy wysyłało noty protestacyjne. W tak poważnych i systematycznie pojawiających się incydentach oznacza to jedno: strona polska nie chce zadrażniać sprawy.
Po drugie, łatwo dostrzec pewną logikę w działaniach strony niemieckiej. Incydent z 16 października 2006 r. - z pozoru groteskowe uprowadzenie z polskich wód terytorialnych do portu w Heringsdorf naszych funkcjonariuszy celnych kontrolujących niemiecki statek wycieczkowy, a następnie aresztowanie ich przez niemiecką straż graniczną pod zarzutem dokonywania kontroli bez uprawnień - doskonale wpisuje się w całość problemu. Zgodnie z prawem celnicy mogą kontrolować każdy statek handlowy na wodach terytorialnych swego państwa. Jeśli po uprowadzeniu zostali w Niemczech zatrzymani pod zarzutem bezprawnego działania, oznacza to, że wody, na których wykonywali swe obowiązki, nie są uznawane przez stronę niemiecką za polskie wody terytorialne.
Cały dowcip polega jednak na tym, że spór, w jaki wikła nas Berlin, jest w obecnej rzeczywistości zupełnie bezsensowny, zarówno z politycznego, jak i ekonomicznego punktu widzenia. Po pierwsze, Polska nie zgodzi się na żadne renegocjowanie granicy. Obecny kształt terytorialny państwa kosztował nas zbyt wiele: ponad 6 milionów zamordowanych obywateli, zniszczony kraj, utracone kresy wschodnie i stracone szanse życiowe kilku pokoleń wskutek narzucenia im komunistycznego jarzma. Po drugie, oba kraje są członkami UE, a to oznacza, że konkurencję między polskimi i niemieckimi portami regulują dziś zasady wspólnotowego rynku, a nie interwencje państwa, na dodatek łamiące wiążące oba kraje umowy międzynarodowe.
Nadszedł czas, by przywrócić status quo ante, sprzed 1995 r. I to w drodze ograniczenia przez Berlin obszaru swojej wyłącznej strefy ekonomicznej. To nakaz zdrowego rozsądku, który jest obecnie tak bardzo potrzebny w stosunkach polsko-niemieckich.
16.00 - polska straż graniczna zauważa, że niemiecki statek wycieczkowy "Adler - Dania" mający dobić do portu w Świnoujściu zawraca i zaczyna płynąć w kierunku niemieckiego obszaru morskiego. Jak się okazało, dwóch polskich celników odkryło na jego pokładzie alkohol bez akcyzy.
16.12 - straż graniczna wzywa kapitana niemieckiego statku do zatrzymania. Ten odmawia. Twierdzi, że zawrócił, bo na pokładzie ma chorego.
16.19 - pościg za uciekającym statkiem podejmuje jednostka SG-006, która wypływa z portu w Świnoujściu.
16.22 - do osłony działań SG-006 przyłącza się jednostka SG-145, która patrolowała morze.
16.23 - z pokładu SG-006 żołnierz straży granicznej wystrzeliwuje dwie zielone race. To sygnał, że niemiecki statek ma się zatrzymać.
16.27 - niemiecka Grenzschutz zostaje powiadomiona przez armatora, że "Adler - Dania" kieruje się do portu w Heringsdorfie.
16.40 - armator powiadamia niemiecką policję, że na pokładzie znajduje się dwóch polskich celników. Zarzuca im dokonywanie kontroli bez uprawnień.
Po przybiciu do portu w Heringsdorfie okazuje się, że na pokładzie nie ma żadnego chorego. Polscy celnicy zostają zatrzymani, a następnie samochodami odwiezieni z powrotem do Polski.
Profesor na Wydziale Prawa UKSW, przewodniczący zarządu fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie
Krzysztof Rak
Filozof, członek zarządu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej
Berlin funduje nam w Zatoce Pomorskiej jeden z najbardziej absurdalnych sporów w katalogu otwartych polsko-niemieckich problemów dwustronnych. Pokazuje to doskonale ostatni incydent - aresztowanie w Niemczech polskich celników uprowadzonych wcześniej przez niemiecki statek wycieczkowy. Przypomnijmy, że do podobnych prowokacyjnych zdarzeń dochodzi w zatoce od 10 lat - ostatnio w sierpniu 2006 r. (wejście niemieckich okrętów wojennych bez zezwolenia na polskie wody terytorialne) czy w grudniu 2004 r. (wypędzenie przez okręt straży granicznej RFN polskiej jednostki pogłębiającej tor podejściowy do portu). Tymczasem niemiecka prasa twierdzi, że to polski rząd i część naszej opinii publicznej uprawiają celową dezinformację w celu podsycania nastrojów antyniemieckich (na przykład artykuł Helgi Hirsch "Czy wojna z Niemcami trwa nadal?", opublikowany w "Die Welt" 22 sierpnia 2006 r.). Incydenty w Zatoce Pomorskiej dowodzą czegoś zupełnie innego.
Sowiecka kość niezgody
Sprawa sporu polsko-niemieckiego w Zatoce Pomorskiej długie lata stanowiła wstydliwą kartę dla Warszawy. W PRL konflikt z bratnim narodem podważał ideę socjalistycznej współpracy, a w III RP stanowił skazę na idei "polsko-niemieckiej wspólnoty interesów", przyjętej jako wyznacznik całej polityki zagranicznej. Dlatego w obu wypadkach ostro działała cenzura: w latach 1945-1989 - instytucjonalna, a w latach 1989-2005 - polityczna. W efekcie społeczeństwo polskie do dzisiaj nie rozumie istoty problemu, a brak informacji tylko pomaga w ośmieszaniu Polski za granicą. Kolejny incydent dowodzi, że już czas, by istotę sporu publicznie obnażyć.
Ujście Odry po zakończeniu II wojny światowej stało się kością niezgody rzuconą przez Sowietów między Polskę a Niemcy. Było to świadome działanie Stalina, zgodne z imperialną zasadą divide et impera, kontynuo-wane zresztą do rozpadu Związku Sowieckiego. Szczecin stanowił gospodarczą konkurencję dla portów Meklemburgii, a nie uregulowana w Poczdamie granica polsko-niemiecka na wodach Zatoki Pomorskiej uzależniała geopolitycznie od Moskwy zarówno Warszawę, jak i Berlin. I było tak aż do 1989 r., kiedy Erich Honecker, chcąc wspomóc upadający reżim Jaruzelskiego, zgodził się na rozgraniczenie tych wód. NRD wycofała się z jednostronnie ustalonej linii delimitacyjnej w ten sposób, że cały odcinek północnego toru podejściowego do Szczecina i Świnoujścia oraz kotwicowiska znalazły się na wodach terytorialnych Polski lub na pełnym morzu. W momencie zjednoczenia Niemiec sprawa zachodniej granicy naszego kraju wydawała się ostatecznie rozstrzygnięta.
Naruszona umowa
Zjednoczona Republika Federalna Niemiec, zobowiązana traktatem 2 + 4, potwierdziła w umowie z Polską z 1991 r. istniejącą granicę, w tym wytyczoną przez umowę PRL-NRD z 1989 r. W ten sposób uznano zawarte tam ustalenia, że odcinek północnego toru podejściowego, a także kotwicowisko nr 3 nie będą stanowić obszaru szelfu kontynentalnego, strefy rybołówczej ani wyłącznej strefy ekonomicznej Niemiec. Za takie ustępstwa była NRD otrzymała przecież od Polski zgodę na przesunięcie w innym miejscu na wschód swej strefy rybołówczej. W wyniku tego porozumienia tor podejściowy do portów w Szczecinie i Świnoujściu stał się polskim klinem wód terytorialnych wchodzącym między dwie strefy niemieckie.
Konsensus nie trwał długo. Panowanie nad torem podejściowym oznacza przecież ekonomiczne kontrolowanie portu, miasta, a nawet regionu. W 1995 r. RFN - wbrew jednoznacznym normom umowy z 1989 r. - ustanowiła na wodach zatoki niemiecką wyłączną strefę ekonomiczną, w której znalazły się tory podejściowe. Dla Polski takie rozwiązanie oznaczałoby konieczność ubiegania się o zgodę na każdorazowe działanie w tej strefie, na przykład na utrzymywanie toru w stanie umożliwiającym wpływanie statków do portu w Szczecinie. Na dodatek RFN wyznaczyła w tym rejonie akwen ćwiczeń wojskowych. Broniąc swych praw, Polska ustanowiła koło toru podejściowego redę, a jej wody - zgodnie z ustawą o obszarach morskich - uznała za wody terytorialne.
Granica morza terytorialnego jest granicą państwa. Zgodnie z prawem międzynarodowym okręty handlowe obcego państwa mogą wpływać na morze terytorialne innego kraju jedynie w ramach tzw. prawa nieszkodliwego przepływu. Okręty wojenne muszą uzyskać na to zgodę. W tym świetle sens incydentów w Zatoce Pomorskiej jest jasny. W ujęciu ekonomicznym jest to dążenie do kontrolowania portów w Szczecinie i Świnoujściu. W kontekście prawno-politycznym chodzi o zabezpieczenie praw Berlina do tych obszarów morskich. W prawie międzynarodowym jest to tzw. działanie per facta concludentia (drogą faktów dokonanych), negujące zastany w 1990 r. stan prawny. Mówiąc prościej: Niemcy pokazują, że nie zgadzają się na istniejący stan podziału wód i chcą jego renegocjacji.
Trwanie w absurdzie
Powyższe zdarzenia pozwalają wyciągnąć natychmiast dwa wnioski. Po pierwsze, obecnemu kryzysowi polsko-niemieckiemu nie są wcale winni "opanowani resentymentem wobec Niemiec" Polacy. Od początku konfliktu w Zatoce Pomorskiej, a więc jeszcze w połowie lat 90. XX wieku, polskie MSZ reagowało w sposób żenująco powściągliwy. Po każdym naruszeniu granicy wysyłało noty protestacyjne. W tak poważnych i systematycznie pojawiających się incydentach oznacza to jedno: strona polska nie chce zadrażniać sprawy.
Po drugie, łatwo dostrzec pewną logikę w działaniach strony niemieckiej. Incydent z 16 października 2006 r. - z pozoru groteskowe uprowadzenie z polskich wód terytorialnych do portu w Heringsdorf naszych funkcjonariuszy celnych kontrolujących niemiecki statek wycieczkowy, a następnie aresztowanie ich przez niemiecką straż graniczną pod zarzutem dokonywania kontroli bez uprawnień - doskonale wpisuje się w całość problemu. Zgodnie z prawem celnicy mogą kontrolować każdy statek handlowy na wodach terytorialnych swego państwa. Jeśli po uprowadzeniu zostali w Niemczech zatrzymani pod zarzutem bezprawnego działania, oznacza to, że wody, na których wykonywali swe obowiązki, nie są uznawane przez stronę niemiecką za polskie wody terytorialne.
Cały dowcip polega jednak na tym, że spór, w jaki wikła nas Berlin, jest w obecnej rzeczywistości zupełnie bezsensowny, zarówno z politycznego, jak i ekonomicznego punktu widzenia. Po pierwsze, Polska nie zgodzi się na żadne renegocjowanie granicy. Obecny kształt terytorialny państwa kosztował nas zbyt wiele: ponad 6 milionów zamordowanych obywateli, zniszczony kraj, utracone kresy wschodnie i stracone szanse życiowe kilku pokoleń wskutek narzucenia im komunistycznego jarzma. Po drugie, oba kraje są członkami UE, a to oznacza, że konkurencję między polskimi i niemieckimi portami regulują dziś zasady wspólnotowego rynku, a nie interwencje państwa, na dodatek łamiące wiążące oba kraje umowy międzynarodowe.
Nadszedł czas, by przywrócić status quo ante, sprzed 1995 r. I to w drodze ograniczenia przez Berlin obszaru swojej wyłącznej strefy ekonomicznej. To nakaz zdrowego rozsądku, który jest obecnie tak bardzo potrzebny w stosunkach polsko-niemieckich.
16.00 - polska straż graniczna zauważa, że niemiecki statek wycieczkowy "Adler - Dania" mający dobić do portu w Świnoujściu zawraca i zaczyna płynąć w kierunku niemieckiego obszaru morskiego. Jak się okazało, dwóch polskich celników odkryło na jego pokładzie alkohol bez akcyzy.
16.12 - straż graniczna wzywa kapitana niemieckiego statku do zatrzymania. Ten odmawia. Twierdzi, że zawrócił, bo na pokładzie ma chorego.
16.19 - pościg za uciekającym statkiem podejmuje jednostka SG-006, która wypływa z portu w Świnoujściu.
16.22 - do osłony działań SG-006 przyłącza się jednostka SG-145, która patrolowała morze.
16.23 - z pokładu SG-006 żołnierz straży granicznej wystrzeliwuje dwie zielone race. To sygnał, że niemiecki statek ma się zatrzymać.
16.27 - niemiecka Grenzschutz zostaje powiadomiona przez armatora, że "Adler - Dania" kieruje się do portu w Heringsdorfie.
16.40 - armator powiadamia niemiecką policję, że na pokładzie znajduje się dwóch polskich celników. Zarzuca im dokonywanie kontroli bez uprawnień.
Po przybiciu do portu w Heringsdorfie okazuje się, że na pokładzie nie ma żadnego chorego. Polscy celnicy zostają zatrzymani, a następnie samochodami odwiezieni z powrotem do Polski.
WPROST EXTRA |
---|
Spór bratnich państw Praprzyczyn konfliktu w Zatoce Pomorskiej należy szukać już w decyzjach przyjętych na konferencji poczdamskiej. 2 sierpnia 1945 r. przedstawiciele czterech mocarstw pozostawili po stronie polskiej ujście Odry, łącznie z zespołem portowym Szczecina i Świnoujścia, nie wspominając jednak o rozgraniczeniu akwenów w Zatoce Pomorskiej. Próbą uregulowania sytuacji miały być ustawy uchwalone przez Sejm PRL 17 grudnia 1977 r., które nie rozstrzygnęły sprawy granicy bocznej. Wykorzystała to NRD, wprowadzając 1 stycznia 1985 r. ustawy o morzu terytorialnym, w których uznawała się za właściciela większości najbardziej wartościowych (najgłębszych) torów wodnych i kotwicowisk zespołu portowego Szczecin-Świnoujście. Pojawiła się więc groźba odcięcia polskich portów od otwartego morza, gdyż żegluga statków po pozostałej, płytkiej części zatoki jest niemożliwa. Zdecydowany sprzeciw strony polskiej zmusił NRD do negocjacji, które toczyły się w latach 1985-1988. W tym samym czasie na wodach Zatoki Pomorskiej dochodziło do incydentów (około 180 w całym okresie) nie mających nic wspólnego z pokojowym rozwiązaniem konfliktu. Początkowo statki NRD nie odpowiadały jedynie na salut jachtów polskich, który jest normalnym zwyczajem morskim. Potem okręty marynarki wojennej NRD dobijały do burt jednostek polskich, powodując zniszczenia, a niekiedy zagrażając bezpieczeństwu żeglugi. Prawdziwa eskalacja agresywnych działań nastąpiła w 1986 r., kiedy dochodziło do taranowania polskich jednostek sportowych i handlowych. Konflikt został zażegnany dopiero w 1989 r., jednak już po paru latach odżył na nowo. |
Więcej możesz przeczytać w 43/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.