James Coburn obejrzał w kinie "Siedmiu samurajów" dwanaście razy. Yul Brynner wykupił prawa do remake'a filmu Akiry Kurosawy za 250 dolarów. Kiedy obaj panowie wcielili się w rewolwerowców, którzy dla pieniędzy bronią meksykańskiej wioski przed armią zbirów, nie wiedzieli, że ten film zakończy złotą erę westernu. Od "Siedmiu wspaniałych" z 1960 r. prosta droga prowadzi do spaghetti i antywesternów, które zadały śmiertelny cios temu najbardziej amerykańskiemu gatunkowi. Od występu w tym filmie zaczęła się kariera Steve'a McQuee-na, ale na miano ósmego wspaniałego zasługuje Elmer Bernstein. Jego kompozycje dodały fabule energii, zaś główny motyw stał się muzyczną wizytówką opowieści z Dzikiego Zachodu. Żeby było zabawniej, większość Amerykanów kojarzy go nie z filmem Sturgesa, lecz z reklamą papierosów Marlboro. W jednym z bonusowych dokumentów pretekstem do wspominek jest album ze zdjęciami z planu odnaleziony po 40 latach w... kopalni soli w Kansas City, gdzie przechowywane są archiwa wytwórni MGM. W Meksyku też nie było lekko - tamtejsza cenzura zażądała, by ekranowi wieśniacy byli czyści i ładnie ubrani. Jak widać, polityczna poprawność nie zaczęła się wczoraj.
Wiesław Chełminiak
"Siedmiu wspaniałych", reż. John Sturges, Imperial
Więcej możesz przeczytać w 43/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.