Już 30 państw może się uzbroić w broń nuklearną
Daniel Pearl był Amerykaninem, Żydem i dziennikarzem. Każdy z tych powodów z osobna wystarczyłby, aby pakistańscy fundamentaliści chcieli go zabić. Reporter "The Wall Street Journal" zginął jednak najpewniej z zupełnie innego powodu. W styczniu 2002 r. wszedł w drogę handlarzom najpotężniejszej broni na świecie. Teraz historia rechoce nad jego grobem: ujawnienie nazwiska zabójcy dziennikarza zbiegło się z atomowym kryzysem w Korei Północnej.
Światowa tajemnica poliszynela
Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) w ostatnich dziesięciu latach zarejestrowała 540 prób handlu substancjami radioaktywnymi. Kolejnych 344 podejrzeń o dokonywanie tego typu transakcji nie udało się udowodnić. Jednocześnie raporty MAEA nie zawierają informacji o "źródłach radiacji", które zostały skradzione, zginęły lub zostały porzucone. Codziennie odnotowuje się co najmniej jeden taki wypadek. Nie ulega wątpliwości, że zakup na czarnym rynku uranu czy plutonu do bomby atomowej jest możliwy. Żadnego kraju nie czyni to jednak mocarstwem jądrowym. Kluczem jest umiejętność wzbogacania tych pierwiastków tak, by nadawały się do użycia przy produkcji bomby. Zdobycie wiedzy na ten temat zazwyczaj poprzedzają lata badań, których choćby z powodu liczby zaangażowanych naukowców nie da się utrzymać w sekrecie. Chyba że technologię się kupi lub ukradnie.
Ta wiedza była dotychczas jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic na świecie. Jej strażnikiem był strach, który narodził się 44 lata temu, gdy Biały Dom i Kreml podczas kryzysu kubańskiego stanęły u progu wojny atomowej. Zagrożenie, które odczuł świat, było dostateczną motywacją, by nie dzielić się wiedzą o produkcji najniebezpieczniejszej broni. Doktryna wzajemnego trzymania się w szachu wizją zagłady (Mutually Assured Destruction - MAD) była jednak daleka od szaleństwa. Zimnowojenne mocarstwa, świadome konsekwencji odpalenia bomy A, zachowywały się nadzwyczaj racjonalnie (to między innymi z powodu obaw o impulsywne zachowanie Nikity Chruszczowa koledzy z Kremla podczas kryzysu kubańskiego dyskretnie odsunęli go na boczny tor). Sześć lat później, w 1968 r., wydawało się, że świat znalazł rozwiązanie problemu - traktat o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej (NPT). Od tego czasu tylko pięć państw miało prawo legalnie posiadać broń A (USA, Chiny, Wielka Brytania, Francja, ZSRR, a później Rosja). Przez kolejne dekady tylko dwa kraje, Indie i Pakistan, odważyły się jawnie złamać zakaz. Prawdopodobnie uczynił to też Izrael, choć nigdy oficjalnie tego nie potwierdził.
John F. Kennedy, przeciwnik Chruszczowa w atomowej rozgrywce i jeden z pomysłodawców traktatu, powtarzał, że myśl o świecie, w którym 20 lub więcej państw mogłoby posiadać broń jądrową, napawa go przerażeniem. Choć traktat, którego sygnatariuszami jest 187 państw (przed trzema laty wycofała się Korea Północna), wciąż obowiązuje, sytuacja niebezpiecznie zbliża się do czarnych wizji KennedyŐego. W ubiegłym tygodniu Mohamed ElBaradei, dyrektor generalny MAEA, poinformował, że nawet 30 państw można uznać za "wirtualnie nuklearne", czyli takie, które w ciągu kilku miesięcy mogą zmienić swe programy nuklearne służące pozyskiwaniu energii jądrowej w programy zbrojeń. Sekretna wiedza okazała się tajemnicą poliszynela. Strażnik, którym był strach, że bomba A wpadnie w niepowołane ręce, zniknął. Koreański reżim, przeprowadzając test nuklearny, rozpoczął nową erę zbrojeń.
Kadry zbrodni
Daniel Pearl zaginął 26 stycznia 2002 r. w pakistańskim Karaczi. Oficjalnie pojechał tam, by zbierać materiały o Richardzie Reidzie, który dwa miesiące wcześniej na zlecenie Al-Kaidy próbował wysadzić samolot z Paryża do Miami za pomocą bomby ukrytej w bucie. Prawdziwym powodem wyjazdu Pearla było zbadanie związków gen. Mahmuda Ahmada, szefa pakistańskiego wywiadu wojskowego ISI, z siatką bin Ladena. Ahmad został zwolniony w listopadzie, gdy zaczynała się wojna w Afganistanie. Z informacji "The Wall Street Journal" wynikało, że choć Pakistan był nazywany najważniejszym sojusznikiem USA w walce terroryzmem, Waszyngton zdobył dowody, iż ISI sponsorowała zamachowców, którzy zaatakowali 11 września. W przekazanie im 100 tys. USD miał być zamieszany gen. Ahmad.
Poszukiwania ciała Pearla trwały cztery miesiące. Po niespełna miesiącu było wiadomo, że dziennikarz został zamordowany - agenci CIA znaleźli nagranie sceny, jak islamscy fundamentaliści podrzynają mu gardło. Film i komputer, z którego wysyłano maile z żądaniami za uwolnienie Pearla, należały do Ahmeda Omara Sajeda. Pakistański trybunał wojskowy skazał go w lipcu 2002 r. na karę śmierci. Egzekucję wstrzymano, bo Sajed odwołał się od wyroku. Jednym z kluczowych dowodów podczas nowego procesu ma być cytat z książki "Na linii ognia" Perveza Muszarrafa, prezydenta Pakistanu: "Człowiekiem, który najprawdopodobniej zabił lub uczestniczył w morderstwie Pearla, był nie kto inny jak Chaled Szejk Mohammed, numer 3 w Al-Kaidzie". Potwierdza to magazyn "Time", który ustalił, iż wprawdzie Ahmed Omar Sajed uprowadził Pearla, ale go nie zabił. Magazyn, powołując się na źródła w FBI, twierdzi, że zbrodni dokonał Chaled Szejk Mohammed, szef operacji wojskowych Al-Kaidy. Złapany przez Amerykanów w marcu 2003 r. w Pakistanie Kuwejtczyk miał się przyznać do morderstwa. Potwierdza to analiza porównująca kształt dłoni dokonujących egzekucji, które widać na filmie, z rękami Chaleda.
Tajne delegacje doktora
Pakistańczycy nie pozwolili amerykańskim agentom przesłuchać Sajeda. Podobno to pakistański wywiad blokuje jego proces, obawiając się wycieku informacji na swój temat. Chaled jest jednak przetrzymywany w Guantanamo. Z przecieków, które dotarły do prasy po jego aresztowaniu, wynikało, że opowiedział śledczym o spotkaniu w Kabulu z Abdulem Kadirem Khanem. Khan kierował pakistańskim programem nuklearnym i zbudował dla tego kraju bombę atomową. Chaled utrzymywał, że rozmawiał z naukowcem o stworzeniu "brudnej bomby" dla Al-Kaidy. Potwierdzeniem tych słów i dowodem na to, że Khan współpracował z terrorystami, może być dokumentacja znaleziona w Kabulu.
Kiedy skandal wyszedł na jaw, Muszarraf przyznał, że "zamieszani w tę sprawę naukowcy mieli powierzchowną wiedzę na temat badań nuklearnych". Później, gdy podobne dowody przecieków pakistańskiej technologii nuklearnej znaleziono w Libii i Iranie, prezydent tłumaczył, że jego rząd nie ma z tym nic wspólnego, a Khan działał na własną rękę. Właśnie to stwierdzenie najbardziej pogrąża pakistańskiego prezydenta. O ile bowiem można sobie wyobrazić, że słynnemu naukowcowi udaje się wymknąć z państwa de facto rządzonego przez ISI i wyjechać do Afganistanu, o tyle znacznie trudniej uwierzyć, że Khan na własną rękę kontaktował się z władzami Iranu (proponując im w 1987 r. - według ustaleń MAEA - dokumentację, jak wzbogacać uran potrzebny do bomby), z rządem w Bagdadzie (proponując usługi tuż przed inwazją w 1991 r.) czy z przywódcą Libii w 1997 r. i w kolejnych latach, wysyłając komponenty do wirówek wzbogacających uran. Równie ciężko dać wiarę, że w latach 90. umknęło uwadze ISI, iż Khan 13 razy wyjeżdżał doÉ Korei Północnej.
Efekt domina
W wypadku programu nuklearnego Saddama Husajna wiadomo, że Khan niewiele mógł mu zaoferować, bo iracki dyktator wolał polegać na własnych naukowcach. W wypadku Libii MAEA wciąż prowadzi dochodzenie. Co dokładnie Khan sprzedał Irańczykom, nie wiadomo. Nie jest też jasne, co przekazał reżimowi Kima. Jasne jest, co z tego wynika. Iran może się wkrótce stać mocarstwem nuklearnym, którego - podobnie jak Korei Północnej - nikt do klubu nie zaprasza. - Irańskie elity polityczne są przekonane, że nastał najlepszy moment, aby kontynuować pracę nad programem jądrowym. Nawet sankcje wymierzone w Koreę Północną nie zmienią zamiarów Teheranu - mówi "Wprost" Ian Anthony ze Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem.
Uzbrojony w bombę A szyicki Iran byłby zbyt dużym zagrożeniem dla Egiptu i Arabii Saudyjskiej, by i one nie chciały się zbroić. Zresztą Egipt i Arabia prowadzą już programy nuklearne do celów pokojowych. Nuklearne domino po teście Phenianu rozsypuje się też w Azji. Mimo zapewnień o przestrzeganiu zobowiązań Japonia wobec rosnącego zagrożenia ze strony nieobliczalnego reżimu Kima byłaby w stanie szybko stać się państwem nuklearnym. Tokio przed dwoma laty przyznało się do posiadania zapasów plutonu wystarczających do wyprodukowania bomby. Atomowy wyścig zbrojeń dotarł też do Ameryki Południowej. W maju fabrykę wzbogacania uranu uruchomiła Brazylia. Podobne plany ma Argentyna.
Koniec iluzji
Czy dziennikarz "The Wall Street Journal" odkrył tajemnicę powiązań pakistańskiej ISI, terrorystów i państw uważanych za zbójeckie? Francuski pisarz i filozof Bernard-Henri Lévy przez ponad rok podróżował jego śladami, próbując odkryć prawdę. W książce "Kto zabił Daniela Pearla" odpowiada na to pytanie. Skoro Pearl czy Lévy doszli do takich wniosków, to niemożliwe, by nie wiedziały o tym wywiady najważniejszych państw. Jeśli wiedziały, kto i jak łamie traktat NPT, i nie podniosły alarmu albo go podniosły, ale rządzący tymi państwami nie mieli dość determinacji, by zatrzymać błędne koło, to znaczy, że system bezpieczeństwa międzynarodowego się rozsypał. I to nie w chwili, gdy wybuchła koreańska bomba nuklearna. I nie wtedy, gdy dr Khan dokonywał śmiertelnie niebezpiecznych transakcji. Jeśli nie można było z powodu nieudolności szpiegów lub braku woli polityków zapobiec rozprzestrzenianiu broni nuklearnej, to system bezpieczeństwa był jedynie zbiorową iluzją. Nie jest pewne, czy to dobrze, że świat się jej pozbył, jeśli efektem ma być nowy nuklearny wyścig zbrojeń.
Światowa tajemnica poliszynela
Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) w ostatnich dziesięciu latach zarejestrowała 540 prób handlu substancjami radioaktywnymi. Kolejnych 344 podejrzeń o dokonywanie tego typu transakcji nie udało się udowodnić. Jednocześnie raporty MAEA nie zawierają informacji o "źródłach radiacji", które zostały skradzione, zginęły lub zostały porzucone. Codziennie odnotowuje się co najmniej jeden taki wypadek. Nie ulega wątpliwości, że zakup na czarnym rynku uranu czy plutonu do bomby atomowej jest możliwy. Żadnego kraju nie czyni to jednak mocarstwem jądrowym. Kluczem jest umiejętność wzbogacania tych pierwiastków tak, by nadawały się do użycia przy produkcji bomby. Zdobycie wiedzy na ten temat zazwyczaj poprzedzają lata badań, których choćby z powodu liczby zaangażowanych naukowców nie da się utrzymać w sekrecie. Chyba że technologię się kupi lub ukradnie.
Ta wiedza była dotychczas jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic na świecie. Jej strażnikiem był strach, który narodził się 44 lata temu, gdy Biały Dom i Kreml podczas kryzysu kubańskiego stanęły u progu wojny atomowej. Zagrożenie, które odczuł świat, było dostateczną motywacją, by nie dzielić się wiedzą o produkcji najniebezpieczniejszej broni. Doktryna wzajemnego trzymania się w szachu wizją zagłady (Mutually Assured Destruction - MAD) była jednak daleka od szaleństwa. Zimnowojenne mocarstwa, świadome konsekwencji odpalenia bomy A, zachowywały się nadzwyczaj racjonalnie (to między innymi z powodu obaw o impulsywne zachowanie Nikity Chruszczowa koledzy z Kremla podczas kryzysu kubańskiego dyskretnie odsunęli go na boczny tor). Sześć lat później, w 1968 r., wydawało się, że świat znalazł rozwiązanie problemu - traktat o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej (NPT). Od tego czasu tylko pięć państw miało prawo legalnie posiadać broń A (USA, Chiny, Wielka Brytania, Francja, ZSRR, a później Rosja). Przez kolejne dekady tylko dwa kraje, Indie i Pakistan, odważyły się jawnie złamać zakaz. Prawdopodobnie uczynił to też Izrael, choć nigdy oficjalnie tego nie potwierdził.
John F. Kennedy, przeciwnik Chruszczowa w atomowej rozgrywce i jeden z pomysłodawców traktatu, powtarzał, że myśl o świecie, w którym 20 lub więcej państw mogłoby posiadać broń jądrową, napawa go przerażeniem. Choć traktat, którego sygnatariuszami jest 187 państw (przed trzema laty wycofała się Korea Północna), wciąż obowiązuje, sytuacja niebezpiecznie zbliża się do czarnych wizji KennedyŐego. W ubiegłym tygodniu Mohamed ElBaradei, dyrektor generalny MAEA, poinformował, że nawet 30 państw można uznać za "wirtualnie nuklearne", czyli takie, które w ciągu kilku miesięcy mogą zmienić swe programy nuklearne służące pozyskiwaniu energii jądrowej w programy zbrojeń. Sekretna wiedza okazała się tajemnicą poliszynela. Strażnik, którym był strach, że bomba A wpadnie w niepowołane ręce, zniknął. Koreański reżim, przeprowadzając test nuklearny, rozpoczął nową erę zbrojeń.
Kadry zbrodni
Daniel Pearl zaginął 26 stycznia 2002 r. w pakistańskim Karaczi. Oficjalnie pojechał tam, by zbierać materiały o Richardzie Reidzie, który dwa miesiące wcześniej na zlecenie Al-Kaidy próbował wysadzić samolot z Paryża do Miami za pomocą bomby ukrytej w bucie. Prawdziwym powodem wyjazdu Pearla było zbadanie związków gen. Mahmuda Ahmada, szefa pakistańskiego wywiadu wojskowego ISI, z siatką bin Ladena. Ahmad został zwolniony w listopadzie, gdy zaczynała się wojna w Afganistanie. Z informacji "The Wall Street Journal" wynikało, że choć Pakistan był nazywany najważniejszym sojusznikiem USA w walce terroryzmem, Waszyngton zdobył dowody, iż ISI sponsorowała zamachowców, którzy zaatakowali 11 września. W przekazanie im 100 tys. USD miał być zamieszany gen. Ahmad.
Poszukiwania ciała Pearla trwały cztery miesiące. Po niespełna miesiącu było wiadomo, że dziennikarz został zamordowany - agenci CIA znaleźli nagranie sceny, jak islamscy fundamentaliści podrzynają mu gardło. Film i komputer, z którego wysyłano maile z żądaniami za uwolnienie Pearla, należały do Ahmeda Omara Sajeda. Pakistański trybunał wojskowy skazał go w lipcu 2002 r. na karę śmierci. Egzekucję wstrzymano, bo Sajed odwołał się od wyroku. Jednym z kluczowych dowodów podczas nowego procesu ma być cytat z książki "Na linii ognia" Perveza Muszarrafa, prezydenta Pakistanu: "Człowiekiem, który najprawdopodobniej zabił lub uczestniczył w morderstwie Pearla, był nie kto inny jak Chaled Szejk Mohammed, numer 3 w Al-Kaidzie". Potwierdza to magazyn "Time", który ustalił, iż wprawdzie Ahmed Omar Sajed uprowadził Pearla, ale go nie zabił. Magazyn, powołując się na źródła w FBI, twierdzi, że zbrodni dokonał Chaled Szejk Mohammed, szef operacji wojskowych Al-Kaidy. Złapany przez Amerykanów w marcu 2003 r. w Pakistanie Kuwejtczyk miał się przyznać do morderstwa. Potwierdza to analiza porównująca kształt dłoni dokonujących egzekucji, które widać na filmie, z rękami Chaleda.
Tajne delegacje doktora
Pakistańczycy nie pozwolili amerykańskim agentom przesłuchać Sajeda. Podobno to pakistański wywiad blokuje jego proces, obawiając się wycieku informacji na swój temat. Chaled jest jednak przetrzymywany w Guantanamo. Z przecieków, które dotarły do prasy po jego aresztowaniu, wynikało, że opowiedział śledczym o spotkaniu w Kabulu z Abdulem Kadirem Khanem. Khan kierował pakistańskim programem nuklearnym i zbudował dla tego kraju bombę atomową. Chaled utrzymywał, że rozmawiał z naukowcem o stworzeniu "brudnej bomby" dla Al-Kaidy. Potwierdzeniem tych słów i dowodem na to, że Khan współpracował z terrorystami, może być dokumentacja znaleziona w Kabulu.
Kiedy skandal wyszedł na jaw, Muszarraf przyznał, że "zamieszani w tę sprawę naukowcy mieli powierzchowną wiedzę na temat badań nuklearnych". Później, gdy podobne dowody przecieków pakistańskiej technologii nuklearnej znaleziono w Libii i Iranie, prezydent tłumaczył, że jego rząd nie ma z tym nic wspólnego, a Khan działał na własną rękę. Właśnie to stwierdzenie najbardziej pogrąża pakistańskiego prezydenta. O ile bowiem można sobie wyobrazić, że słynnemu naukowcowi udaje się wymknąć z państwa de facto rządzonego przez ISI i wyjechać do Afganistanu, o tyle znacznie trudniej uwierzyć, że Khan na własną rękę kontaktował się z władzami Iranu (proponując im w 1987 r. - według ustaleń MAEA - dokumentację, jak wzbogacać uran potrzebny do bomby), z rządem w Bagdadzie (proponując usługi tuż przed inwazją w 1991 r.) czy z przywódcą Libii w 1997 r. i w kolejnych latach, wysyłając komponenty do wirówek wzbogacających uran. Równie ciężko dać wiarę, że w latach 90. umknęło uwadze ISI, iż Khan 13 razy wyjeżdżał doÉ Korei Północnej.
Efekt domina
W wypadku programu nuklearnego Saddama Husajna wiadomo, że Khan niewiele mógł mu zaoferować, bo iracki dyktator wolał polegać na własnych naukowcach. W wypadku Libii MAEA wciąż prowadzi dochodzenie. Co dokładnie Khan sprzedał Irańczykom, nie wiadomo. Nie jest też jasne, co przekazał reżimowi Kima. Jasne jest, co z tego wynika. Iran może się wkrótce stać mocarstwem nuklearnym, którego - podobnie jak Korei Północnej - nikt do klubu nie zaprasza. - Irańskie elity polityczne są przekonane, że nastał najlepszy moment, aby kontynuować pracę nad programem jądrowym. Nawet sankcje wymierzone w Koreę Północną nie zmienią zamiarów Teheranu - mówi "Wprost" Ian Anthony ze Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem.
Uzbrojony w bombę A szyicki Iran byłby zbyt dużym zagrożeniem dla Egiptu i Arabii Saudyjskiej, by i one nie chciały się zbroić. Zresztą Egipt i Arabia prowadzą już programy nuklearne do celów pokojowych. Nuklearne domino po teście Phenianu rozsypuje się też w Azji. Mimo zapewnień o przestrzeganiu zobowiązań Japonia wobec rosnącego zagrożenia ze strony nieobliczalnego reżimu Kima byłaby w stanie szybko stać się państwem nuklearnym. Tokio przed dwoma laty przyznało się do posiadania zapasów plutonu wystarczających do wyprodukowania bomby. Atomowy wyścig zbrojeń dotarł też do Ameryki Południowej. W maju fabrykę wzbogacania uranu uruchomiła Brazylia. Podobne plany ma Argentyna.
Koniec iluzji
Czy dziennikarz "The Wall Street Journal" odkrył tajemnicę powiązań pakistańskiej ISI, terrorystów i państw uważanych za zbójeckie? Francuski pisarz i filozof Bernard-Henri Lévy przez ponad rok podróżował jego śladami, próbując odkryć prawdę. W książce "Kto zabił Daniela Pearla" odpowiada na to pytanie. Skoro Pearl czy Lévy doszli do takich wniosków, to niemożliwe, by nie wiedziały o tym wywiady najważniejszych państw. Jeśli wiedziały, kto i jak łamie traktat NPT, i nie podniosły alarmu albo go podniosły, ale rządzący tymi państwami nie mieli dość determinacji, by zatrzymać błędne koło, to znaczy, że system bezpieczeństwa międzynarodowego się rozsypał. I to nie w chwili, gdy wybuchła koreańska bomba nuklearna. I nie wtedy, gdy dr Khan dokonywał śmiertelnie niebezpiecznych transakcji. Jeśli nie można było z powodu nieudolności szpiegów lub braku woli polityków zapobiec rozprzestrzenianiu broni nuklearnej, to system bezpieczeństwa był jedynie zbiorową iluzją. Nie jest pewne, czy to dobrze, że świat się jej pozbył, jeśli efektem ma być nowy nuklearny wyścig zbrojeń.
Więcej możesz przeczytać w 43/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.