Dokładnie 33 tys. 201 zł zebrał do tej pory w internecie Michał Żebrowski na premierę ,,Ożenku” Gogola. Z chwilą pisania tego tekstu licznik nabija kolejne złotówki. To nowa sztuka zarabiania w wydaniu aktora, a jednocześnie dyrektora Teatru 6. Piętro w Warszawie. Musi zbierać pieniądze w internecie po tym, jak z finansowania jego sceny wycofał się duży, państwowy sponsor. Krystyna Janda też nie ma lekko. Chciała dostać 1,5 mln zł na działalność Och-Teatru i Teatru Polonia, które prowadzi. Gdy napisała odwołanie, dostała, ale tylko… 150 tys. zł. I się zaczęło. Janda ogłosiła, że zamiast planowanych dziesięciu premier pokaże widzom tylko pięć nowych spektakli. ,,Gratuluję urzędnikom decyzji” – komentowała. I aapelowała, żeby przy rozliczaniu się ze skarbówką przekazać 1 proc. na jej fundację.
– Sytuacje, kiedy sponsorzy opuszczają prywatne teatry, zdarza się coraz częściej. Mnie też się to przytrafiło. Musiałem zawiesić działalność na trzy miesiące, gdy wycofał się jeden z głównych sponsorów – mówi Tomasz Karolak, aktor i właściciel warszawskiego teatru Imka. Dzisiaj znowu ruszył ze spektaklami. – Zacisnąłem zęby, przeorganizowałem zespół i oglądam każdą złotówkę po pięć razy z każdej strony – dodaje. Dla porównania Teatr Współczesny w Warszawie tylko w zeszłym roku dostał od państwa 7 mln zł regularnej dotacji. Do tego 300 tys. zł dodatkowego, jak to ładnie napisano, „rozszerzenia na cele artystyczne”. Na etacie jest zatrudnionych 98 osób. W tym siedmiu maszynistów, dwie perukarki, trzy garderobiane, krawiec, elektryk, czterech portierów. I etatowa bufetowa. Według danych Obserwatorium Kultury widownia teatralna w Polsce sięgnęła prawie 6 mln osób. To o nie rywalizuje już ponad 160 prywatnych scen. W Warszawie obok teatrów państwowych: Studio, Ateneum czy Powszechnego, są: 6. Piętro Michała Żebrowskiego i Eugeniusza Korina, Kamienica Emiliana Kamińskiego, dwa teatry Jandy czy Teatr Capitol prowadzony od ośmiu lat przez małżeństwo Annę Gornostaj i Stanisława Mączyńskiego. Teatry prywatne to sprawnie zarządzane biznesy, które w przeciwieństwie do tych publicznych muszą grać tak, żeby się utrzymać.
Sztuka osiągania zysku
Pierwszym prywatnym teatrem w Polsce było Studio Buffo, powstałe w 1992 r. w Warszawie. Otworzyło go dwóch Januszów: reżyser Józefowicz i kompozytor Stokłosa. Nie mogli znaleźć sceny, która wystawiłaby ich musical „Metro”. Wiktor Kubiak, producent tego spektaklu, w latach 90. znalazł się nawet na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. A za Józefowiczem i Stokłosą poszli kolejni artyści. Mając tyle kontaktów pod ręką, łatwo im było wejść w biznes. Przyznają, że niełatwy, bo po każdym spektaklu trzeba liczyć, czy sztuka jest rentowna. Jeśli z biletów nie starcza na honoraria dla ekipy, to jest źle. – Wystawienie premiery zamyka się w kwocie 100 tys. zł. Chyba że to musical. Wtedy koszty szybują do 200 tys. zł – opowiada Stanisław Mączyński z Teatru Capitol. Sztuka zwraca mu się po wystawieniu 2030 spektakli. Zrobił biznes, który stoi na czterech nogach. Najważniejszą z nich są oczywiście wpływy z kasy biletowej. Druga to klub muzyczny czynny we foyer teatru w weekendy. Zarabia też na wynajmowaniu powierzchni na komercyjne eventy. Dochodzą do tego wpływy z wystawiania spektakli Capitolu w innych polskich miastach. To część przychodowa. Jakie koszty? Przede wszystkim wynajem pomieszczeń, w których teatr funkcjonuje. Mączyński płaci za to prawie 100 tys. zł miesięcznie. Dochodzą pensje dla pracowników. 22 jest zatrudnionych na etat. Do tego 80 kolejnych współpracowników. Rachunki za prąd, gaz, wodę, wywóz śmieci. Mączyński o zyskach mówić nie chce.
– Są, ale tak naprawdę od razu je przejadamy – tłumaczy. Teraz zaczął się dla niego najlepszy okres, ale w czerwcu oraz w wakacje (lipiec, sierpień) teatr na siebie nie zarabia. – To, co zarobię jesienią i zimą, tak naprawdę pójdzie na dokładanie do biznesu w sezonie letnim – mówi. W miesiącu gra 56 spektakli w Warszawie i 30 na wyjeździe. Frekwencja na poziomie 80 proc. Żaden inny teatr nie jest tak płodny. Mączyński nie ma żalu, że dotacji nie dostaje. Chociaż podejrzewa powód, dla którego nie udawało mu się wygrywać w konkursach o publiczne granty. – Obok teatru prowadzimy klub. To może niektórych kłuć w oczy – odpowiada. W Kamienicy Emiliana Kamińskiego oprócz teatru działa też restauracja, galeria sztuki i kawiarnia z pamiątkami związanymi ze stolicą i jej ważnymi mieszkańcami. – Jakoś trzeba się utrzymać. Rachunki same się nie zapłacą – mówi. A tych jest sporo. 180 tys. zł wydaje miesięcznie na pensje dla pracowników. 40 osób zatrudnia na etatach. Co miesiąc podpisuje 100 umów z tymi zatrudnionymi tymczasowo. Rocznie ponad 300 osób znajduje jakąś formę zatrudnienia w Kamienicy. Do tego dochodzi 40 tys. zł czynszu za pomieszczenia wynajmowane pod teatr. Miesięcznie gra 60 spektakli. Rocznie odwiedza go 150 tys. widzów. – We wrześniu miałem ponad pół miliona kosztów. Wpływów niewiele więcej. Został mały procent nadwyżki. Długów jeszcze nie mam – podsumowuje prowadzenie teatralnego interesu. Michał Żebrowski miał wsparcie na działanie teatru od spółki Skarbu Państwa i nagle je stracił. – Po zmianach we władzach takich spółek traci się wsparcie z dnia na dzień. Taka sytuacja jest nie do przyjęcia dla ludzi odpowiedzialnie zarządzających teatrem. Stabilność jest dla mnie kluczowa. Skłaniam się więc ku mecenasom prywatnym lub instytucjom, które są zarządzane profesjonalnie, a nie politycznie – opowiada. Ubiegły rok, mimo że dotacji nie miał, zakończył na plusie. Jak dużym? Nie chce powiedzieć. – Zysk w przeważającej części przeznaczamy na działalność teatru – kryguje się w odpowiedzi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.