Narzekanie na niedofinansowanie urzędu do spraw ochrony dzieci to już tradycja dyskusji budżetowych w Norwegii. Co roku władze przeznaczają mniej więcej tę samą sumę na finansowanie Barnevernet (w tym roku było to 176 mln koron, czyli ok. 85 mln zł) i co roku zatrudnieni tam urzędnicy mówią mniej więcej to samo: – Aby zapewnić dzieciom w Norwegii opiekę na wystarczającym poziomie, potrzeba co najmniej miliarda koron – stwierdziła niedawno rzeczniczka Barnevernet Anne Lindboe. (Warto pamiętać, że miliard koron to prawie pół miliarda zł). Z pozoru trudno się z nią nie zgodzić, jednak dla wielu rodziców perspektywa zwiększenia pięciokrotnie budżetu tego urzędu brzmi jak groźba z najgorszego koszmaru.
Okazuje się bowiem, że w trosce o bezpieczeństwo dzieci urzędnicy zdecydowanie nadużywają prawa do odbierania potomstwa rodzicom. Próbując chronić dzieci przez przemocą i molestowaniem seksualnym, Norwegowie wymyślili system pozwalający interweniować urzędnikom nie po fakcie, ale prewencyjnie. W praktyce często dzieci padają ofiarami nadgorliwości i bezduszności urzędników powołanych do ich ochrony. Prezydent Czech Miloš Zeman porównał system norweski do nazistowskiego. W tym samym tonie kilka lat temu wypowiedziała się polska konsul w Norwegii.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.