MAŁGORZATA OHME
Pamiętam taki dzień w szkole podstawowej, gdy do klasy weszła nasza wychowawczyni i powiedziała nam, że naszemu koledze zmarła mama. Zrobiło się bardzo cicho, mam wrażenie, że przestaliśmy oddychać. Mieliśmy wtedy osiem albo dziewięć lat i było dla nas niewyobrażalne stracić matkę. Mamę. Wtedy chyba zrozumiałam, że ludzie naprawdę odchodzą. Wiele lat później zostałam zaproszona do bycia ambasadorem jednego z hospicjów, gdzie umierali rodzice. Widziałam żegnające ich dzieci. Świadome, poważne, dojrzałe dojrzałością, która została im narzucona przez los. Dojrzałością, za którą zapłacą w dorosłym życiu. Mali żałobnicy. Śmierć, która dotyka rodzinę, należy do najtrudniejszych doświadczeń. Nie radzą sobie z nią dorośli, niby lepiej radzą sobie dzieci. Pozornie. Bo w ich przeżyciu to wszystko odkłada się na później. My, psychologowie, mówimy o nich zapomniani żałobnicy. Dlaczego? Bo w procesie utraty zajmujemy się nimi później, inaczej. Zapewniamy im opiekę, izolujemy od rozmów, wstawiamy klocki do pokoju, by symbolicznie zaakcentować dzieciństwo, które przecież ma trwać, ale tak naprawdę wiemy, że w tym momencie w jakimś sensie się kończy. Cierpią mężowie, którzy tracą żony, rozpaczają żony, które tracą mężów. Matki synów, ojcowie córek, matki córek i ojcowie synów. To oni najgłośniej płaczą. A „małe” żałoby przenoszą się w podziemie. Dzieci cierpią ciszej, stwarzając fałszywe złudzenie, że radzą sobie lepiej, bo przecież się śmieją, przecież są te klocki, jest szkoła, koledzy. Kuba, dziesięciolatek, typ żartownisia, zaczął płakać przy mnie dopiero po wielu miesiącach zabawy, gier i rysowanek. Powiedział mi wtedy: „To jest trochę tak, proszę pani, że nie umiera tylko mama, ale trochę tata też. Wszyscy znikają”. Właśnie. Przecież gdy odchodzi jeden rodzic, drugi przeżywa żałobę, a więc w wymiarze psychicznym staje się dla innych niedostępny. Mimo najlepszych chęci staje się niedostępny także dla dzieci. Dziecko doświadcza więc utraty dwóch najważniejszych osób, z których jedna jest obecna „tylko” fizycznie. A może „aż”. Dla dziecka fakt, że żyje, to bardzo dużo, ale wciąż niewystarczająco. W szkole nikt, podobnie jak my wtedy, nie wie, jak się zachować.
Nauczyciele pytają: „Rozmawiać czy nie rozgrzebywać ran?”. Kolegom łatwiej się zaśmiać, rozbawić, niż po prostu zapytać: „Jak się czujesz?”. My, dorośli, nie umiemy obcować z żałobą, trudno więc, aby potrafiły to robić dzieci. Ciocie pytają: „Przykryć kocem czy zapytać? Może lepiej nie prowokować łez?”. Ukochana babcia upiecze ulubione ciasto, pozwoli na wszystko, ale nie pozwoli na rozpacz. Rozpacz dzieci w naszej kulturze to wybryk natury, zło wcielone. Trzeba robić wszystko, by dzieci nie cierpiały. Podobnie jest z dorosłymi. Nikt nie rozmawia dziś o śmierci. Choroba, starość to niewygodny temat. Wszędzie czuć skrępowanie, wstyd, unikamy ich jak trędowatych. A przecież każdy z nas jest lub będzie „małym żałobnikiem”. W zeszłym roku nagle odszedł mój ukochany tata. Mimo iż jestem już na tyle stara, by sobie z tym poradzić, w ciągu jednej sekundy zamieniłam się w małego żałobnika, który tak jak stał w kuchni o szóstej rano, trzymając telefon w ręku, tak też stoi tam do dziś. Może zrobiłam jeden mały krok do przodu? Nie jestem tego pewna. Ból stał się moim kolegą z ławki, z którym obcuję prawie codziennie. Przeżyłam dzięki siostrom i najbliższym. Nadal jednak nie umiem sobie wyobrazić umysłu ośmiolatka, któremu ktoś mówi choćby w najbardziej delikatnych słowach, że mama lub tata nie żyje. Pamiętajmy, że niewyrażona rozpacz nie znika. Ból odgradza się niewidzialną szybą. Tęsknota zaszywa w niezrozumiały potem lęk przed tym, że ktoś, kto pojawił się – zniknie. Dorośli, którzy byli małymi samotnymi żałobnikami, boją się miłości jak ognia. Bo nikt im nie wytłumaczył, co się stało. To, że ból jest naturalny, tęsknota pewna, a jedna śmierć nie pociąga za sobą kolejnych utrat. Mądry partner mógłby powiedzieć tylko: „Nie bój się mnie kochać, nie zniknę”. Gdy zapytałam siedmioletnią Alę w hospicjum, jak mogę jej pomóc, powiedziała tylko: „A może pani ze mną posiedzieć?”. Nie przynoście nam klocków. Nie udawajcie, że nic się nie stało. Nie potrzebujemy iluzji. One, dzieci, także nie. Wystarczy obecność. Szczera, odważna. g
MAŁGORZATA OHME, PSYCHOLOG, PSYCHOTERAPEUTA DZIECIĘCY I RODZINNY, WŁAŚCICIELKA PORTALU OH!ME.PL, PRACUJE W WIRTUALNEJ POLSCE.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.