FILMY
KINO
MĘKA NAD PILICĄ
Ludzie cierpią i dokonują fatalnych życiowych wyborów. Wyzwolić ich z zaklętego kręgu udręki i błędów może tylko miłość. Ta jednak przychodzi przeważnie zbyt późno. Połączenie melodramatu, turystycznego kina drogi (ach, te malownicze rozlewiska nad Pilicą!) i filozofującej przypowiastki, a nawet podszytej groteską komedii - zamiary reżysera były ambitne. Młodzi aktorzy - Borys Szyc jako były zakonnik Jakub oraz Agnieszka Grochowska jako Julia, dziewczyna, która zbłądziła - pokazują, że są pełni energii. Niestety, uroda naszej prowincji, gdzie każdy las i stodółka wyglądają jak obrazek z kalendarza, w połączeniu z zacięciem twórcy do rozważania meandrów ludzkiego losu dają efekt wręcz osłupiający. Podobnie jak obsadzenie Roberta Więckiewicza aż w pięciu rolach drugoplanowych i dziwaczny popis Stanisławy Celińskiej, rodem z ludowego teatrzyku. Wielokrotna zmiana tonacji opowiadania odbiera fabule wiarygodność. A końcowa pochwała trwałych wartości brzmi minoderyjnie i fałszywie. Styl filmu Łukasza Karwowskiego jest mniej podniosły, ale rezultat równie żenujący jak w wypadku "Kto nigdy nie żył..." Andrzeja Seweryna.
Tomasz Jopkiewicz
"Południe - Północ", reż. Łukasz Karwowski, UIP
DVD
KUTZ SIĘ POMYLIŁ
To już pewne - PRL zostanie zapamiętana jako kraina wszechogarniającego absurdu. A odpowiedzialność ponosi za to obywatel Stanisław Bareja (dla przyjaciół Stanik). W czerwcu minie 20 lat od śmierci reżysera, którego twórczość była dla komunistycznych zarządców naszej kinematografii dopustem bożym, zaś dla Kazimierza Kutza - synonimem partactwa i bezguścia. Dziś "bareizm" jest obiektem kultu tysięcy, a może i milionów Polaków. Czyżby rację mieli pesymiści twierdzący, że nasze życie nie zmieniło się aż tak bardzo od czasów, gdy polowanie na papier toaletowy lub ustalanie "zawartości cukru w cukrze" było narodowym sportem? Pięć filmów składających się na "Kolekcję Stanisława Barei" dobrze ilustruje ewolucję stylu reżysera: od pogodnej komedyjki "Żona dla Australijczyka" do jadowitej (i przez to zmasakrowanej przez cenzurę) groteski "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Rzucenie tego pakietu na rynek tuż przed premierą "Rysia" to jawny akt sabotażu - szansa, że Stanisław Tym zdoła przebić Bareję jest niemal równa zeru.
Wiesław Chełminiak
"Kolekcja Stanisława Barei" ("Żona dla Australijczyka", "Poszukiwany, poszukiwana", "Nie ma róży bez ognia", "Brunet wieczorową porą", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz"), Carisma
TV
REQUIEM Z MORAŁEM
"Umarli ze Spoon River" to portret podwójny. Opowieść o nieżyjących mieszkańcach fikcyjnego miasteczka i zarazem rocznicowy hołd dla ofiar katastrofy w katowickiej hali targowej. Przypominają o tym niewidzialne gołębie krążące nad miastem i szukające właścicieli, którzy zginęli pod gruzami. Dedykacja równie szczytna, co niepotrzebna. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że to żerowanie na emocjach widza. Widowisko Jolanty Ptaszyńskiej jest adaptacją wierszy Edgara Lee Mastersa. Leżący na miejskim cmentarzu zmarli wygłaszają krótkie, luźno powiązane monologi. Opowiadają swoje historie i wynikające z nich przesłania. I choć wszystkich życie złamało, to przekonują, że żyć jednak warto. Narrator w pierwszym zdaniu ostrzega, że nie ma ucieczki od ślepego losu, ale w ostatnim znajduje antidotum - należy patrzeć przez szkiełka, w których "każda rzecz świata jak zabawka". I w ten oto sposób ponury spektakl zyskuje coś w rodzaju happy endu. W projekcie udział wziął kwiat polskiego aktorstwa, a wśród trzydziestki wybrańców znaleźli się m.in. Zbigniew Zapasiewicz, Daniel Olbrychski, Zbigniew Zamachowski, Jerzy Trela, Anna Dymna i Leon Niemczyk, który zagrał tu swoją ostatnią rolę. Dodatkowym atutem jest oryginalny pomysł inscenizatorski - zdjęcia powstały na terenie nieczynnej śląskiej huty.
Iga Nyc
"Umarli ze Spoon River", reż. Jolanta Ptaszyńska, 29.01. godz. 21, Teatr Telewizji TVP 1
KSIĄŻKI
THRILLER EKUMENICZNY
Tomasz Piątek bije rekordy twórczej płodności. "Błogosławiony wiek" to już dziesiąta książka w krótkiej karierze 33-letniego pisarza. Koncept stojący u źródeł tej alternatywnej historii jest znakomity: w epoce nowożytnej rozwinęła się technologia, ale Bóg nie umarł. W chrześcijańskiej Europie naszych czasów kwitnie kolonializm i toczy się walka o wpływy między Imperium Brytyjskim a Cesarstwem Francuskim. Bohaterowie powieści korzystają z dobrodziejstw nauki, ale nawet Internet nie jest w stanie odwieść ich od kultywowania purytańskiej moralności (rzecz dzieje się w ortodoksyjnie protestanckiej Brytanii). Misjonarze różnych wyznań prowadzą ze sobą grę wywiadowczą, a w centrum zainteresowania ogółu pozostają stare problemy Kościoła: kwestie predestynacji, wolnej woli czy posłuszeństwa. Rozbudowany wątek teologiczny prowadzi do ekumenicznego wniosku, że kluczem do zbawienia nie są uczynki, lecz wiara w zbawczą moc Chrystusa. W gruncie rzeczy powieść Piątka bardziej przypomina jednak odrealnioną prozę Wiktora Pielewina niż pobożny traktat. Dość wspomnieć, że powieściowi Polacy oddają się mesjańskim obrzędom rodem z "Dziadów" Mickiewicza, a w żyłach Kozaków płynie indiańsko-rosyjsko-meksykańska krew. Plus za wyobraźnię, minus za sprowadzenie ciekawego konceptu do absurdu.
Wojciech Wencel
Tomasz Piątek "Błogosławiony wiek", PIW
KSIĘGA TAJEMNIC
Ani to political fiction, ani powieść historyczna. Tytuł też jest oszustwem. "Libra" nie wzięło się od zawołania "Cuba Libre!", a skojarzenia z łacińską księgą też są mylnym tropem. Idzie o znak zodiaku Lee Harveya Oswalda - urodzonego pod Wagą zabójcy prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Książka Dona DeLillo to coś więcej niż kolejny thriller polityczny. Analiza spisków, manipulacji i prowokacji jest tu podstawową metodą percepcji rzeczywistości. Osią fabularną opowieści są smętne losy Oswalda - od młodzieńczych wagarów w Nowym Jorku, przez ucieczkę do ZSRR, aż po słynny słoneczny dzień w Dallas. Drugim bohaterem autor uczynił agenta CIA, który pragnie śmierci prezydenta w zemście za spapranie przez niego inwazji w Zatoce Świń. Pytań jest mnóstwo, ale nie ma dobrych odpowiedzi. Najbardziej misterne plany rujnowane są przez prawdziwych bohaterów tej powieści: chaos, entropię i rozkład. Wszyscy budujemy misterny labirynt półprawd - sugeruje DeLillo - ale to wysiłek dający tylko złudzenie panowania nad rzeczywistością. Mimo pozorów "historyczności" jego powieść sytuuje się bliżej literackich mistyfikacji Thomasa Pynchona. Reszta jest złudzeniem.
Piotr Gociek
Don DeLillo "Libra", Noir Sur Blanc
OSTATNIA AKCJA MONTALE
Zła wiadomość dla czytelników, którzy niecierpliwie czekają na kolejne śledztwa detektywa Montale. To koniec - "Solea" jest ostatnią powieścią o mrocznych stronach życia w Marsylii nieżyjącego już Jeana Claude'a Izzo. Poprzednie - "Total Cheops" i "Szurmo" - zdobyły sporą rzeszę wielbicieli w naszym kraju. "Solea" też nie zawiedzie ich oczekiwań. Powieści Izzo pełne są dygresji i osobistych refleksji autora. Nie ma tu ludzi szczęśliwych - nikt nie osiągnął w życiu tego, o czym marzył
w młodości. Montale coraz mniej rozumie zmiany, jakie dokonują się we Francji, ale wie, z której strony czyhają zagrożenia. One zawsze wywodzą się z czasów minionych - kiedyś wyrządzona krzywda wraca jako krwawa zemsta. Tym razem śmierć podkrada się do wieloletniej przyjaciółki bohatera, dziennikarki Babette. Kobieta tropi marsylską mafię, wiedząc, że igra z ogniem, ale poczucie obowiązku jest silniejsze od strachu. Trudno czytać tę powieść, zapominając, iż wraz z nią coś się nieodwołalnie kończy. Ale może właśnie dlatego jest tak poruszająca.
Artur Górski
Jean Claude Izzo "Solea", W.A.B.
MUZYKA
CD
ŚWIAT WE MGLE
Tony Allen. Lat 66. Najlepszy bębniarz, jaki kiedykolwiek się urodził (przynajmniej w mniemaniu Briana Eno). Paul Simonon. Lat 51. Basista The Clash, bohater okładki słynnej płyty "London Calling", na której rozbija swoją kolejną gitarę. Simon Tong. Lat 35. Gitarzysta i klawiszowiec grupy The Verve, z którą nagrał m.in. album "Urban Hymns". Co ich łączy? Muzyka i Damon Albarn, lat 38, jedna z najpłodniejszych postaci współczesnej sceny brytyjskiej, ojciec sukcesów grupy Blur i genialnego komiksowego projektu Gorillaz. Co wyszło z tego międzypokoleniowego i międzygatunkowego spotkania? Allen twierdzi, że po ponad 20 latach od rozpadu tak mogliby brzmieć The Clash. Ale pierwsze skrzypce gra tu Albarn. To krążek, który pogodzi z sobą fanów jego britpopowego wcielenia z czasów "Parklife" czy "The Great Escape", jak i dwóch przebojowych płyt początku wieku "Gorillaz" i "Demon Days". Proste, melancholijne, zazwyczaj oparte na gitarze, nieraz akustycznej, albo pochmurnym brzmieniu Hammonda kompozycje są jak mgła, z której od niechcenia wyłania się głos Albarna, by za chwilę znów w niej zatonąć. Brak tu narzucających się przebojów, jest za to trudna do zdefiniowania magnetyczna siła, która zmusza do odtwarzania tej płyty - chciałoby się napisać - do zdarcia.
Przemysław Dziubłowski
The Good, The Bad & The Queen, "The Good, The Bad & The Queen", EMI
POTWÓR Z POWYŁAMYWANYMI ZĘBAMI
Zadebiutowali od razu na pierwszym miejscu prestiżowej listy przebojów "Billboard". I już tydzień później byli na 37. pozycji. Incubus z nowym albumem "Light Grenades" zaliczył najszybszy spadek w historii owego zestawienia i tym samym pozbawił Marilyna Mansona pozycji lidera w rankingu wielkich rozczarowań. Nadzieje na powrót do formy zespołu, dla którego jeszcze kilka lat temu specjalnie stworzono określenie nu-metal, okazały się płonne. Muzycy w pierwszym zdaniu pierwszej piosenki zapowiadają, że zbudził się potwór, który zmieni świat. Niestety, już kolejny utwór świadczy, że to deklaracja bez pokrycia. Album składa się z kompozycji ułagodzonych i poprawnych. Instrumentaliści jak zwykle grają bez zarzutu, charakterystyczny głos Brandona Boyda nadal brzmi czysto, ale zabrakło nowatorskich aranżacji, znanych z wczesnych dokonań kwintetu, i spójnej koncepcji. Przeplatanka dynamicznych, niemal punkowych piosenek z mdłymi balladami wprowadza stylistyczny chaos. Sam gitarzysta Mike Einziger powiedział, że album brzmi, jakby nagrało go 13 różnych zespołów. I, niestety, ma rację. Choć na "Light Grenades" jest kilka perełek - takich jak singiel "Anna Molly" czy rozbita na dwie części "Earth to Bella" - to Incubus niebezpiecznie zmierza w kierunku bezpłciowego poprockowego boysbandu.
Iga Nyc
Incubus, "Light Grenades", Sony BMG
DVD
MROKI ROSYJSKIEJ DUSZY
Gdy w latach 30. ubiegłego wieku Dymitr Szostakowicz komponował swą operę, był ledwie po studiach. Świat zyskał jedno z największych arcydzieł XX wieku, a władza radziecka - kłopot na całe dekady. Najpierw z tytułową bohaterką: że jak na morderczynię jest zbyt sympatyczna. Potem z muzyką: że zbyt awangardowa. Wreszcie z genialną odtwórczynią roli Katarzyny - Galiną Wiszniewską. Tylko jakiś socjalistyczny cud sprawił, że w 1966 r. udało się nakręcić ten film, już kilka lat później obłożony zakazem rozpowszechniania, gdy Wiszniewska i jej mąż, Mścisław Rostropowicz, zostali przez Breżniewa pozbawieni radzieckiego obywatelstwa. Wznowiony za Gorbaczowa na kiepskiej jakości kasecie wideo, doczekał się teraz odrestaurowanej wersji DVD. Kipiąca seksem historia małżeńskiej zdrady i morderstw, jakie Katarzyna popełnia na teściu i mężu w imię miłości do Siergieja, jest faktycznie bardzo filmowa. Zrealizowany w konwencji "małego realizmu" film okazuje się wciąż najlepszą inscenizacją tego operowego thrillera.
Jacek Melchior
Dymitr Szostakowicz, "Katarzyna Izmaiłowa" (Lady Makbet mceńskiego powiatu), Universal
KINO
MĘKA NAD PILICĄ
Ludzie cierpią i dokonują fatalnych życiowych wyborów. Wyzwolić ich z zaklętego kręgu udręki i błędów może tylko miłość. Ta jednak przychodzi przeważnie zbyt późno. Połączenie melodramatu, turystycznego kina drogi (ach, te malownicze rozlewiska nad Pilicą!) i filozofującej przypowiastki, a nawet podszytej groteską komedii - zamiary reżysera były ambitne. Młodzi aktorzy - Borys Szyc jako były zakonnik Jakub oraz Agnieszka Grochowska jako Julia, dziewczyna, która zbłądziła - pokazują, że są pełni energii. Niestety, uroda naszej prowincji, gdzie każdy las i stodółka wyglądają jak obrazek z kalendarza, w połączeniu z zacięciem twórcy do rozważania meandrów ludzkiego losu dają efekt wręcz osłupiający. Podobnie jak obsadzenie Roberta Więckiewicza aż w pięciu rolach drugoplanowych i dziwaczny popis Stanisławy Celińskiej, rodem z ludowego teatrzyku. Wielokrotna zmiana tonacji opowiadania odbiera fabule wiarygodność. A końcowa pochwała trwałych wartości brzmi minoderyjnie i fałszywie. Styl filmu Łukasza Karwowskiego jest mniej podniosły, ale rezultat równie żenujący jak w wypadku "Kto nigdy nie żył..." Andrzeja Seweryna.
Tomasz Jopkiewicz
"Południe - Północ", reż. Łukasz Karwowski, UIP
DVD
KUTZ SIĘ POMYLIŁ
To już pewne - PRL zostanie zapamiętana jako kraina wszechogarniającego absurdu. A odpowiedzialność ponosi za to obywatel Stanisław Bareja (dla przyjaciół Stanik). W czerwcu minie 20 lat od śmierci reżysera, którego twórczość była dla komunistycznych zarządców naszej kinematografii dopustem bożym, zaś dla Kazimierza Kutza - synonimem partactwa i bezguścia. Dziś "bareizm" jest obiektem kultu tysięcy, a może i milionów Polaków. Czyżby rację mieli pesymiści twierdzący, że nasze życie nie zmieniło się aż tak bardzo od czasów, gdy polowanie na papier toaletowy lub ustalanie "zawartości cukru w cukrze" było narodowym sportem? Pięć filmów składających się na "Kolekcję Stanisława Barei" dobrze ilustruje ewolucję stylu reżysera: od pogodnej komedyjki "Żona dla Australijczyka" do jadowitej (i przez to zmasakrowanej przez cenzurę) groteski "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Rzucenie tego pakietu na rynek tuż przed premierą "Rysia" to jawny akt sabotażu - szansa, że Stanisław Tym zdoła przebić Bareję jest niemal równa zeru.
Wiesław Chełminiak
"Kolekcja Stanisława Barei" ("Żona dla Australijczyka", "Poszukiwany, poszukiwana", "Nie ma róży bez ognia", "Brunet wieczorową porą", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz"), Carisma
TV
REQUIEM Z MORAŁEM
"Umarli ze Spoon River" to portret podwójny. Opowieść o nieżyjących mieszkańcach fikcyjnego miasteczka i zarazem rocznicowy hołd dla ofiar katastrofy w katowickiej hali targowej. Przypominają o tym niewidzialne gołębie krążące nad miastem i szukające właścicieli, którzy zginęli pod gruzami. Dedykacja równie szczytna, co niepotrzebna. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że to żerowanie na emocjach widza. Widowisko Jolanty Ptaszyńskiej jest adaptacją wierszy Edgara Lee Mastersa. Leżący na miejskim cmentarzu zmarli wygłaszają krótkie, luźno powiązane monologi. Opowiadają swoje historie i wynikające z nich przesłania. I choć wszystkich życie złamało, to przekonują, że żyć jednak warto. Narrator w pierwszym zdaniu ostrzega, że nie ma ucieczki od ślepego losu, ale w ostatnim znajduje antidotum - należy patrzeć przez szkiełka, w których "każda rzecz świata jak zabawka". I w ten oto sposób ponury spektakl zyskuje coś w rodzaju happy endu. W projekcie udział wziął kwiat polskiego aktorstwa, a wśród trzydziestki wybrańców znaleźli się m.in. Zbigniew Zapasiewicz, Daniel Olbrychski, Zbigniew Zamachowski, Jerzy Trela, Anna Dymna i Leon Niemczyk, który zagrał tu swoją ostatnią rolę. Dodatkowym atutem jest oryginalny pomysł inscenizatorski - zdjęcia powstały na terenie nieczynnej śląskiej huty.
Iga Nyc
"Umarli ze Spoon River", reż. Jolanta Ptaszyńska, 29.01. godz. 21, Teatr Telewizji TVP 1
KSIĄŻKI
THRILLER EKUMENICZNY
Tomasz Piątek bije rekordy twórczej płodności. "Błogosławiony wiek" to już dziesiąta książka w krótkiej karierze 33-letniego pisarza. Koncept stojący u źródeł tej alternatywnej historii jest znakomity: w epoce nowożytnej rozwinęła się technologia, ale Bóg nie umarł. W chrześcijańskiej Europie naszych czasów kwitnie kolonializm i toczy się walka o wpływy między Imperium Brytyjskim a Cesarstwem Francuskim. Bohaterowie powieści korzystają z dobrodziejstw nauki, ale nawet Internet nie jest w stanie odwieść ich od kultywowania purytańskiej moralności (rzecz dzieje się w ortodoksyjnie protestanckiej Brytanii). Misjonarze różnych wyznań prowadzą ze sobą grę wywiadowczą, a w centrum zainteresowania ogółu pozostają stare problemy Kościoła: kwestie predestynacji, wolnej woli czy posłuszeństwa. Rozbudowany wątek teologiczny prowadzi do ekumenicznego wniosku, że kluczem do zbawienia nie są uczynki, lecz wiara w zbawczą moc Chrystusa. W gruncie rzeczy powieść Piątka bardziej przypomina jednak odrealnioną prozę Wiktora Pielewina niż pobożny traktat. Dość wspomnieć, że powieściowi Polacy oddają się mesjańskim obrzędom rodem z "Dziadów" Mickiewicza, a w żyłach Kozaków płynie indiańsko-rosyjsko-meksykańska krew. Plus za wyobraźnię, minus za sprowadzenie ciekawego konceptu do absurdu.
Wojciech Wencel
Tomasz Piątek "Błogosławiony wiek", PIW
KSIĘGA TAJEMNIC
Ani to political fiction, ani powieść historyczna. Tytuł też jest oszustwem. "Libra" nie wzięło się od zawołania "Cuba Libre!", a skojarzenia z łacińską księgą też są mylnym tropem. Idzie o znak zodiaku Lee Harveya Oswalda - urodzonego pod Wagą zabójcy prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Książka Dona DeLillo to coś więcej niż kolejny thriller polityczny. Analiza spisków, manipulacji i prowokacji jest tu podstawową metodą percepcji rzeczywistości. Osią fabularną opowieści są smętne losy Oswalda - od młodzieńczych wagarów w Nowym Jorku, przez ucieczkę do ZSRR, aż po słynny słoneczny dzień w Dallas. Drugim bohaterem autor uczynił agenta CIA, który pragnie śmierci prezydenta w zemście za spapranie przez niego inwazji w Zatoce Świń. Pytań jest mnóstwo, ale nie ma dobrych odpowiedzi. Najbardziej misterne plany rujnowane są przez prawdziwych bohaterów tej powieści: chaos, entropię i rozkład. Wszyscy budujemy misterny labirynt półprawd - sugeruje DeLillo - ale to wysiłek dający tylko złudzenie panowania nad rzeczywistością. Mimo pozorów "historyczności" jego powieść sytuuje się bliżej literackich mistyfikacji Thomasa Pynchona. Reszta jest złudzeniem.
Piotr Gociek
Don DeLillo "Libra", Noir Sur Blanc
OSTATNIA AKCJA MONTALE
Zła wiadomość dla czytelników, którzy niecierpliwie czekają na kolejne śledztwa detektywa Montale. To koniec - "Solea" jest ostatnią powieścią o mrocznych stronach życia w Marsylii nieżyjącego już Jeana Claude'a Izzo. Poprzednie - "Total Cheops" i "Szurmo" - zdobyły sporą rzeszę wielbicieli w naszym kraju. "Solea" też nie zawiedzie ich oczekiwań. Powieści Izzo pełne są dygresji i osobistych refleksji autora. Nie ma tu ludzi szczęśliwych - nikt nie osiągnął w życiu tego, o czym marzył
w młodości. Montale coraz mniej rozumie zmiany, jakie dokonują się we Francji, ale wie, z której strony czyhają zagrożenia. One zawsze wywodzą się z czasów minionych - kiedyś wyrządzona krzywda wraca jako krwawa zemsta. Tym razem śmierć podkrada się do wieloletniej przyjaciółki bohatera, dziennikarki Babette. Kobieta tropi marsylską mafię, wiedząc, że igra z ogniem, ale poczucie obowiązku jest silniejsze od strachu. Trudno czytać tę powieść, zapominając, iż wraz z nią coś się nieodwołalnie kończy. Ale może właśnie dlatego jest tak poruszająca.
Artur Górski
Jean Claude Izzo "Solea", W.A.B.
MUZYKA
CD
ŚWIAT WE MGLE
Tony Allen. Lat 66. Najlepszy bębniarz, jaki kiedykolwiek się urodził (przynajmniej w mniemaniu Briana Eno). Paul Simonon. Lat 51. Basista The Clash, bohater okładki słynnej płyty "London Calling", na której rozbija swoją kolejną gitarę. Simon Tong. Lat 35. Gitarzysta i klawiszowiec grupy The Verve, z którą nagrał m.in. album "Urban Hymns". Co ich łączy? Muzyka i Damon Albarn, lat 38, jedna z najpłodniejszych postaci współczesnej sceny brytyjskiej, ojciec sukcesów grupy Blur i genialnego komiksowego projektu Gorillaz. Co wyszło z tego międzypokoleniowego i międzygatunkowego spotkania? Allen twierdzi, że po ponad 20 latach od rozpadu tak mogliby brzmieć The Clash. Ale pierwsze skrzypce gra tu Albarn. To krążek, który pogodzi z sobą fanów jego britpopowego wcielenia z czasów "Parklife" czy "The Great Escape", jak i dwóch przebojowych płyt początku wieku "Gorillaz" i "Demon Days". Proste, melancholijne, zazwyczaj oparte na gitarze, nieraz akustycznej, albo pochmurnym brzmieniu Hammonda kompozycje są jak mgła, z której od niechcenia wyłania się głos Albarna, by za chwilę znów w niej zatonąć. Brak tu narzucających się przebojów, jest za to trudna do zdefiniowania magnetyczna siła, która zmusza do odtwarzania tej płyty - chciałoby się napisać - do zdarcia.
Przemysław Dziubłowski
The Good, The Bad & The Queen, "The Good, The Bad & The Queen", EMI
POTWÓR Z POWYŁAMYWANYMI ZĘBAMI
Zadebiutowali od razu na pierwszym miejscu prestiżowej listy przebojów "Billboard". I już tydzień później byli na 37. pozycji. Incubus z nowym albumem "Light Grenades" zaliczył najszybszy spadek w historii owego zestawienia i tym samym pozbawił Marilyna Mansona pozycji lidera w rankingu wielkich rozczarowań. Nadzieje na powrót do formy zespołu, dla którego jeszcze kilka lat temu specjalnie stworzono określenie nu-metal, okazały się płonne. Muzycy w pierwszym zdaniu pierwszej piosenki zapowiadają, że zbudził się potwór, który zmieni świat. Niestety, już kolejny utwór świadczy, że to deklaracja bez pokrycia. Album składa się z kompozycji ułagodzonych i poprawnych. Instrumentaliści jak zwykle grają bez zarzutu, charakterystyczny głos Brandona Boyda nadal brzmi czysto, ale zabrakło nowatorskich aranżacji, znanych z wczesnych dokonań kwintetu, i spójnej koncepcji. Przeplatanka dynamicznych, niemal punkowych piosenek z mdłymi balladami wprowadza stylistyczny chaos. Sam gitarzysta Mike Einziger powiedział, że album brzmi, jakby nagrało go 13 różnych zespołów. I, niestety, ma rację. Choć na "Light Grenades" jest kilka perełek - takich jak singiel "Anna Molly" czy rozbita na dwie części "Earth to Bella" - to Incubus niebezpiecznie zmierza w kierunku bezpłciowego poprockowego boysbandu.
Iga Nyc
Incubus, "Light Grenades", Sony BMG
DVD
MROKI ROSYJSKIEJ DUSZY
Gdy w latach 30. ubiegłego wieku Dymitr Szostakowicz komponował swą operę, był ledwie po studiach. Świat zyskał jedno z największych arcydzieł XX wieku, a władza radziecka - kłopot na całe dekady. Najpierw z tytułową bohaterką: że jak na morderczynię jest zbyt sympatyczna. Potem z muzyką: że zbyt awangardowa. Wreszcie z genialną odtwórczynią roli Katarzyny - Galiną Wiszniewską. Tylko jakiś socjalistyczny cud sprawił, że w 1966 r. udało się nakręcić ten film, już kilka lat później obłożony zakazem rozpowszechniania, gdy Wiszniewska i jej mąż, Mścisław Rostropowicz, zostali przez Breżniewa pozbawieni radzieckiego obywatelstwa. Wznowiony za Gorbaczowa na kiepskiej jakości kasecie wideo, doczekał się teraz odrestaurowanej wersji DVD. Kipiąca seksem historia małżeńskiej zdrady i morderstw, jakie Katarzyna popełnia na teściu i mężu w imię miłości do Siergieja, jest faktycznie bardzo filmowa. Zrealizowany w konwencji "małego realizmu" film okazuje się wciąż najlepszą inscenizacją tego operowego thrillera.
Jacek Melchior
Dymitr Szostakowicz, "Katarzyna Izmaiłowa" (Lady Makbet mceńskiego powiatu), Universal
Więcej możesz przeczytać w 4/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.