Wygląda na to, że peereliozanie jest chorobą genetyczną, lecz zakaźną
Wkrótce może się okazać, że już na etapie zarodka będzie można wykrywać "geny inteligencji". W najgorszym wypadku ludzie mogliby się wtedy podzielić na osoby lepsze gatunkowo, które będzie stać na zabiegi poprawiające wartość biologiczną człowieka, oraz na "upośledzonych genetycznie" - dowodzi Zbigniew Wojtasiński, autor cover story tego numeru "Wprost" (vide: "Pierwsi super-Polacy").
Czy genetyczną rewolucję uwieńczy kiedyś przyjście na świat pokolenia bez wad? Specjaliści przekonują, że jest to możliwe. Obserwując to, co się dzieje w Polsce, można dojść do wniosku, że w naszym kraju eksperymenty na ludzkich genach należałoby wzbogacić o jeszcze jeden - próbę depeerelizacji genów. W ostatnich dniach gen PRL rozszalał się tak, jakby zespół chorobowy, który nazwać można peereliozą, nie był chorobą genetyczną, ale zakaźną.
W najpoważniejszym stadium choroby znalazł się gwiazdor telewizji publicznej PRL i III RP Bogusław Wołoszański. Okazało się, że jest on nałogowym peereloholikiem. Tak jak inni nałogowcy Wołoszański udaje jednak, że niczego nie brał i nie bierze. I kwestionuje istnienie PRL razem z jej filarem - Służbą Bezpieczeństwa (vide: "Sympatyczny atrament").
Genem PRL usiłował też zarazić swojego niedoszłego partnera w interesach z Iraku Mieczysław Wachowski. Próbował przekonać krajana Saddama, że skoro sam był kiedyś ministrem, a Leszek Miller premierem, to na pewno - jak w PRL - obaj byli w jednej partii (vide: "Mieczysław W.").
Sam Leszek Miller, a także pierwszy premier III RP Tadeusz Mazowiecki, też ciągle zmagają się z peereliozą. Obaj są przekonani, że misją opozycji - tak jak w czasach PRL - jest opowiadanie na całym świecie o rządzącym Polską reżimie (vide: "Polska mania antypolska").
Na podobne schorzenie cierpią zawieszony właśnie prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Michał Listkiewicz i całe władze polskiego futbolu. Listkiewicz - tak jak Miller i Mazowiecki - próbuje wyeksportować gen PRL na Zachód i przekonuje władze FIFA, że normalna w każdym kraju walka z korupcją w Polsce jest ciągle czymś w rodzaju PRL-owskiej afery mięsnej.
Pocieszające jest to, że z pozoru najbardziej obciążeni genem PRL osobnicy, czyli politycy, w istocie są najbliżej pełnego wyleczenia. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że niektórzy z nich są chorzy nieuleczalnie, jak choćby nowy wojewoda mazowiecki Wojciech Dąbrowski, który jechał pijany na rowerze (ujawniliśmy to w internetowym wydaniu tygodnika "Wprost"), czy poseł Platformy Obywatelskiej Roman Kosecki, nie pamiętający, czy pukał nocą do pokoju posłanki Sandry Lewandowskiej, czy może tylko się oparł o futrynę drzwi.
Co w tych przykładach jest pocieszającego? Zupełnie poważnie mówiąc, optymistyczne jest to, że od pewnego czasu afery polityczne, którymi żyją Polacy, sprowadzają się do ekscesów seksualnych i alkoholowych. Nie słychać o schadzkach prezydenta i premiera z lobbystami ani biznesmenów z oficerami KGB. Czyżbyśmy mieli do czynienia z pierwszym sukcesem procesu depeerelizacji genów?
Czy genetyczną rewolucję uwieńczy kiedyś przyjście na świat pokolenia bez wad? Specjaliści przekonują, że jest to możliwe. Obserwując to, co się dzieje w Polsce, można dojść do wniosku, że w naszym kraju eksperymenty na ludzkich genach należałoby wzbogacić o jeszcze jeden - próbę depeerelizacji genów. W ostatnich dniach gen PRL rozszalał się tak, jakby zespół chorobowy, który nazwać można peereliozą, nie był chorobą genetyczną, ale zakaźną.
W najpoważniejszym stadium choroby znalazł się gwiazdor telewizji publicznej PRL i III RP Bogusław Wołoszański. Okazało się, że jest on nałogowym peereloholikiem. Tak jak inni nałogowcy Wołoszański udaje jednak, że niczego nie brał i nie bierze. I kwestionuje istnienie PRL razem z jej filarem - Służbą Bezpieczeństwa (vide: "Sympatyczny atrament").
Genem PRL usiłował też zarazić swojego niedoszłego partnera w interesach z Iraku Mieczysław Wachowski. Próbował przekonać krajana Saddama, że skoro sam był kiedyś ministrem, a Leszek Miller premierem, to na pewno - jak w PRL - obaj byli w jednej partii (vide: "Mieczysław W.").
Sam Leszek Miller, a także pierwszy premier III RP Tadeusz Mazowiecki, też ciągle zmagają się z peereliozą. Obaj są przekonani, że misją opozycji - tak jak w czasach PRL - jest opowiadanie na całym świecie o rządzącym Polską reżimie (vide: "Polska mania antypolska").
Na podobne schorzenie cierpią zawieszony właśnie prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Michał Listkiewicz i całe władze polskiego futbolu. Listkiewicz - tak jak Miller i Mazowiecki - próbuje wyeksportować gen PRL na Zachód i przekonuje władze FIFA, że normalna w każdym kraju walka z korupcją w Polsce jest ciągle czymś w rodzaju PRL-owskiej afery mięsnej.
Pocieszające jest to, że z pozoru najbardziej obciążeni genem PRL osobnicy, czyli politycy, w istocie są najbliżej pełnego wyleczenia. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że niektórzy z nich są chorzy nieuleczalnie, jak choćby nowy wojewoda mazowiecki Wojciech Dąbrowski, który jechał pijany na rowerze (ujawniliśmy to w internetowym wydaniu tygodnika "Wprost"), czy poseł Platformy Obywatelskiej Roman Kosecki, nie pamiętający, czy pukał nocą do pokoju posłanki Sandry Lewandowskiej, czy może tylko się oparł o futrynę drzwi.
Co w tych przykładach jest pocieszającego? Zupełnie poważnie mówiąc, optymistyczne jest to, że od pewnego czasu afery polityczne, którymi żyją Polacy, sprowadzają się do ekscesów seksualnych i alkoholowych. Nie słychać o schadzkach prezydenta i premiera z lobbystami ani biznesmenów z oficerami KGB. Czyżbyśmy mieli do czynienia z pierwszym sukcesem procesu depeerelizacji genów?
Więcej możesz przeczytać w 4/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.