Tygrys na kiełkach, geniusz Tatr, Grzegorz W. Kołodko, zawędrował aż do Monako, by zachwalać uroki Wrocławia. Miasto to - jak wiadomo - chciało zrobić u siebie światową wystawę Expo. Tygrys na kiełkach okazał się jednak mało przekonujący i Wrocław otrzymał jedynie dwa głosy. Trwają teraz poszukiwania tego, kto wymyślił, by to Kołodko reklamował Wrocław. Ale jak znamy Kołodkę, ogłosi kolejny triumf - w końcu dwa to nie zero. A swoją drogą to straszne, że już nawet za granicą nie traktują poważnie największego polskiego ekonomisty.
I dlaczego Michael Jackson milczy?
Każdy chyba widzi, że Tygrys na kiełkach to człek groźny, którego można się bać. Najlepiej wiedzą o tym pracownicy Ministerstwa Finansów, którzy wręcz panicznie boją się swego szefa. Bo to nigdy nie wiadomo, co mu do łba strzeli. Pewnego razu wicepremier na spotkanie z kierownictwem ministerstwa przyprowadził swego pieska. I - jak to on - zaczął perorować. Psa to znudziło - w końcu ma to na co dzień - więc zaczął się kręcić, nowych znajomych obwąchiwać. A Kołodko gada i wszyscy go słuchają w nabożnym skupieniu. Wreszcie pies nie wytrzymał i zostawił po sobie pamiątkę. Kołodko gada, ludzie słuchają, pamiątka śmierdzi. W końcu wicepremier skończył, zabrał psa
i poszedł. Oczywiście, niczego nie zauważył. Oj, ciężkie jest życie pracowników tego ministerstwa. O losie psa humanitarnie nie wspomnimy.
Lewica odnotowała kolejny sukces w walce z bezrobociem. Połowa dziennikarzy socjaldemokratycznej "Trybuny" straciła pracę, pozostali nie są zachwyceni warunkami, na jakich przyjdzie im teraz pracować. Za Jaruzelskiego takie rzeczy się nie zdarzały.
Sławomir Wiatr kiedyś był, a teraz już nie jest. Nie jest agentem służb specjalnych PRL. A właściwie to jest jeszcze inaczej: wygląda, że kiedyś był
i przestał. A nie o to chodzi. Chodzi
o to, że na podstawie poprzedniej ustawy lustracyjnej współpracował, a na podstawie znowelizowanej - nie współpracował. Ktoś mógłby powiedzieć, że to idiotyzm. A my powiemy: cud!!!
Może jesteście ciekawi, jak to się robi, że raz się jest, a raz nie jest? Otóż prosto: najpierw trzeba złożyć oświadczenie, że się ze służbami współpracowało. Potem trzeba złożyć nowe, odwrotnej treści. Później musi przyjść premier i w odpowiednim miejscu napisać: "Poprzednie oświadczenie z mocy prawa uważa się za niebyłe". A gdyby premier uznał też za niebyły trąd dwóch trędowatych, to też by wyzdrowieli?
Ruchawka w PSL. Przybywa przeciwników prezesa Jarosława Kalinowskiego, któremu zarzuca się zbytnią uległość wobec SLD i nadmierny euroentuzjazm. Przeciwnicy Kalinowskiego otwarcie mówią o tym, że trzeba go zastąpić Januszem Wojciechowskim, co "Wprost" zresztą już kiedyś pisał. Zwolennicy Kalinowskiego na razie nic nie mówią. Bo i co tu gadać. Dinozaury przed wyginięciem też nie były zbyt rozmowne.
W partii, w której są sami chłopi, to musiało się tak skończyć. Po posiedzeniu władz PSL doszło do gorszącej sceny, i to przy dziennikarzach. Prezes Kalinowski, próbując udowodnić mediom, jak to go wszyscy kochają, zachęcił kolegów do pieszczot. Chłopów nie trzeba było długo namawiać. Wszyscy rzucili się na wicepremiera z rękami, a przytulankom nie było końca. Nic dziwnego, że TVP pokazała to po 23.00.
Lewicy znowu spadły notowania. W tej sytuacji premier Leszek Miller pognał w te pędy do Watykanu, do Ojca Świętego, w nadziei na jakieś poparcie. Gapa z tego premiera! Nie wie, że papież już od dawna popiera Samoobronę?
Premier Miller odwiedził nie tylko papieża. Wojażuje po całej Europie, by zachęcić swoich kolegów premierów do większej szczodrości dla aspirującej do Unii Europejskiej Polski. Jak nakazuje stara tradycja, Leszek Miller nie przybywa z pustymi rękami. Przywozi z sobą choinkowe bombki, zdobione karykaturami zachodnich polityków. A nie mógł przywieźć Tygrysa na kiełkach i już go tam zostawić?
I dlaczego Michael Jackson milczy?
Każdy chyba widzi, że Tygrys na kiełkach to człek groźny, którego można się bać. Najlepiej wiedzą o tym pracownicy Ministerstwa Finansów, którzy wręcz panicznie boją się swego szefa. Bo to nigdy nie wiadomo, co mu do łba strzeli. Pewnego razu wicepremier na spotkanie z kierownictwem ministerstwa przyprowadził swego pieska. I - jak to on - zaczął perorować. Psa to znudziło - w końcu ma to na co dzień - więc zaczął się kręcić, nowych znajomych obwąchiwać. A Kołodko gada i wszyscy go słuchają w nabożnym skupieniu. Wreszcie pies nie wytrzymał i zostawił po sobie pamiątkę. Kołodko gada, ludzie słuchają, pamiątka śmierdzi. W końcu wicepremier skończył, zabrał psa
i poszedł. Oczywiście, niczego nie zauważył. Oj, ciężkie jest życie pracowników tego ministerstwa. O losie psa humanitarnie nie wspomnimy.
Lewica odnotowała kolejny sukces w walce z bezrobociem. Połowa dziennikarzy socjaldemokratycznej "Trybuny" straciła pracę, pozostali nie są zachwyceni warunkami, na jakich przyjdzie im teraz pracować. Za Jaruzelskiego takie rzeczy się nie zdarzały.
Sławomir Wiatr kiedyś był, a teraz już nie jest. Nie jest agentem służb specjalnych PRL. A właściwie to jest jeszcze inaczej: wygląda, że kiedyś był
i przestał. A nie o to chodzi. Chodzi
o to, że na podstawie poprzedniej ustawy lustracyjnej współpracował, a na podstawie znowelizowanej - nie współpracował. Ktoś mógłby powiedzieć, że to idiotyzm. A my powiemy: cud!!!
Może jesteście ciekawi, jak to się robi, że raz się jest, a raz nie jest? Otóż prosto: najpierw trzeba złożyć oświadczenie, że się ze służbami współpracowało. Potem trzeba złożyć nowe, odwrotnej treści. Później musi przyjść premier i w odpowiednim miejscu napisać: "Poprzednie oświadczenie z mocy prawa uważa się za niebyłe". A gdyby premier uznał też za niebyły trąd dwóch trędowatych, to też by wyzdrowieli?
Ruchawka w PSL. Przybywa przeciwników prezesa Jarosława Kalinowskiego, któremu zarzuca się zbytnią uległość wobec SLD i nadmierny euroentuzjazm. Przeciwnicy Kalinowskiego otwarcie mówią o tym, że trzeba go zastąpić Januszem Wojciechowskim, co "Wprost" zresztą już kiedyś pisał. Zwolennicy Kalinowskiego na razie nic nie mówią. Bo i co tu gadać. Dinozaury przed wyginięciem też nie były zbyt rozmowne.
W partii, w której są sami chłopi, to musiało się tak skończyć. Po posiedzeniu władz PSL doszło do gorszącej sceny, i to przy dziennikarzach. Prezes Kalinowski, próbując udowodnić mediom, jak to go wszyscy kochają, zachęcił kolegów do pieszczot. Chłopów nie trzeba było długo namawiać. Wszyscy rzucili się na wicepremiera z rękami, a przytulankom nie było końca. Nic dziwnego, że TVP pokazała to po 23.00.
Lewicy znowu spadły notowania. W tej sytuacji premier Leszek Miller pognał w te pędy do Watykanu, do Ojca Świętego, w nadziei na jakieś poparcie. Gapa z tego premiera! Nie wie, że papież już od dawna popiera Samoobronę?
Premier Miller odwiedził nie tylko papieża. Wojażuje po całej Europie, by zachęcić swoich kolegów premierów do większej szczodrości dla aspirującej do Unii Europejskiej Polski. Jak nakazuje stara tradycja, Leszek Miller nie przybywa z pustymi rękami. Przywozi z sobą choinkowe bombki, zdobione karykaturami zachodnich polityków. A nie mógł przywieźć Tygrysa na kiełkach i już go tam zostawić?
Więcej możesz przeczytać w 50/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.