Czy można sobie pomóc, szkodząc jednocześnie? W Polsce zaczyna to być regułą. W końcu to my od dawna stosujemy zasady: "im gorzej, tym lepiej", "im głupiej, tym mądrzej" czy "im drożej, tym taniej". W pomaganiu przez szkodzenie jest zresztą pewna logika, dobrze znana alkoholikom i narkomanom. Kiedy się napiją lub naćpają, uważają, że sobie pomogli. Szkoda pojawia się później: kiedy mają zrujnowane zdrowie i życie rodzinne, toną w długach itp. Logiką alkoholika i narkomana posługuje się rolnicze lobby i wspierający je posłowie, gdy proponują, byśmy już od nowego roku musieli kupować paliwo zawierające co najmniej 4,5 proc. tzw. biokomponentów (vide: "Pół baku rzepaku"). Pozornie sobie pomagamy, bo zagospodarowujemy nadwyżki rzepaku czy etanolu. Jest tylko drobne "ale" - w ten sposób narażamy silniki naszych aut na awarie, nie mówiąc o tym, że będziemy więcej płacić za paliwo. W dodatku od razu mamy dolewać do paliwa 4,5 proc. biokomponentów (z czasem może to być nawet 50 proc.), choć wcale nie wymaga tego od nas Unia Europejska. Ale gorliwość w pomaganiu sobie ma u nas sporą tradycję. Wystarczy wspomnieć o przyjęciu podstawowej stawki VAT w wysokości 22 proc. Teraz okazuje się, że jest ona za wysoka i zamiast pomagać - szkodzi. To jakby alkoholik upijał się tylko spirytusem: na początku jest wprawdzie efekt, ale potem jest tylko coraz gorzej. Podobnie jak w wypadku choroby alkoholowej czy narkomanii pomaganie przez szkodzenie ma tę wadę, że uzależnia. Weźmy górników albo rolników. Twierdzą oni, że bez dotacji nie da się fedrować węgla ani uprawiać roli. Pomagając dotacjami górnikom i rolnikom, skazujemy ich jednak na swego rodzaju kalectwo. Bez tej protezy nie potrafią już żyć (vide: "Dywidenda żebraka"). Im więcej dotacji, tym bardziej choroba się pogłębia, o czym dobrze wiedzą alkoholicy i narkomani, którzy zwiększają sobie dawkę. Tocząc boje o czterdziestoprocentowe dopłaty z brukselskiej kasy dla wszystkich rolników, z całej tej grupy społecznej chce się zrobić osoby uzależnione. Innymi słowy, chcemy upić wszystkich rolników, żeby uzależnieni (70 proc. tych, którzy nie produkują na rynek) mogli sobie nadal popijać. W wypadku twórców kultury jest jeszcze gorzej: ogromna większość uzależniona od państwowych dotacji (elegancko nazywanych mecenatem) chce wmówić nielicznej, trzeźwej mniejszości, że to ta mniejszość składa się z nałogowców (vide: "Eksperyment i ekskrement"). Rzeczywiście sobie pomagając, czyli funkcjonując na rynku bez protez, mniejszość ta burzy pielęgnowany od dziesięcioleci światopogląd twórców - filozofię pijaczka, nad którym trzeba się rozczulać i od czasu do czasu kupować mu flaszkę. Pomaganie przez szkodzenie cieszy się u nas takim wzięciem, bo wielu Polakom brakuje wyobraźni, by przewidzieć skutki takiej kuracji. A może po prostu lubimy się łudzić, tym bardziej że rzekomą pomoc otrzymujemy od razu, a szkodliwe skutki widać czasem dopiero po latach. Pół biedy, gdyby każdy szkodził tylko samemu sobie - jak prawie 300 tys. osób, które na świecie codziennie wstrzykują sobie syntetyczny hormon wzrostu, by zachować młodość, a w efekcie nie tylko się nadal starzeją, ale i tracą zdrowie (vide: "Hormony złudzeń"). W Polsce pomaganie przez szkodzenie ma najczęściej charakter grupowy, co oznacza, że uszczęśliwia się także tych, którzy wcale tego nie chcą. W naszym kraju wręcz zachęca się do stosowania pomocy przez szkodzenie, o czym świadczy dwumilionowa armia osób otrzymujących co roku z łatwością zwolnienia lekarskie, choć nic im nie jest (vide: "Chory jak Polak"). Kiedy wyłudzający zwolnienia naciągacze sobie pomagają, każdy z tych, którzy tego nie robią, płaci za nich 420 zł dodatkowego podatku. Nie wiem, czy pocieszeniem jest dla nas to, że pomaganie przez szkodzenie jest bodaj główną zasadą dyktatorskich rządów Aleksandra Łukaszenki. Najpierw chciał on pomóc Białorusinom, sprzedając broń terrorystom i bandyckim reżimom, co spowodowało międzynarodową izolację kraju. Teraz chce sobie pomóc w przerwaniu tej izolacji, otwierając białoruską stronę granicy z Polską dla kilkudziesięciu tysięcy nielegalnych imigrantów (vide: "Lawina Łukaszenki"), czyli postępuje wedle zasady: "im głupiej, tym mądrzej". Stare powiedzenie mówi, że nie sposób zabronić mądremu głupio żyć. Problemem jest to, jak przekonać przeciętnych ludzi, że jest wybór: można żyć zarówno głupio, jak i mądrze. Wskazówką niech będzie myśl Karla Poppera, brytyjskiego filozofa: "Kiedy widzę, że ktoś chce mi koniecznie pomóc, biorę nogi za pas".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.