Codzienna egzystencja bohaterów filmu "Wszystko albo nic" bliska jest nicości, ale w sytuacji zagrożenia gotowi są sobie oddać wszystko
Codzienna egzystencja bohaterów filmu "Wszystko albo nic" bliska jest nicości, ale w sytuacji zagrożenia gotowi są sobie oddać wszystko
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, mamy na ekranach kolejną opowieść angielskiego reżysera Mike'a Leigh z życia niższych sfer - "Wszystko albo nic". Nie ma w niej jednak ani goryczy, ani okrutnej dokumentalistyki. Mam wrażenie, że Leigh obserwuje swoich bohaterów z miłością, szukając w nich tego, co najlepsze.
Zygmunt Kałużyński: To prawda, że mamy tutaj silne akcenty emocjonalne, ale jest jeszcze coś - nieszczęście.
Mike Leigh kontynuuje to, w czym się wyspecjalizował: obserwację najniższych warstw społeczeństwa angielskiego. Jego poprzedni film, który otrzymał nagrodę w Cannes, "Sekrety i kłamstwa", mówił o obłudzie w środowisku...
TR: mieszkańców robotniczych dzielnic wielkich miast brytyjskich, którzy nie posługują się językiem angielskim, lecz mówią cockneyem albo używają lokalnych odmian angielszczyzny. Również w filmie "Wszystko albo nic" bohaterowie posługują się tym dziwnym, jakby szczekającym językiem. Nie ma co ukrywać - nie są to piękni ludzie i nie mają ciekawego życia. Mike Leigh potrafi ich jednak tak pokazać, że wydają się nam fascynujący.
ZK: To jest wręcz demonstracja, panie Tomaszu. Przecież Brytyjczycy, jak wiadomo, są społeczeństwem w najwyższym stopniu kastowym i osoby, którymi zajmuje się Leigh, znajdują się na samym dole.
TR: Mamy tu taksówkarza, kasjerkę z supermarketu, sprzątaczkę w domu starców, bezrobotnych.
ZK: Dziennikarze nieraz pytali Mike'a Leigh, dlaczego tak się przyczepił do tego środowiska i czy nie mógłby się zainteresować innymi klasami. Na to on odpowiadał tak: ci ludzie są na samym dole, w kompletnym nieszczęściu, w kompletnej beznadziei; każda inna grupa społeczna w Anglii jest już jakoś ustawiona, ma pewien dobytek, a zatem i nadzieję. Tymczasem tutaj mogę obserwować cierpienie tak jak ono naprawdę wygląda - pełne, niczym nie złagodzone.
TR: Oni właściwie wegetują: znajdują się w sytuacji, która daje im czas tylko na pracę, jedzenie i sen. Nic poza tym!
ZK: W dodatku muszą jeszcze z sobą żyć; tymczasem między nimi jest przepaść nieporozumienia. Zawsze się nad tym zastanawiałem: Leigh pokazuje taką przeciętność, taką zwykłość, że jest to dla niego wręcz ryzykowne. Przecież podobną normalność odsłania przed nami byle serial telewizyjny! Dlaczego jednak jego filmy są dla nas takim uderzeniem, prawdziwym przeżyciem artystycznym? Dlaczego tak się odróżniają od tej taśmowej siekaniny, którą tłuką obyczajowe seriale? Dlaczego taki film o ludziach, którzy robią zwykłe rzeczy i do niczego nie dochodzą, dostaje nagle Grand Prix w Cannes? Zresztą "Wszystko albo nic" także kandydował do nagrody w Cannes w ubiegłym roku i tłumaczono, że nie mógł jej dostać tylko dlatego, że poprzedni film, nakręcony w bardzo podobnym stylu, otrzymał wcześniej Złotą Palmę.
TR: Rzeczywiście, Mike
Leigh stał się już mistrzem w tej klasie, a każdy jego nowy film ogląda się jak kolejny rozdział tej samej opowieści.
ZK: Ale skąd ten sukces, panie Tomaszu? Przecież to jest kino, a kino lubi pokazywać rzeczy wyjątkowe, ruch, "dzianie się". A tutaj w gruncie rzeczy nie opuszczamy proletariackiego budynku zbudowanego dla biedaków przez władze miejskie.
TR: Dzięki temu możemy uważniej obserwować bohaterów.
ZK: Szofer taksówki nie może się dogadać ani z żoną, ani ze swoimi dziećmi, które są zresztą opasłymi potworami. Córka odmawia założenia rodziny i ogranicza się do mechanicznego zarobkowania w domu starców. Syn jest bezrobotny i w dodatku ma koszmarny charakter - bez przerwy kłóci się z rodziną, szkaluje swoją matkę. Nie dość, że jest obrzydliwy fizycznie, to jeszcze trudno z nim wytrzymać.
TR: Ale właśnie to za jego sprawą wszyscy bohaterowie dostają szansę, by pokazać się od dobrej strony.
ZK: Bo co wreszcie mają ci ludzie, którzy niczego nie mają? Kiedy syn Rory dostaje ataku serca i trzeba go odwieźć do szpitala, zajmuje się nim cała rodzina. Sąsiedzi, którzy do tej pory go nie znosili, również starają się jakoś pomóc. Skąd się to bierze? Myślę, że według reżysera, rodzina proletariacka to jakby ostatnia ostoja, gdzie człowiek liczy się jako człowiek, bez względu na to, ile jest wart, czy jest w porządku i czy nam się podoba. Po prostu dlatego, że należy do rodziny. W finale filmu z powodu choroby obrzydliwego Rory'ego następuje wstrząs, który ich jednoczy.
TR: I dający im wreszcie szansę na porozumienie.
ZK: Ta szansa oczywiście jest wątła. Przecież nie można powiedzieć, że film kończy się optymistycznie i że teraz już wszyscy będą się bratać i sobie pomagać. Ciągle jeszcze jest niepewność, a nieszczęście wcale ich nie opuszcza. Ale coś się jednak okazało. Zobaczyliśmy poczucie wspólnoty, które nie wiadomo skąd się wzięło: może z przypadku, może z okoliczności? Moim zdaniem, Leigh odpowiada, że to środowisko nawet kogoś, kto jest wręcz znienawidzony, będzie broniło za to tylko, że do niego należy.
TR: Znajdujemy też wytłumaczenie tytułu filmu: "Wszystko albo nic". Ich codzienna egzystencja bliska jest nicości, ale w sytuacji zagrożenia gotowi są sobie oddać wszystko.
ZK: Skąd jednak tak silny efekt artystyczny? Leigh potrafi się po prostu posłużyć szalenie wnikliwą obserwacją każdego drobiazgu, każdego odruchu. A kino to przyglądanie się z bliska detalom, co - paradoksalnie - bardzo rzadko się robi, bo kino chce nas bawić, migać nam przed oczami. Filmy Mike'a Leigh z niebywałą dokładnością przyglądają się każdej minucie, a nawet każdej sekundzie życia człowieka. I to właśnie stanowi o ich sile artystycznej.
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, mamy na ekranach kolejną opowieść angielskiego reżysera Mike'a Leigh z życia niższych sfer - "Wszystko albo nic". Nie ma w niej jednak ani goryczy, ani okrutnej dokumentalistyki. Mam wrażenie, że Leigh obserwuje swoich bohaterów z miłością, szukając w nich tego, co najlepsze.
Zygmunt Kałużyński: To prawda, że mamy tutaj silne akcenty emocjonalne, ale jest jeszcze coś - nieszczęście.
Mike Leigh kontynuuje to, w czym się wyspecjalizował: obserwację najniższych warstw społeczeństwa angielskiego. Jego poprzedni film, który otrzymał nagrodę w Cannes, "Sekrety i kłamstwa", mówił o obłudzie w środowisku...
TR: mieszkańców robotniczych dzielnic wielkich miast brytyjskich, którzy nie posługują się językiem angielskim, lecz mówią cockneyem albo używają lokalnych odmian angielszczyzny. Również w filmie "Wszystko albo nic" bohaterowie posługują się tym dziwnym, jakby szczekającym językiem. Nie ma co ukrywać - nie są to piękni ludzie i nie mają ciekawego życia. Mike Leigh potrafi ich jednak tak pokazać, że wydają się nam fascynujący.
ZK: To jest wręcz demonstracja, panie Tomaszu. Przecież Brytyjczycy, jak wiadomo, są społeczeństwem w najwyższym stopniu kastowym i osoby, którymi zajmuje się Leigh, znajdują się na samym dole.
TR: Mamy tu taksówkarza, kasjerkę z supermarketu, sprzątaczkę w domu starców, bezrobotnych.
ZK: Dziennikarze nieraz pytali Mike'a Leigh, dlaczego tak się przyczepił do tego środowiska i czy nie mógłby się zainteresować innymi klasami. Na to on odpowiadał tak: ci ludzie są na samym dole, w kompletnym nieszczęściu, w kompletnej beznadziei; każda inna grupa społeczna w Anglii jest już jakoś ustawiona, ma pewien dobytek, a zatem i nadzieję. Tymczasem tutaj mogę obserwować cierpienie tak jak ono naprawdę wygląda - pełne, niczym nie złagodzone.
TR: Oni właściwie wegetują: znajdują się w sytuacji, która daje im czas tylko na pracę, jedzenie i sen. Nic poza tym!
ZK: W dodatku muszą jeszcze z sobą żyć; tymczasem między nimi jest przepaść nieporozumienia. Zawsze się nad tym zastanawiałem: Leigh pokazuje taką przeciętność, taką zwykłość, że jest to dla niego wręcz ryzykowne. Przecież podobną normalność odsłania przed nami byle serial telewizyjny! Dlaczego jednak jego filmy są dla nas takim uderzeniem, prawdziwym przeżyciem artystycznym? Dlaczego tak się odróżniają od tej taśmowej siekaniny, którą tłuką obyczajowe seriale? Dlaczego taki film o ludziach, którzy robią zwykłe rzeczy i do niczego nie dochodzą, dostaje nagle Grand Prix w Cannes? Zresztą "Wszystko albo nic" także kandydował do nagrody w Cannes w ubiegłym roku i tłumaczono, że nie mógł jej dostać tylko dlatego, że poprzedni film, nakręcony w bardzo podobnym stylu, otrzymał wcześniej Złotą Palmę.
TR: Rzeczywiście, Mike
Leigh stał się już mistrzem w tej klasie, a każdy jego nowy film ogląda się jak kolejny rozdział tej samej opowieści.
ZK: Ale skąd ten sukces, panie Tomaszu? Przecież to jest kino, a kino lubi pokazywać rzeczy wyjątkowe, ruch, "dzianie się". A tutaj w gruncie rzeczy nie opuszczamy proletariackiego budynku zbudowanego dla biedaków przez władze miejskie.
TR: Dzięki temu możemy uważniej obserwować bohaterów.
ZK: Szofer taksówki nie może się dogadać ani z żoną, ani ze swoimi dziećmi, które są zresztą opasłymi potworami. Córka odmawia założenia rodziny i ogranicza się do mechanicznego zarobkowania w domu starców. Syn jest bezrobotny i w dodatku ma koszmarny charakter - bez przerwy kłóci się z rodziną, szkaluje swoją matkę. Nie dość, że jest obrzydliwy fizycznie, to jeszcze trudno z nim wytrzymać.
TR: Ale właśnie to za jego sprawą wszyscy bohaterowie dostają szansę, by pokazać się od dobrej strony.
ZK: Bo co wreszcie mają ci ludzie, którzy niczego nie mają? Kiedy syn Rory dostaje ataku serca i trzeba go odwieźć do szpitala, zajmuje się nim cała rodzina. Sąsiedzi, którzy do tej pory go nie znosili, również starają się jakoś pomóc. Skąd się to bierze? Myślę, że według reżysera, rodzina proletariacka to jakby ostatnia ostoja, gdzie człowiek liczy się jako człowiek, bez względu na to, ile jest wart, czy jest w porządku i czy nam się podoba. Po prostu dlatego, że należy do rodziny. W finale filmu z powodu choroby obrzydliwego Rory'ego następuje wstrząs, który ich jednoczy.
TR: I dający im wreszcie szansę na porozumienie.
ZK: Ta szansa oczywiście jest wątła. Przecież nie można powiedzieć, że film kończy się optymistycznie i że teraz już wszyscy będą się bratać i sobie pomagać. Ciągle jeszcze jest niepewność, a nieszczęście wcale ich nie opuszcza. Ale coś się jednak okazało. Zobaczyliśmy poczucie wspólnoty, które nie wiadomo skąd się wzięło: może z przypadku, może z okoliczności? Moim zdaniem, Leigh odpowiada, że to środowisko nawet kogoś, kto jest wręcz znienawidzony, będzie broniło za to tylko, że do niego należy.
TR: Znajdujemy też wytłumaczenie tytułu filmu: "Wszystko albo nic". Ich codzienna egzystencja bliska jest nicości, ale w sytuacji zagrożenia gotowi są sobie oddać wszystko.
ZK: Skąd jednak tak silny efekt artystyczny? Leigh potrafi się po prostu posłużyć szalenie wnikliwą obserwacją każdego drobiazgu, każdego odruchu. A kino to przyglądanie się z bliska detalom, co - paradoksalnie - bardzo rzadko się robi, bo kino chce nas bawić, migać nam przed oczami. Filmy Mike'a Leigh z niebywałą dokładnością przyglądają się każdej minucie, a nawet każdej sekundzie życia człowieka. I to właśnie stanowi o ich sile artystycznej.
Więcej możesz przeczytać w 9/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.