To co zobaczył premier, i to, co pokazuje u nas telewizja, ma niewiele wspólnego z tym, co dzieje się tu naprawdę.
To co zobaczył premier, i to, co pokazuje u nas telewizja, ma niewiele wspólnego z tym, co dzieje się tu naprawdę. Z dnia na dzień robi się coraz gorzej, ale może lepiej o tym nie mówić głośno, żeby w domu się mniej martwili - mówi chcący zachować anonimowość major Wojska Polskiego, obserwujący paradę podczas wizyty premiera Leszka Millera w głównej bazie międzynarodowej dywizji pod polskim dowództwem w Babilonie.
- Chyba wszyscy przyjechaliśmy tu, żeby zarobić trochę więcej niż w Polsce, ale teraz większość nie myśli już o pieniądzach, ale o tym, by doczekać do końca misji, do stycznia, i wrócić bezpiecznie do domu. Zresztą, po śmierci Kuby [majora Hieronima Kupczyka - przyp. red.] wszystko jest już inaczej - kwituje.
Paraliżująca bezradność
Kiedy kilkunastu polskich oficerów szykowało się w holu bazy w Karbali do wyjazdu do amerykańskiego obozu Dogwood, panowała pełna napięcia cisza. Dudnił tylko telewizor. Powtarzano właśnie informacje o ataku, do którego doszło dzień wcześniej w An-Nasirjji. W zamachu przeprowadzonym z użyciem ciężarówki nafaszerowanej materiałami wybuchowymi zginęło 19 włoskich karabinierów i 13 Irakijczyków. U dołu ekranu pojawił się pasek z wiadomością, że z ujawnionych raportów CIA wynika, iż można się spodziewać nowych ataków w Iraku, w tym także w strefie, gdzie bezpieczeństwa pilnują Polacy.
Większość oficerów nawet nie starała się ukryć zdenerwowania. Wybierali się na uroczystość z okazji zakończenia trzeciej i na razie ostatniej tury szkolenia Irakijczyków, którzy zaczną wkrótce służbę w korpusie służby cywilnej. Wyjazdom z bazy zawsze towarzyszy napięcie, choć żołnierze najczęściej je ukrywają, strojąc sobie żarty. Tym razem jednak nikt nawet nie silił się na rozmowę. Wszyscy mieli w pamięci, że trzy tygodnie wcześniej konwój jadący do Dogwood na zaprzysiężenie pierwszej tury korpusu został ostrzelany, a drugi konwój (dwa tygodnie temu) w drodze powrotnej z Dogwood znów dostał się pod ostrzał, w którego wyniku zginął major Kupczyk.
- Nie pamiętam, o czym myślałem, kiedy Kubę operowano - mówi mjr Wojciech Majeran, który jechał w feralnym konwoju. - Już po przyjeździe do szpitala dali nam zastrzyki na uspokojenie. Mimo iż nie palę, wypaliłem wtedy trzy papierosy. Pamiętam tylko jedno: wściekłość, że nie możemy nic zrobić, paraliżującą bezradność.
My do nich z sercem, a oni je ćwiartują
Od śmierci majora Kupczyka mijają trzy tygodnie. Żołnierze pytani, co zmieniła śmierć pierwszego Polaka w Iraku, powtarzają, że zwracają większą uwagę na bezpieczeństwo - stan kamizelek, hełmów.
- Wcześniej wiedzieliśmy, że nasza sytua-cja to nie przelewki, ale po śmierci Kuby uświadomiliśmy sobie, jak szybko tanieje nasze życie - twierdzi chorąży Zbigniew Ratajski. Kapitan Paweł Zaganiaczyk dodaje: - Teraz ludzie się wyciszyli, ale na początku była złość, że dajemy Irakijczykom, co możemy, że my do nich z sercem, a oni nam to serce ćwiartują. Tamtego dnia za 9 tys. dolarów kupowaliśmy lodówki dla karbalskiego szpitala. Gdy dowiedziałem się, że zabito mojego kolegę, miałem ochotę wrzeszczeć na nich wszystkich.
Ze złością trzeba było dać sobie radę. - Już tego samego dnia musieliśmy się wpisać, o której godzinie i gdzie mamy zamiar wyjechać z bazy - opowiada mjr Krzysztof Ościłowski. - Nie trzeba było tego robić, dowódca by zrozumiał, że ktoś nie czuje się na siłach. A mimo to ludzie wpisywali swoje nazwiska. Jeśli byśmy wtedy zostali, dalibyśmy wygrać tym, którzy zabili Kubę. Żołnierze powtarzają, że starają się zapomnieć o złości, bo inaczej ich obecność w Iraku nie miałaby sensu. Jak jednak przyznają niektórzy - lepiej, by zabójców ujęli Irakijczycy i trzymali ich z daleka.
Zaczyna się robić gorąco
W wieczór poprzedzający trzeci wyjazd do Dogwood Polacy stacjonujący w Karbali spodziewali się ataku. Miał nastąpić o 0.30. - Mamy informacje wywiadowcze o planowanym zamachu, ale kto chce nas zaatakować, nie wiemy - mówił jeden z oficerów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obozu. - Zagrożenie zbliża się do nas, do Karbali. Im bliżej końca ramadanu, tym jest większe. Polacy coraz bardziej obawiają się walk między odłamami szyitów, dominujących w naszej strefie. W obliczu takiego konfliktu byliby między młotem a kowad-łem. - Niedługo może się zrobić naprawdę gorąco. Każdy z nas może się znaleźć na miejscu Kuby - mówi oficer.
Tamta noc upłynęła jednak w bazie spokojnie, choć kilka razy słychać było strzały gdzieś w mieście. Żołnierz, którego pytałam o nie rano, wzruszył ramionami: - My się dziwimy, jeśli w nocy nikt nie strzela.
Odpowiedź na pytanie, kto może zaatakować Polaków, jest taką samą niewiadomą jak to, kto zabił majora. Zdaniem żołnierzy stacjonujących w Karbali, nie był to atak na konkretnego oficera. - W hełmach i kamizelkach wszyscy wyglądamy tak samo, a na tym miejscu mógł siedzieć każdy. To, że był tam Kuba, to przypadek, on najlepiej znał drogę - twierdzi oficer kierujący feralnego dnia samochodem, którym jechał mjr Kupczyk (prosi, by nie podawać jego nazwiska, "bo żona nie wie, że jechałem w tym konwoju i nigdy się nie dowie"). - Później oglądaliśmy samochody, które jechały w tym konwoju. Wszystkie zostały trafione tyle samo razy - dodaje Majeran.
Gen. Marek Ojrzanowski, dowódca jednostki w Karbali, również wyklucza, iż był to zamach wymierzony w konkretnego oficera: - Prawdopodobnie był to opłacony zamach na siły międzynarodowej koalicji lub konkretnie na Polaków. Wiemy, że nasi przeciwnicy oferują za takie ataki od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów.
Wojna z nędzą
Kim są "przeciwnicy"? Na razie nie wytypowano podejrzanych. Abdullah Hamid, jeden z miejscowych śledczych prowadzących sprawę zabójstwa Polaka, uważa, że atak na konwój mógł przeprowadzić ktoś miejscowy, ale zapłacili za to "przyjezdni dżihadowcy" (identycznie tłumaczona jest większość ataków na południu Iraku, również ten ostatni w An-Nasirjji). - Bezrobocie i bieda na naszym terenie są niewyobrażalne. Nietrudno znaleźć chętnego, który przyjmie kilka tysięcy dolarów. Sposobem na zapobieżenie atakom jest walka z biedą i zacofaniem. A to coś, co przerasta możliwości armii - mówi gen. Ojrzanowski.
Na razie żołnierze muszą sobie radzić z tymi problemami sami. Czy są w stanie? Generał przyznaje bez ogródek: - Największą bolączką tej misji jest to, że wiemy, iż coś złego dzieje się wokół nas, że na coś się zanosi, ale zdobywanie konkretnych informacji w tej mozaice etnicznej, religijnej i społecznej jest ekstremalnie trudne.
- Pewien stary szejk powiedział mi, że w Karbali będzie spokojnie. I ja mu uwierzyłem - przyznaje gen. Ojrzanowski. - Ten sam szejk powiedział mi jednak, że póki im będziemy pomagać, będą nas tolerować. Gdy ograniczymy się do patroli, zaczną się problemy. Na drzwiach pokoju nr 103 w polskim obozie w Karbali wciąż znajduje się kartka z nazwiskiem majora Hieronima Kupczyka. Żołnierze twierdzą, że jej nie zdejmą. W pokoju nad łóżkiem wisi polska flaga, obok wyschnięty liść palmy i kilkanaście kartek z cytatami. Najbardziej rzuca się w oczy ten ze słowami Churchilla: "To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku!".
- Chyba wszyscy przyjechaliśmy tu, żeby zarobić trochę więcej niż w Polsce, ale teraz większość nie myśli już o pieniądzach, ale o tym, by doczekać do końca misji, do stycznia, i wrócić bezpiecznie do domu. Zresztą, po śmierci Kuby [majora Hieronima Kupczyka - przyp. red.] wszystko jest już inaczej - kwituje.
Paraliżująca bezradność
Kiedy kilkunastu polskich oficerów szykowało się w holu bazy w Karbali do wyjazdu do amerykańskiego obozu Dogwood, panowała pełna napięcia cisza. Dudnił tylko telewizor. Powtarzano właśnie informacje o ataku, do którego doszło dzień wcześniej w An-Nasirjji. W zamachu przeprowadzonym z użyciem ciężarówki nafaszerowanej materiałami wybuchowymi zginęło 19 włoskich karabinierów i 13 Irakijczyków. U dołu ekranu pojawił się pasek z wiadomością, że z ujawnionych raportów CIA wynika, iż można się spodziewać nowych ataków w Iraku, w tym także w strefie, gdzie bezpieczeństwa pilnują Polacy.
Większość oficerów nawet nie starała się ukryć zdenerwowania. Wybierali się na uroczystość z okazji zakończenia trzeciej i na razie ostatniej tury szkolenia Irakijczyków, którzy zaczną wkrótce służbę w korpusie służby cywilnej. Wyjazdom z bazy zawsze towarzyszy napięcie, choć żołnierze najczęściej je ukrywają, strojąc sobie żarty. Tym razem jednak nikt nawet nie silił się na rozmowę. Wszyscy mieli w pamięci, że trzy tygodnie wcześniej konwój jadący do Dogwood na zaprzysiężenie pierwszej tury korpusu został ostrzelany, a drugi konwój (dwa tygodnie temu) w drodze powrotnej z Dogwood znów dostał się pod ostrzał, w którego wyniku zginął major Kupczyk.
- Nie pamiętam, o czym myślałem, kiedy Kubę operowano - mówi mjr Wojciech Majeran, który jechał w feralnym konwoju. - Już po przyjeździe do szpitala dali nam zastrzyki na uspokojenie. Mimo iż nie palę, wypaliłem wtedy trzy papierosy. Pamiętam tylko jedno: wściekłość, że nie możemy nic zrobić, paraliżującą bezradność.
My do nich z sercem, a oni je ćwiartują
Od śmierci majora Kupczyka mijają trzy tygodnie. Żołnierze pytani, co zmieniła śmierć pierwszego Polaka w Iraku, powtarzają, że zwracają większą uwagę na bezpieczeństwo - stan kamizelek, hełmów.
- Wcześniej wiedzieliśmy, że nasza sytua-cja to nie przelewki, ale po śmierci Kuby uświadomiliśmy sobie, jak szybko tanieje nasze życie - twierdzi chorąży Zbigniew Ratajski. Kapitan Paweł Zaganiaczyk dodaje: - Teraz ludzie się wyciszyli, ale na początku była złość, że dajemy Irakijczykom, co możemy, że my do nich z sercem, a oni nam to serce ćwiartują. Tamtego dnia za 9 tys. dolarów kupowaliśmy lodówki dla karbalskiego szpitala. Gdy dowiedziałem się, że zabito mojego kolegę, miałem ochotę wrzeszczeć na nich wszystkich.
Ze złością trzeba było dać sobie radę. - Już tego samego dnia musieliśmy się wpisać, o której godzinie i gdzie mamy zamiar wyjechać z bazy - opowiada mjr Krzysztof Ościłowski. - Nie trzeba było tego robić, dowódca by zrozumiał, że ktoś nie czuje się na siłach. A mimo to ludzie wpisywali swoje nazwiska. Jeśli byśmy wtedy zostali, dalibyśmy wygrać tym, którzy zabili Kubę. Żołnierze powtarzają, że starają się zapomnieć o złości, bo inaczej ich obecność w Iraku nie miałaby sensu. Jak jednak przyznają niektórzy - lepiej, by zabójców ujęli Irakijczycy i trzymali ich z daleka.
Zaczyna się robić gorąco
W wieczór poprzedzający trzeci wyjazd do Dogwood Polacy stacjonujący w Karbali spodziewali się ataku. Miał nastąpić o 0.30. - Mamy informacje wywiadowcze o planowanym zamachu, ale kto chce nas zaatakować, nie wiemy - mówił jeden z oficerów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obozu. - Zagrożenie zbliża się do nas, do Karbali. Im bliżej końca ramadanu, tym jest większe. Polacy coraz bardziej obawiają się walk między odłamami szyitów, dominujących w naszej strefie. W obliczu takiego konfliktu byliby między młotem a kowad-łem. - Niedługo może się zrobić naprawdę gorąco. Każdy z nas może się znaleźć na miejscu Kuby - mówi oficer.
Tamta noc upłynęła jednak w bazie spokojnie, choć kilka razy słychać było strzały gdzieś w mieście. Żołnierz, którego pytałam o nie rano, wzruszył ramionami: - My się dziwimy, jeśli w nocy nikt nie strzela.
Odpowiedź na pytanie, kto może zaatakować Polaków, jest taką samą niewiadomą jak to, kto zabił majora. Zdaniem żołnierzy stacjonujących w Karbali, nie był to atak na konkretnego oficera. - W hełmach i kamizelkach wszyscy wyglądamy tak samo, a na tym miejscu mógł siedzieć każdy. To, że był tam Kuba, to przypadek, on najlepiej znał drogę - twierdzi oficer kierujący feralnego dnia samochodem, którym jechał mjr Kupczyk (prosi, by nie podawać jego nazwiska, "bo żona nie wie, że jechałem w tym konwoju i nigdy się nie dowie"). - Później oglądaliśmy samochody, które jechały w tym konwoju. Wszystkie zostały trafione tyle samo razy - dodaje Majeran.
Gen. Marek Ojrzanowski, dowódca jednostki w Karbali, również wyklucza, iż był to zamach wymierzony w konkretnego oficera: - Prawdopodobnie był to opłacony zamach na siły międzynarodowej koalicji lub konkretnie na Polaków. Wiemy, że nasi przeciwnicy oferują za takie ataki od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów.
Wojna z nędzą
Kim są "przeciwnicy"? Na razie nie wytypowano podejrzanych. Abdullah Hamid, jeden z miejscowych śledczych prowadzących sprawę zabójstwa Polaka, uważa, że atak na konwój mógł przeprowadzić ktoś miejscowy, ale zapłacili za to "przyjezdni dżihadowcy" (identycznie tłumaczona jest większość ataków na południu Iraku, również ten ostatni w An-Nasirjji). - Bezrobocie i bieda na naszym terenie są niewyobrażalne. Nietrudno znaleźć chętnego, który przyjmie kilka tysięcy dolarów. Sposobem na zapobieżenie atakom jest walka z biedą i zacofaniem. A to coś, co przerasta możliwości armii - mówi gen. Ojrzanowski.
Na razie żołnierze muszą sobie radzić z tymi problemami sami. Czy są w stanie? Generał przyznaje bez ogródek: - Największą bolączką tej misji jest to, że wiemy, iż coś złego dzieje się wokół nas, że na coś się zanosi, ale zdobywanie konkretnych informacji w tej mozaice etnicznej, religijnej i społecznej jest ekstremalnie trudne.
- Pewien stary szejk powiedział mi, że w Karbali będzie spokojnie. I ja mu uwierzyłem - przyznaje gen. Ojrzanowski. - Ten sam szejk powiedział mi jednak, że póki im będziemy pomagać, będą nas tolerować. Gdy ograniczymy się do patroli, zaczną się problemy. Na drzwiach pokoju nr 103 w polskim obozie w Karbali wciąż znajduje się kartka z nazwiskiem majora Hieronima Kupczyka. Żołnierze twierdzą, że jej nie zdejmą. W pokoju nad łóżkiem wisi polska flaga, obok wyschnięty liść palmy i kilkanaście kartek z cytatami. Najbardziej rzuca się w oczy ten ze słowami Churchilla: "To nie jest koniec, to nawet nie jest początek końca, to dopiero koniec początku!".
Więcej możesz przeczytać w 47/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.