W 2005 roku może nam zagrozić wybuch cyberwojny.
Już za rok większość krajów osiągnie poziom technologiczny, który umożliwi prowadzenie cyberwojny - ostrzega w najnowszym raporcie amerykańska firma badawcza Gartner. Rosnąca popularność Internetu sprawia, że staje się on coraz bardziej kuszącym celem ataków różnych maści ekstremistów. Dziś w sieci przesyłane są nie tylko e-maile i strony WWW, ale również rozmowy telefoniczne w technologii VoIP i dane niezbędne do funkcjonowania systemów, takich jak linie kolejowe czy sieci energetyczne. - Zmasowany atak internetowy może oznaczać katastrofę podobną w skutkach do użycia broni jądrowej w czasie zimnej wojny. USA i inne państwa powinny się przygotować do walki z nowymi zagrożeniami - twierdzą analitycy Gartnera.
O tym , jak wielkie mogą być wspomniane zagrożenia, świadczy niedawna epidemia wirusa MyDoom. Pojawił się w sieci 26 stycznia i w ciągu sześciu dni dostał się do ponad miliona komputerów, ustanawiając rekord szybkości w tej dziedzinie. MyDoom spowolnił przesyłanie danych w Internecie i instalował na zainfekowanych pecetach "furtkę", przez którą haker mógł przejąć kontrolę nad komputerem. Prawdziwym celem twórcy wirusa był jednak zmasowany atak na dwie firmy komputerowe. 1 lutego komputery zarażone MyDoom zaczęły, bez wiedzy użytkowników, co sekundę łączyć się ze stroną internetową www.sco.com, należącą do amerykańskiej SCO Group. Dwa dni później nowa odmiana wirusa zaatakowała w ten sam sposób popularny adres www.microsoft.com. Bombardowana milionami "odwiedzin" SCO została zmuszona do wyłączenia swego serwera. Microsoft nie ucierpiał - podobno głównie dzięki błędom w nowej mutacji MyDoom. - Ten wirus nie był tak rozpowszechniony, jak jego poprzednik, a poza tym tylko 7 proc. jego kopii było zdolnych do ataku - wyjaśnia Jimmy Kuo z firmy Network Associates.
Firma SCO poważnie się naraziła zwolennikom darmowego systemu operacyjnego Linux. Stwierdziła bowiem, że zawiera on elementy jej produktu, komercyjnego systemu Unix, i zażądała odszkodowań od firm tworzących własne wersje Linuksa (m.in. od koncernu IBM). Natychmiast zaprotestowali programiści, którzy wspólnymi siłami stworzyli i rozwijali darmowy system (jego znakiem firmowym jest uśmiechnięty pingwin). Niektóre reakcje były bardzo gwałtowne - wystarczy zajrzeć na stronę www.thescogroup.net. Specjaliści ostrzegali, że ktoś może się zemścić na SCO. Wszystko wskazuje na to, że MyDoom jest właśnie narzędziem zemsty. Microsoft, druga z atakowanych przez niego firm, też jest znana jako przeciwnik Linuksa.
Skala i skuteczność ataku na SCO zaskoczyły nie tylko firmę, ale i specjalistów od internetowego bezpieczeństwa. Okazało się, że niewielki program o objętości niespełna 30 kB (to tyle, co średniej wielkości obrazek na stronie WWW) może dokonać szkód szacowanych na 30 mld USD. - Mając do dyspozycji taką siłę rażenia, można wyeliminować z Internetu nie tylko jeden duży serwis internetowy, ale tysiące serwisów jednocześnie
- mówi Mikko Hypponen, badacz wirusów z firmy F-Secure. W przyszłości mogą być atakowane - poza stronami firm - serwisy informacyjne, rządowe albo finansowe. Nowe odmiany wirusa mogą bez problemu trafić w ręce terrorystów czy antyglobalistów.
Ataki wirusów i włamania hakerskie są niemal tak stare jak sam Internet. Pierwszy internetowy "robak" zaatakował komputery w listopadzie 1988 r. Napisał go Robert Morris, 23-letni amerykański student, który nie przewidział, że jego eksperymentalny program sparaliżuje całą ówczesną sieć. Od tamtej pory Internet bardzo się rozrósł, ale i twórcy wirusów nie próżnowali.
- Zwykłe wybryki hakerów i wojnę informatyczną odróżnia skala działań. Cyberbroń to zmasowane, precyzyjnie zaplanowane ataki - wyjaśnia David Fraley, autor raportu Gartnera.
Napisanie dobrego wirusa wymaga niemałych umiejętności. Wystarczy jednak, że ktoś przetrze szlak. Jak twierdzi Marek Sell, polski specjalista od wirusów, kolejne mutacje komputerowych mikrobów często zawierają niewielkie modyfikacje, wprowadzane przez innych programistów. Dzięki temu wirusy zyskują nowe właściwości (na przykład mogą atakować inne serwisy niż pierwowzór) i stają się niewykrywalne dla programów chroniących komputery przed infekcją. Co gorsza, niektóre mikroby potrafią po prostu wyłączyć mechanizmy ochronne albo uniemożliwić użytkownikowi wejście na stronę WWW firmy zajmującej się zwalczaniem wirusów. Jedno jest pewne: internetowa bomba masowego rażenia już tyka...
Tarcza antywirusowa |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 7/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.