Czas na zmianę ordynacji wyborczej, która zdecentralizuje państwo
Stolica nie cieszy się w kraju szczególną sympatią. Osławione hasło - "Cały naród buduje swoją stolicę" - uległo tylko modyfikacji ustrojowej. Każdy wie, że wszystko, co trochę ważniejsze, załatwia się w stolicy. Tak jak w tzw. minionej epoce trzeba mieć w Warszawie przedstawicielstwo, a najlepiej centralę. Nie od rzeczy jest posługiwanie się dobrą kancelarią lobbingową. Tymczasem stolica Polski przeżywa głęboki kryzys, i to nie tylko jako skłócony organizm samorządowy, w którym roi się od afer, i nie tylko jako środowisko o znacznym nasileniu korupcji i przestępczości zorganizowanej. Chodzi o to, że stolica nie podołała wyzwaniom przełomu ustrojowego i nadal ma w tej kwestii ogromne trudności. Transformacja oznacza gwałtowny wzrost jakościowych wymagań stawianych klasie politycznej i środowiskom pretendującym do kształtowania naszej rzeczywistości. Zderzenie nowego ze starym odsłoniło słabość tych środowisk. Czterdzieści lat totalitaryzmu wpłynęło boleśnie na mentalność stołecznych - i nie tylko stołecznych - kadr. To, co było typowe dla poprzedniej epoki: służalczość, oportunizm, wsłuchiwanie się w głos sekretarza partii, stało się ogromnym obciążeniem w dobie przemian ustrojowych. Nie wmawiajmy sobie, że intelektualna opozycja była liczna, że wszystko zmieniła. Było i jest inaczej. Stolicę zaludniają dziesiątki tysięcy funkcjonariuszy dawnego reżimu. To ludzie o określonej mentalności, przyzwyczajeni do komfortu, jaki daje bliskość władzy, nie mający większych problemów światopoglądowych.
Czas odpowiedzieć na pytanie, do czego zmierza autor tych słów. Warszawa, stolica odrodzonej, niepodległej Polski, jest nadal ośrodkiem i zapleczem centralizmu. W każdej niemal sprawie wymagającej rozstrzygnięcia o znaczeniu ustrojowym zapadają decyzje na rzecz centralizmu. Najnowszy przykład Narodowego Funduszu Zdrowia mówi sam za siebie. Nawet osławiona reforma administracyjno-samorządowa z roku 1999, produkt koalicji AWS-UW, to majstersztyk kosztownego centralizmu pod szyldem decentralizacji. Jak inaczej interpretować system dwuwładzy (wojewoda namiestnik i marszałek sejmiku) w województwach nie mających nic wspólnego z regionami? Co oznacza likwidacja 49 gierkowskich województw, które mogły się stać subregionami? Powołano 400 powiatów po to, by osłabić 2500 i tak już za małych i słabych gmin. A przecież zamiast tych 400 powiatów i 2500 gmin wystarczyłoby około tysiąca gminopowiatów, tyle ile mamy miast. Wszystkie argumenty przeciw takiej reformie były bezwzględnie tłamszone. Recentralizacja odbywa się oczywiście pod błędnym hasłem tzw. unitarności państwa, któremu decentralizacja groziłaby rzekomo rozkładem. Zapytajmy się obywateli niemieckich landów (lepiej zachodnich), co sądzą o unitarności państwa!
Naszym centralistom trzeba ciągle przypominać, że jedyną centralną, ale niezależną od populistycznych i koniunkturalnych nacisków instytucją ma prawo być Narodowy Bank Polski. I właśnie ten uzasadniony centralizm jest przedmiotem ataków demagogów różnej maści.
Polski centralizm nadal znakomicie przeszkadza w budowie społeczeństwa obywatelskiego. Stolica nadal nie rozumie, że społeczeństwo obywatelskie to nie jest jednolita masa, to społeczeństwo złożone z podmiotów, a nie przedmiotów centralnego zarządzania. Społeczeństwo obywatelskie to społeczeństwo zróżnicowane, o różnorodnych preferencjach, "zregionalizowane", dbające o "małe ojczyzny", w wysokim stopniu samorządne i odpowiedzialne. Nasi centraliści wolą jednak wysoką stopę redystrybucji produktu krajowego na rzecz centralnych finansów publicznych. Podział ochłapów zapewnia przyjemność rządzenia.
Po co o tym wszystkim pisać? I tak wybierzemy do Sejmu i Senatu kilkuset facetów, którzy tak się zachłysną stolicą, że zrobią wszystko, co im podpowiedzą zawodowi warszawscy centraliści. Chyba że - co jeszcze gorsze - ulegną demagogii Leppera i innych burzycieli porządku. Choćby dlatego już czas na zmianę ordynacji wyborczej.
Czas odpowiedzieć na pytanie, do czego zmierza autor tych słów. Warszawa, stolica odrodzonej, niepodległej Polski, jest nadal ośrodkiem i zapleczem centralizmu. W każdej niemal sprawie wymagającej rozstrzygnięcia o znaczeniu ustrojowym zapadają decyzje na rzecz centralizmu. Najnowszy przykład Narodowego Funduszu Zdrowia mówi sam za siebie. Nawet osławiona reforma administracyjno-samorządowa z roku 1999, produkt koalicji AWS-UW, to majstersztyk kosztownego centralizmu pod szyldem decentralizacji. Jak inaczej interpretować system dwuwładzy (wojewoda namiestnik i marszałek sejmiku) w województwach nie mających nic wspólnego z regionami? Co oznacza likwidacja 49 gierkowskich województw, które mogły się stać subregionami? Powołano 400 powiatów po to, by osłabić 2500 i tak już za małych i słabych gmin. A przecież zamiast tych 400 powiatów i 2500 gmin wystarczyłoby około tysiąca gminopowiatów, tyle ile mamy miast. Wszystkie argumenty przeciw takiej reformie były bezwzględnie tłamszone. Recentralizacja odbywa się oczywiście pod błędnym hasłem tzw. unitarności państwa, któremu decentralizacja groziłaby rzekomo rozkładem. Zapytajmy się obywateli niemieckich landów (lepiej zachodnich), co sądzą o unitarności państwa!
Naszym centralistom trzeba ciągle przypominać, że jedyną centralną, ale niezależną od populistycznych i koniunkturalnych nacisków instytucją ma prawo być Narodowy Bank Polski. I właśnie ten uzasadniony centralizm jest przedmiotem ataków demagogów różnej maści.
Polski centralizm nadal znakomicie przeszkadza w budowie społeczeństwa obywatelskiego. Stolica nadal nie rozumie, że społeczeństwo obywatelskie to nie jest jednolita masa, to społeczeństwo złożone z podmiotów, a nie przedmiotów centralnego zarządzania. Społeczeństwo obywatelskie to społeczeństwo zróżnicowane, o różnorodnych preferencjach, "zregionalizowane", dbające o "małe ojczyzny", w wysokim stopniu samorządne i odpowiedzialne. Nasi centraliści wolą jednak wysoką stopę redystrybucji produktu krajowego na rzecz centralnych finansów publicznych. Podział ochłapów zapewnia przyjemność rządzenia.
Po co o tym wszystkim pisać? I tak wybierzemy do Sejmu i Senatu kilkuset facetów, którzy tak się zachłysną stolicą, że zrobią wszystko, co im podpowiedzą zawodowi warszawscy centraliści. Chyba że - co jeszcze gorsze - ulegną demagogii Leppera i innych burzycieli porządku. Choćby dlatego już czas na zmianę ordynacji wyborczej.
Więcej możesz przeczytać w 7/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.