Nikt nigdzie się nie zająknął o największym sukcesie tego rządu i zrealizowaniu ważnego celu politycznego: złotówka wreszcie spadła
Polacy mają głód sukcesu. Jeden Małysz nie wystarczy na cały, czterdziestomilionowy bez mała naród. I na całą kadencję parlamentarną. Ledwie dobrnęliśmy do półmetka kadencji i już Małysz przeżywa kryzys. Rząd nie ma się czym pochwalić. Musi czekać do sezonu letniego i drżeć o formę Korzeniowskiego. W kraju panuje przygnębienie, a ja się zastanawiam, co robi ten cały aparat propagandy. Nie tylko rzecznik prasowy rządu, ale i prezes Kwiatkowski, który wciąż jeszcze jest na stanowisku, kierownictwo TAI, ciągle trwające na posadach. Czym zajmuje się sekretarz generalny Dyduch? Dlaczego skromnie milczy koalicyjna Unia Pracy? Co robią związkowcy z OPZZ, zamiast organizować wiece triumfu? Kto zaniedbał posłania życzliwego rządowi Leppera na ulicę, żeby manifestował na cześć Millera? Nikt nigdzie się nie zająknął o największym sukcesie tego rządu i o zrealizowaniu ważnego celu politycznego: złotówka wreszcie spadła. I żadnej radości, żadnych wybuchów entuzjazmu. To chyba jakiś spisek.
Nawet dwa lata nie upłynęły od chwili, gdy premier Leszek Miller grzmiał z sejmowej mównicy, że złotówka jest za mocna, gdy mu wtórował nieodżałowany Kołodko, gdy Pol wywodził, że za tak silną złotówkę nie da się zbudować autostrady. Naszą dewizą jest słaba złotówka - głosił program SLD. Chłop polski żąda, żeby złotówka była słaba - wołali zgodnie Kalinowski z Lepperem. Silna złotówka to zdrada narodowa na młyn światowego syjonizmu - przestrzegała Liga Polskich Rodzin. Euro było wtedy warte nieco ponad 3,5 zł. Dziś warte jest prawie 5 zł i nikt nie manifestuje entuzjazmu i nie zachwyca się sprawnością rządu, który nic nie robiąc, nie wstając nawet z fotela, doprowadził do tak spektakularnego zwycięstwa ducha nad materią.
Wydawało się, że gdy złotówka osłabnie, to rząd i gospodarka okrzepną. A tu złotówka słaba, rząd słaby, a i opozycja cherlawa. Wydaje się, że słaba złotówka to dobra wiadomość tylko dla urzędników skarbówki, którzy mają odpowiadać finansowo za błędne decyzje. Sejm przygotowuje taką ustawę, bo do tej pory za błędy i złośliwości urzędników odpowiadali materialnie obywatele, a i to nie wszyscy. Tylko ci, którzy uczciwie płacili podatki. Przy silnej złotówce urzędnicy taką odpowiedzialność silnie by odczuli, przy słabej odczują słabo.
Ustawa wydaje się jednak niesprawiedliwa i niepełna, bo nie uwzględnia grupy osób, których błędne decyzje, fałszywe poglądy i kłamliwe obietnice mają znacznie groźniejsze skutki dla państwa. Mowa oczywiście o politykach. Taki urzędnik ze skarbówki może zniszczyć jednego czy drugiego Kluskę, ale polityk z prerogatywami może zrujnować pół kraju i przenieść się w stan spoczynku, na wyższą uczelnię albo nawet do Jagielińskiego i gwizdać sobie na wszystko, a za dwa lata, ponieważ jego następca narobi z pewnością jeszcze większych głupstw, uchodzić za autorytet i męża opatrznościowego. Przecież gdyby taka ustawa o finansowej odpowiedzialności polityków obowiązywała już dziś, to potomkowie Łapińskiego płaciliby do siódmego pokolenia za Narodowy Fundusz Zdrowia.
W kampanii wyborczej politycy obiecują nam zawsze powszechną szczęśliwość. Przyrzekają, że jak im się tylko dostanie władza, sprawią, że będziemy wszyscy młodzi, piękni, zdrowi i bogaci. Porządzą trochę i okazuje się, że jesteśmy wszyscy zgrzybiali, odrażający, strupieszali i ubodzy. I nie można nawet iść poskarżyć się do sądu. Za niedotrzymanie obietnicy małżeństwa można się domagać odszkodowania, a za niedotrzymanie obietnicy politycznej nie. Tak nie może być. Trzeba to zmienić. Politycy, którzy chętnie mówią o odpowiedzialności za słowo, nie własnej oczywiście, lecz dziennikarzy, powinni płacić. A żeby się nie wykręcali, jak to oni, muszą wpłacać przed wyborami wysokie kaucje. Obiecałeś wzrost stopy i stopę wzrostu i nie dotrzymałeś - kaucja przepada. Przyrzekłeś likwidacje bezrobocia, a już prawie nikt nie pracuje - pożegnaj się z forsą. Byłby to świetny i - jak się wydaje - jedyny realny sposób na zatkanie dziury budżetowej.
A jak się komuś wydaje, że pomysł jest zbyt okrutny, mam dla niego pocieszenie. Przecież właśnie teraz Leszkowi Millerowi zostałaby zwrócona kaucja za obietnicę osłabienia złotówki. Miałby za co świętować ten niezwykły sukces.
Nawet dwa lata nie upłynęły od chwili, gdy premier Leszek Miller grzmiał z sejmowej mównicy, że złotówka jest za mocna, gdy mu wtórował nieodżałowany Kołodko, gdy Pol wywodził, że za tak silną złotówkę nie da się zbudować autostrady. Naszą dewizą jest słaba złotówka - głosił program SLD. Chłop polski żąda, żeby złotówka była słaba - wołali zgodnie Kalinowski z Lepperem. Silna złotówka to zdrada narodowa na młyn światowego syjonizmu - przestrzegała Liga Polskich Rodzin. Euro było wtedy warte nieco ponad 3,5 zł. Dziś warte jest prawie 5 zł i nikt nie manifestuje entuzjazmu i nie zachwyca się sprawnością rządu, który nic nie robiąc, nie wstając nawet z fotela, doprowadził do tak spektakularnego zwycięstwa ducha nad materią.
Wydawało się, że gdy złotówka osłabnie, to rząd i gospodarka okrzepną. A tu złotówka słaba, rząd słaby, a i opozycja cherlawa. Wydaje się, że słaba złotówka to dobra wiadomość tylko dla urzędników skarbówki, którzy mają odpowiadać finansowo za błędne decyzje. Sejm przygotowuje taką ustawę, bo do tej pory za błędy i złośliwości urzędników odpowiadali materialnie obywatele, a i to nie wszyscy. Tylko ci, którzy uczciwie płacili podatki. Przy silnej złotówce urzędnicy taką odpowiedzialność silnie by odczuli, przy słabej odczują słabo.
Ustawa wydaje się jednak niesprawiedliwa i niepełna, bo nie uwzględnia grupy osób, których błędne decyzje, fałszywe poglądy i kłamliwe obietnice mają znacznie groźniejsze skutki dla państwa. Mowa oczywiście o politykach. Taki urzędnik ze skarbówki może zniszczyć jednego czy drugiego Kluskę, ale polityk z prerogatywami może zrujnować pół kraju i przenieść się w stan spoczynku, na wyższą uczelnię albo nawet do Jagielińskiego i gwizdać sobie na wszystko, a za dwa lata, ponieważ jego następca narobi z pewnością jeszcze większych głupstw, uchodzić za autorytet i męża opatrznościowego. Przecież gdyby taka ustawa o finansowej odpowiedzialności polityków obowiązywała już dziś, to potomkowie Łapińskiego płaciliby do siódmego pokolenia za Narodowy Fundusz Zdrowia.
W kampanii wyborczej politycy obiecują nam zawsze powszechną szczęśliwość. Przyrzekają, że jak im się tylko dostanie władza, sprawią, że będziemy wszyscy młodzi, piękni, zdrowi i bogaci. Porządzą trochę i okazuje się, że jesteśmy wszyscy zgrzybiali, odrażający, strupieszali i ubodzy. I nie można nawet iść poskarżyć się do sądu. Za niedotrzymanie obietnicy małżeństwa można się domagać odszkodowania, a za niedotrzymanie obietnicy politycznej nie. Tak nie może być. Trzeba to zmienić. Politycy, którzy chętnie mówią o odpowiedzialności za słowo, nie własnej oczywiście, lecz dziennikarzy, powinni płacić. A żeby się nie wykręcali, jak to oni, muszą wpłacać przed wyborami wysokie kaucje. Obiecałeś wzrost stopy i stopę wzrostu i nie dotrzymałeś - kaucja przepada. Przyrzekłeś likwidacje bezrobocia, a już prawie nikt nie pracuje - pożegnaj się z forsą. Byłby to świetny i - jak się wydaje - jedyny realny sposób na zatkanie dziury budżetowej.
A jak się komuś wydaje, że pomysł jest zbyt okrutny, mam dla niego pocieszenie. Przecież właśnie teraz Leszkowi Millerowi zostałaby zwrócona kaucja za obietnicę osłabienia złotówki. Miałby za co świętować ten niezwykły sukces.
Więcej możesz przeczytać w 7/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.