W tym kraju wszystko ma swoje dwie twarze i dwa języki.
W tym kraju wszystko ma swoje dwie twarze i dwa języki. Ściąga się daniny niby dla dobra wspólnego i przyszłości wspólnej, aby je potem szybko przejeść i przepić. Rządzący mówią o sile Rzeczypospolitej i jej przewadze nad innymi narodami, żeby przypodobać się tłumom (...). Mówią wciąż o zmianach, żeby tylko nic nie zmienić. Czuję się, jakbym żyła w Nibylandii". To cytat z wypowiedzi prof. Zyty Gilowskiej? Nie, tak rzekła inna wielce wpływowa dama polskiej polityki, Ludwika Maria Gonzaga de Nevers (1611-1667), żona Władysława IV Wazy, a później połowica Jana II Kazimierza. Znaczyć by to mogło, że Nibylandia od wieków - tak jak wyjątkowo agresywny zarazek - pozostaje żywa, choć wciąż się mutuje, niczym wirus morderczej hiszpanki (vide: "Ptasia grypa ludzka"). Przy czym Nibylandia ma tę specyfikę, że przenosi się w pierwszej kolejności nie z kurczaka na kurczaka, ale z Polaka na Polaka. Aż do dziś.
Oto mamy ponieść, w wypadku wielu zakupów, spore dodatkowe koszty w związku z wejściem naszego kraju do UE. To tylko część prawdy, a raczej niby-prawda, bowiem Bruksela prawie niczemu akurat w tym względzie nie jest winna. Autorzy cover story tego wydania "Wprost" wykazują, iż nasz drogi rząd przy okazji akcesji Polski do Unii Europejskiej postanowił złupić obywateli RP, podnosząc gdzie się tylko dało obciążenia fiskalne, aby choć w części zasypać ogromną dziurę budżetową. Ale przecież rząd proponuje równocześnie "strategię podatkową", której celem ma być - cytuję - "zmniejszenie obciążeń podatkowych wtedy, gdy zostanie zrównoważone saldo finansów publicznych". Czyli na święty nigdy. Zatem mamy do czynienia z niby-strategią podatkową.
Na kłopoty plan Hausnera? Dlaczego nie? W wersji pierwotnej bardzo sensowny, tak potem skarlał, tak został pocięty i w taki sposób SLD celebrował przyjęcie jego szczątków w Sejmie, aby czas jakiś jeszcze dało się dryfować za sterem państwa dzięki tzw. twórczej księgowości i aby katastrofa finansów publicznych nastąpiła już w okresie, gdy rządzić będzie kto inny. I aby opozycyjny wówczas SLD mógł się pochylić nad ciężkim losem ludu pracującego miast i wsi. Mamy więc (mieliśmy?) do czynienia z niby-planem Hausnera.
PKB RP wzrósł w 2003 r. o 3,7 proc., a po doliczeniu inflacji nawet o 4,5 proc. Efekt? Inwestycje krajowe mogą ruszyć pełną parą - w tym entuzjastycznym tonie wypowiedzieli się w ubiegłym tygodniu niektórzy ekonomiści. Skąd ten optymizm? Precyzyjniejszych danych na poparcie tezy nie opublikowano. Znane są natomiast racje Michała Zielińskiego (vide: "Cud GUSpodarczy"), który powiada na tych łamach: "Gospodarka, która rozwija się wyłącznie przez wzrost eksportu, przy rekordowym osłabieniu złotego - bez powiększania inwestycji krajowych - przypomina wiatrak, który wprawdzie się kręci, ale nie jest podłączony do żaren". Mamy więc do czynienia z kreowaniem zjawiska niby-hossy gospodarczej.
"Proszę, nie przysyłajcie nam do Parlamentu Europejskiego 54 zrzędzących zgredów" - apelował goszczący niedawno w Warszawie i Gdańsku Pat Cox, szef europarlamentu. Tylko kogo przysłać? Najbardziej elokwentnych polityków? Aż 54 takich, którzy nie zapominają języka w gębie (zwłaszcza na przykład angielskiego), uzbiera się z trudem. Poza tym teraz nie mamy polityków. Znakomita większość przedstawicieli naszej tzw. klasy politycznej - od lewa do prawa - odżegnuje się wszelkimi sposobami od skojarzenia z polityką, mieniąc się politykami apolitycznymi, czyli niby-politykami.
Po lekturze tekstu "Części życia", traktującym o narodzinach homo electronicus uważam, że tę naszą wyżej wspomnianą reprezentację na euroeksport można by skonstruować. W tym zbożnym dziele połączyłbym jednak wysiłki chirurgów parających się inżynierią elektroniczną i genetyków. Należałoby - ponieważ niesłychanie podoba mi się brytyjska myśl polityczna (vide: "Supertrójkąt Europy") - wyposażyć naszych 54 wspaniałych humanoidów w kopie fragmentów mózgu Margaret Thatcher. Na wszelki wypadek zaopatrzyłbym ich też w najnowszej generacji wątroby, sięgając do DNA sir Winstona Churchilla.
Oto mamy ponieść, w wypadku wielu zakupów, spore dodatkowe koszty w związku z wejściem naszego kraju do UE. To tylko część prawdy, a raczej niby-prawda, bowiem Bruksela prawie niczemu akurat w tym względzie nie jest winna. Autorzy cover story tego wydania "Wprost" wykazują, iż nasz drogi rząd przy okazji akcesji Polski do Unii Europejskiej postanowił złupić obywateli RP, podnosząc gdzie się tylko dało obciążenia fiskalne, aby choć w części zasypać ogromną dziurę budżetową. Ale przecież rząd proponuje równocześnie "strategię podatkową", której celem ma być - cytuję - "zmniejszenie obciążeń podatkowych wtedy, gdy zostanie zrównoważone saldo finansów publicznych". Czyli na święty nigdy. Zatem mamy do czynienia z niby-strategią podatkową.
Na kłopoty plan Hausnera? Dlaczego nie? W wersji pierwotnej bardzo sensowny, tak potem skarlał, tak został pocięty i w taki sposób SLD celebrował przyjęcie jego szczątków w Sejmie, aby czas jakiś jeszcze dało się dryfować za sterem państwa dzięki tzw. twórczej księgowości i aby katastrofa finansów publicznych nastąpiła już w okresie, gdy rządzić będzie kto inny. I aby opozycyjny wówczas SLD mógł się pochylić nad ciężkim losem ludu pracującego miast i wsi. Mamy więc (mieliśmy?) do czynienia z niby-planem Hausnera.
PKB RP wzrósł w 2003 r. o 3,7 proc., a po doliczeniu inflacji nawet o 4,5 proc. Efekt? Inwestycje krajowe mogą ruszyć pełną parą - w tym entuzjastycznym tonie wypowiedzieli się w ubiegłym tygodniu niektórzy ekonomiści. Skąd ten optymizm? Precyzyjniejszych danych na poparcie tezy nie opublikowano. Znane są natomiast racje Michała Zielińskiego (vide: "Cud GUSpodarczy"), który powiada na tych łamach: "Gospodarka, która rozwija się wyłącznie przez wzrost eksportu, przy rekordowym osłabieniu złotego - bez powiększania inwestycji krajowych - przypomina wiatrak, który wprawdzie się kręci, ale nie jest podłączony do żaren". Mamy więc do czynienia z kreowaniem zjawiska niby-hossy gospodarczej.
"Proszę, nie przysyłajcie nam do Parlamentu Europejskiego 54 zrzędzących zgredów" - apelował goszczący niedawno w Warszawie i Gdańsku Pat Cox, szef europarlamentu. Tylko kogo przysłać? Najbardziej elokwentnych polityków? Aż 54 takich, którzy nie zapominają języka w gębie (zwłaszcza na przykład angielskiego), uzbiera się z trudem. Poza tym teraz nie mamy polityków. Znakomita większość przedstawicieli naszej tzw. klasy politycznej - od lewa do prawa - odżegnuje się wszelkimi sposobami od skojarzenia z polityką, mieniąc się politykami apolitycznymi, czyli niby-politykami.
Po lekturze tekstu "Części życia", traktującym o narodzinach homo electronicus uważam, że tę naszą wyżej wspomnianą reprezentację na euroeksport można by skonstruować. W tym zbożnym dziele połączyłbym jednak wysiłki chirurgów parających się inżynierią elektroniczną i genetyków. Należałoby - ponieważ niesłychanie podoba mi się brytyjska myśl polityczna (vide: "Supertrójkąt Europy") - wyposażyć naszych 54 wspaniałych humanoidów w kopie fragmentów mózgu Margaret Thatcher. Na wszelki wypadek zaopatrzyłbym ich też w najnowszej generacji wątroby, sięgając do DNA sir Winstona Churchilla.
Więcej możesz przeczytać w 7/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.